„Dowód” z pragnienia Boga
Nasze życie jest ciągłą gonitwą, poszukiwaniem, dążeniem do zrealizowania samego siebie
Każdy człowiek odczuwa w swym życiu pewne potrzeby i pragnienia, którym odpowiada coś realnie istniejącego. Odczuwamy głód i istnieje pokarm, żeby ten głód zaspokoić. Odczuwamy też głód wiedzy, więc mamy książki oraz naukę. Odczuwamy potrzebę piękna, więc tworzymy sztukę oraz włazimy na szczyty gór, aby popatrzeć sobie przez chwilę na piękny krajobraz. Odczuwamy pociąg seksualny i także istnieje możliwość zaspokojenia go (choć, rzecz jasna, da się też żyć w celibacie). Odczuwamy potrzebę pomocy innym i są biedni czekający na naszą pomoc. A zarazem ciągle pragniemy też czegoś nieuchwytnego i trudnego do zdefiniowania, czegoś, co dałoby nam szczęście. Jest to powszechny, egzystencjalny głód. Tak naprawdę bogactwo, sława, dobra materialne, mają jednak bardzo niewiele wspólnego ze szczęściem i z zaspokojeniem tej potrzeby, która jest w sercu każdego z nas. To prowadzi do wniosku, że odczuwamy potrzebę, której zaspokojenie na tym świecie nie jest możliwe, tak jakbyśmy byli stworzeni dla jakiegoś innego świata. Może więc coś jest na rzeczy i gdzieś poza doczesnym życiem istnieje woda zdolna, aby to pragnienie ugasić?
Niedawno 79-letni Woody Allen w szczerym wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Süddeutsche Zeitung” powiedział: „Wszystko, co robimy za naszego życia, jest w ostateczności iluzją. Po śmierci nie będzie już nic z istnienia. Zupełnie nic. Chciałbym się mylić, ale zdrowy rozsądek się temu sprzeciwia (…). Jestem ścisłym ateistą i wyznaję Nietzscheański światopogląd. Dlatego wiodę smutne życie, bez nadziei, przerażające i ponure, bez celu”. Przypomnijmy, że jest to wyznanie człowieka sukcesu, który w zasadzie zawsze był na piedestale i osiągał to, co chciał. Nagle pod koniec życia okazało się, że to wszystko ma niewielkie znaczenie. Nie dało mu to poczucia sensu, szczęścia ani nie sprawiło, że żył w nadziei. Oczywiście nie każdy ateista musi tak postrzegać swoje życie, ale żyjąc w świecie, który uważa się za pozbawiony celu i sensu, w świecie chaosu i przypadku (bo to implikuje zanegowanie Boga), łatwo postrzegać własne życie jako absurd, bo to się mieści w logice ateistycznego świata. Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, przypominają liście, oderwane od drzewa i miotane przez podmuchy wiatru. Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś taką fraszkę: „Drzew nie ma! – obwieścił sejm liści. Ach, ci jesienni ateiści”.
Przeczytaj również
Niektórzy ateiści wcale nie czują się dobrze ze swym ateizmem. Witek, bohater filmu „Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego (zagrany przez Bogusława Lindę zanim przylgnęło do niego emploi twardziela), w jednym z hipotetycznych wariantów swego życia przyjmuje chrzest, ponieważ zaimponowała mu siła ducha prześladowanej opozycjonistki, która powiedziała, że się nie boi, bo życie ma darowane przez Boga. W słynnej scenie (którą uważam za jedną z najbardziej poruszających w polskim kinie) siedzi on w pustym kościele i wypowiada słowa przejmującej modlitwy: „Panie Boże, już po wszystkim. Ochrzciłem się. Jestem tutaj. Teraz tylko proszę Cię, bądź…!”.
Podobno najlepszym sposobem na szukanie Boga, jest poproszenie Go z całą szczerością serca, aby pozwolił się odnaleźć. Św. Augustyn napisał „Stworzyłeś nas bowiem dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie”. Podobne słowa znajdziemy u wielu ateistów, którzy ostatecznie stali się ludźmi wierzącymi. Na przykład C.S.Lewis (autor „Kronik Narnii”) napisał bardzo interesującą książkę pt.: „Zaskoczony radością”, która była owocem jego osobistego spotkania z Bogiem. Wiara daje nam możliwość odnalezienia swego miejsca we wszechświecie, bo dzięki niej staramy się wypełnić to, co przeznaczył nam Bóg w momencie stworzenia. Tu należy jednak podkreślić, że samo intelektualne uznanie istnienia Boga, nie ma nic wspólnego z wiarą w rozumieniu chrześcijańskim. Bo wiara to osobista relacja, zaufanie, zawierzenie i miłość. To przytulenie się do kochającego nas Ojca. Oczywiście życie człowieka wierzącego wcale nie jest jakąś idyllą i fruwaniem w obłokach. Są w nim kryzysy i upadki. Jest doświadczenie „ciemnej nocy”, o której piszą wielcy mistycy. Każda miłość ma bowiem swoje wzloty i upadki, ma lepsze i gorsze dni. Wie o tym każdy, kto żyje w małżeństwie. Wiara pozwala nam jednak zdobywać siłę do ciągłego podnoszenia się. Wiara pozwala dostrzec sens nawet w czymś tak szokująco absurdalnym, jak cierpienie, dotykające dobrych ludzi. W sytuacjach skrajnego kryzysu, tragedii, to wiara w Boga pomaga przetrwać te najtrudniejsze chwile. „Nie boję się, gdy ciemno jest, ojciec za rękę prowadzi mnie”. „Choćbym szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę”.
Przypomnijmy sobie błogosławieństwa z Kazania na Górze. Słowo „błogosławieni” (makarioi) można przetłumaczyć także jako „szczęśliwi”. Dlaczego Jezus mówi, że szczęśliwi mogą być ubodzy oraz ci, którzy się smucą? To brzmi jak oksymoron. Jezus wyjaśnia jednak, że są oni „błogosławieni” (czyli szczęśliwi!), ponieważ do nich należy Królestwo i oni Boga oglądać będą. W doczesnym życiu nigdy w pełni nie zaspokoimy naszych pragnień. Nie możemy znaleźć szczęścia, tu, na tej ziemi, bo stworzeni jesteśmy do życia u boku Boga w Niebie. Tym niemniej wiara, już tu, na ziemi, daje nam zaczątek tego przyszłego szczęścia i nadzieję, że naprawdę je osiągniemy.
Zobacz pozostałe z 7 dowodów na istnienie Boga >>>