Grozi nam wojna. Czy polscy politycy to rozumieją?
Sytuacja międzynarodowa robi się coraz groźniejsza, Rosja brutalnie i metodycznie zagarnia kolejne terytoria Ukrainy, Białoruś wprost deklaruje atak na terytorium Polski, ale nasza klasa polityczna zachowuje się, jakby nie rozumiała powagi sytuacji, w której się znajduje. Partie przysłaniają im rację stanu, a czas nie gra na naszą korzyść.
Oczywiście to tylko publicystyczna hiperbola, ale coraz częściej mam wrażenie, że znajdujemy się w momencie, który można przyrównać do wiosny 1939 roku. Historia przyspiesza, trwają jeszcze jakieś negocjacje, w kraju toczy się w miarę normalne życie polityczne, ale coś nieuchronnego wisi w powietrzu. Jedni zapewniają, że wojny nie będzie, drudzy, że jak już wybuchnie – damy sobie radę, a sojusznicy ruszą z odsieczą. Co wydarzyło się pół roku później, nie muszę nikomu przypominać. Oczywiście Polska nie jest dzisiaj tym samym państwem, NATO to więcej niż umowy dwustronne z Francją i Wielką Brytanią, ale jedno się nie zmienia.
CZYTAJ>>> Syndrom JPII. Dlaczego Mazurek i Terlikowski skreślają abp. Wojdę?
Systemowa niezdolność naszej klasy politycznej do funkcjonowania w dłuższej perspektywie geopolitycznej, definiowania celów strategicznych wychodzących poza jedną kadencję oraz tworzenia przestrzeni wolnych od partyjnych połajanek – zwłaszcza w obszarze bezpieczeństwa. Gdy rosyjska rakieta manewrująca wleciała niedawno na 39 sekund nad terytorium Polski, zamiast na budowaniu poczucia jedności wobec wspólnego zagrożenia, niektórzy posłowie skupili się na złośliwościach względem obecnego rządu. Ten z kolei nie omieszkał wytknąć poprzedniemu, że wcześniej inny pocisk dotarł aż pod Bydgoszcz, a dopóki nie odnalazł go przypadkowy spacerowicz – słuch po nim zaginął. I jedni i drudzy wypominali sobie, że może wrogie rakiety należałoby bezwzględnie zestrzeliwać, ale potem wspólnie – choć już bez konsensusu – dochodzili do wniosku, że niesie to ze sobą więcej ryzyka niż zysków. Wniosków brak.
ZOBACZ>>> Zostawcie aborcję. Zadbajcie dla odmiany o matki Polki
Gdy dzisiaj zajmujemy się w mediach sposobem, w który ABW przeszukała domy prominentnych polityków Solidarnej Polski w związku ze śledztwem prowadzonym w sprawie defraudacji środków z Funduszu Sprawiedliwości, białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka spotyka się ze swoimi dowódcami przy granicy z Polską i Litwą. – Zawsze gadają o przesmyku suwalskim, ile mamy kilometrów do terytorium Federacji Rosyjskiej? – pyta. Szef ministerstwa obrony Białorusi odpowiada, że w linii prostej 42 km. Łukaszenka wydaje dowódcy instrukcje i wskazuje, że siły białoruskie będą musiały stawić czoła krajom bałtyckim i „zdobyć” kawałek terytorium północno-wschodniej Polski . – Wszystkie działania są zaplanowane. Opracowywane są kwestie gotowości bojowej. Personel wojskowy jest stale przygotowywany. Rozkazy są realizowane – odpowiada wojskowy. Stawka – czyli połączenie lądowe między Białorusią a rosyjską enklawą królewiecką jest znana od dekad, i jeżeli gdzieś na terytorium NATO w najbliższych latach będą się toczyć działania zbrojne, to zapewne tam.
Przeczytaj również
Ale czy my w ogóle rozumiemy skalę zagrożenia? Powagę sytuacji? Czy na wzór Bałtów przygotowujemy sieć umocnień, pól minowych i bunkrów przy granicy? A może snujemy teorie spiskowe o tym, czy Zbigniew Ziobro faktycznie jest chory na raka, czy tylko „udaje”, aby „wzbudzić litość”, jak napisała w mediach społecznościowych jedna z posłanek Koalicji Obywatelskiej? Nie chodzi przecież o to, aby zupełnie zawiesić polską politykę, w oczekiwaniu na wojnę, która – powiedzmy to sobie otwarcie – nadal nie jest sprawą rozstrzygniętą. Największe wyzwanie polskiej polityki polega dzisiaj na rozróżnianiu tematów absolutnie egzystencjalnych, od całej reszty, i właśnie na tym polu ponosimy spektakularne porażki.
ZOBACZ>>> Dobre chęci aktywiszczy
Centralny Port Komunikacyjny wygląda na skazany na wieczne audytowanie, decyzji o budowie bunkrów oraz obrony cywilnej nie ma, ale są za to komisje śledcze, na których Jarosław Kaczyński mocuje się retorycznie z przesłuchującymi go politykami, rzucając coś o rzekomym upadku biznesu naleśnikowego posła Zembaczyńskiego. Ten nazywa go świadkiem, tamten członkiem, i tak mija nam czas, podczas gdy Rosja ogłasza formowanie dwóch nowych armii, każda po 14 dywizji. Dla porównania, Polska posiada sześć związków taktycznych gotowych do walki. Nate Silver, amerykański analityk, który zasłynął niezwykle precyzyjnym oszacowaniem wyników wyborów prezydenckich w 2008, 2012 a zwłaszcza w 2016 roku – gdy właściwie żadna pracownia badawcza nie stawiała na Donalda Trumpa, napisał swego czasu świetną książkę na temat statystyki i prawdopodobieństwa. Jej tytuł w języku angielskim brzmiał „The Signal and the Noise”. Jako państwo stoimy dzisiaj właśnie przed tym wyzwaniem – jak odróżnić sygnał od szumu? Rzeczy kluczowe, od didaskaliów? Jak myśleć wspólnie, a nie przeciw sobie? Jeżeli historia może nas jeszcze czegoś nauczyć, to chyba tylko tego, że nie mamy już marginesu na powtarzanie ciągle tych samych błędów. Oby nie było za późno.
OPINIE STACJI7 to wartościowe komentarze do aktualnych wydarzeń, przygotowane przez grono doświadczonych publicystów.
W stałym dwutygodniowym rytmie piszą dla nas:
w poniedziałki – Tomasz Krzyżak,
we wtorki – Agata Puścikowska,
w środy – Marcin Makowski,
w czwartki – Konstanty Pilawa,
w piątki – Aneta Liberacka.
Zapraszamy!