Nasze projekty
Fot. Jaclyn Moy/Unsplash

Jezus – tak, Kościół – nie? Po co wierzącemu Kościół

Jezus „na moją miarę” może współtworzyć mój świat wewnętrzny, na równi ze wspomnieniami z wakacji, ulubionymi piosenkami, słonecznikami van Gogha, zdjęciami kotów czy cytatami o przyjaźni i sile marzeń. Czy jednak na pewno będzie to Jezus bardziej prawdziwy od Tego, o którym pamięć Kościół zachowuje nieprzerwanie od dwóch tysiącleci?

Reklama

W listopadzie 2020 roku media obiegła wiadomość o sondażu, zgodnie z którym w Polsce w ostatnich latach spadł poziom zaufania społecznego do Kościoła. Do Kościoła – czyli do kogo? Jestem przekonany, że większość osób, które odpowiadały na sondażowe pytania, miały po prostu na myśli biskupów, księży, siostry zakonne i zakonników. To skojarzenie nie jest błędne. Nie oddaje jednak całej prawdy.

Kościół to przecież także inni ludzie ochrzczeni, którzy ani nie przyjęli święceń, ani nie żyją według zakonnej reguły. Św. Paweł wielokrotnie przypomina, że Kościół to wspólna sprawa wszystkich ochrzczonych. Są wzajemnie dla siebie niezbędni jak poszczególne części jednego Ciała; św. Piotr dodaje, że są jak żywe kamienie w jednej budowli, która wspiera się na Chrystusie. Uświadomienie sobie tego wydaje się ważne, nim przystąpimy do szukania odpowiedzi na pytanie: Jezus – tak, Kościół – nie? Czy to ma sens?

CZYTAJ: Dlaczego młodzi przestali chodzić do kościoła i porzucają wiarę w Boga? [NASZA SONDA]

Reklama

Podstawowe argumenty za tym, że Kościół jest w życiu wiary niezbędny, są znane: jedynie w Kościele odpuszcza się grzechy, jedynie w Kościele można nakarmić nie tylko ciało, ale i duszę, wreszcie – jedynie w Kościele można się przygotować na ostatnią drogę z mocną nadzieją, że wiedzie ona nie w kosmiczną pustkę, ale do domu Ojca. Te argumenty narzucają się jako pierwsze i są najważniejsze. Są jednak zarazem na tyle oczywiste, że pozwolę sobie dłużej się nad nimi nie zatrzymywać i poszukać innych.

Gdyby nie Kościół, Ewangelie byłyby co najwyżej jakąś muzealną pamiątką, w najlepszym razie ich urywki czytalibyśmy na lekcjach historii jako świadectwo istnienia dawnych i obcych nam wierzeń.

Do Chrystusa prowadzi wspólnota

Pierwszy z brzegu jest taki: tylko dzięki Kościołowi znamy Jezusa. Gdyby nie Kościół, Ewangelie byłyby co najwyżej jakąś muzealną pamiątką, w najlepszym razie ich urywki czytalibyśmy na lekcjach historii jako świadectwo istnienia dawnych i obcych nam wierzeń – tak jak dzisiaj czytamy fragmenty eposów babilońskich albo rekonstruujemy religię dawnych Słowian. Z Jezusem jest inaczej: Jego słowa nie są dla nas obce, mamy żywy obraz Jego samego, choć od czasu, kiedy ostatni raz widziano Go na ziemi, minęło już niemal dwa tysiące lat.

Reklama

Jeśli tak jest, to zawdzięczamy to konkretnym ludziom: tym, którzy w pierwszych wiekach naszej ery z narażeniem życia gromadzili się potajemnie, żeby z ust do ust podawać sobie Dobrą Nowinę; tym, którzy później przepisywali i zgłębiali Pismo, podczas gdy większość mieszkańców naszego kontynentu zajęta była toczeniem wojen albo walką o przetrwanie; tym, którzy ruszali na nieznane lądy, żeby zanieść tam wiadomość o Ukrzyżowanym, który zmartwychwstał; tym wreszcie, którzy w czasach, gdy ludzkość zaczęła już żyć innymi sprawami, podtrzymywali i uparcie podtrzymują pamięć o Nim, chroniąc ją jak największy skarb, który trzeba przechować i przekazać dalej.

CZYTAJ: Moje dziecko nie chodzi do kościoła i chyba przestało wierzyć w Boga

Ci wszyscy ludzie – „z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu” (Ap 5,9) – to właśnie Kościół. Nie jest tak, że do prawdziwego Jezusa możemy dotrzeć wykonując skok ponad ich głowami. Przeciwnie, to właśnie w tym ogromnym chórze głosów, szeptów, śpiewów i okrzyków wyznających Jego imię możemy Go spotkać, przekazywanego z rąk do rąk, z ust do ust, z serca do serca.

Reklama

W punkcie 166 Katechizmu czytamy: „Nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam. Nikt nie dał wiary samemu sobie, tak jak nikt nie dał sam sobie życia”. I dalej „Każdy wierzący jest jakby ogniwem w wielkim łańcuchu wierzących. Nie mogę wierzyć, jeśli nie będzie mnie prowadziła wiara innych, a przez moją wiarę przyczyniam się do prowadzenia wiary innych” (KKK 166). Te słowa są, moim zdaniem, kluczowe do zrozumienia tego, jak ważną rolę pełni Kościół w naszej wierze.

Tylko przez taką nieustanną komunikację w przestrzeni wiary mogę stać się Jezusowym uczniem, a nie tylko fanem; mogę wejść w Jego orbitę, a nie próbować wciągnąć Go w swoją.

Osobista więź z Jezusem to za mało

Nieraz, szczególnie w naszych czasach, mamy pokusę, żeby akcentować przede wszystkim naszą osobistą więź z Jezusem. Faktycznie, jest ona bardzo ważna. Ale to za mało. Katechizm podkreśla, że my, wierzący, wzajemnie siebie potrzebujemy, bo wiara każdego z nas z osobna jest za mała, by sięgnąć nieba. Może być słaba, nie do końca przemyślana, chwiejna, zależna od nastrojów i okoliczności życia. Staje się silna, gdy jest niesiona przez coś większego: przez wiarę Kościoła. Trafne wydaje mi się katechizmowe porównanie: nikt nie ma takiej mocy, by dać samemu sobie życie – ale też i wychowanie, mowę, zdolność rozumienia świata… Fundamenty tego, kim jesteśmy, nie są owocem naszego indywidualnego wyboru, ale darem. Przyjmujemy je od rodziców, od społeczeństwa, szkoły czy rówieśników.

ZOBACZ: 17 lat modlitw i łez. Co robić, gdy dorosłe dziecko odchodzi od wiary? [REPORTAŻ]

Z wiarą jest podobnie – nie dajemy jej sobie sami i nie w naszej mocy jest podtrzymać w sobie jej płomień. To Kościół jest środowiskiem, w którym wiara może trwać. Więcej – może też dojrzewać. Psychologia uczy, że dojrzewanie człowieka polega między innymi na tym, że konfrontuje on swoje wyobrażenia z rzeczywistością, która stawia opór. Tak też jest z wiarą: żeby mogła dojrzewać, potrzebny jest punkt odniesienia inny niż moje o niej wyobrażenie. Taki obiektywny punkt odniesienia mogę znaleźć w Kościele, gdzie moją wiarą mogę się dzielić, gdzie mogę zobaczyć ją na tle tego, jak wierzą inni ludzie, gdzie mogę zasięgnąć rady tych, którzy mają większe doświadczenie niż ja. Tylko przez taką nieustanną komunikację w przestrzeni wiary mogę stać się Jezusowym uczniem, a nie tylko fanem; mogę wejść w Jego orbitę, a nie próbować wciągnąć Go w swoją.

Oczywiście, również Jezus „na moją miarę” może współtworzyć mój świat wewnętrzny, na równi ze wspomnieniami z wakacji, ulubionymi piosenkami, słonecznikami van Gogha, zdjęciami kotów czy cytatami o przyjaźni i sile marzeń. Czy jednak na pewno będzie to Jezus bardziej prawdziwy od Tego, o którym pamięć Kościół zachowuje nieprzerwanie od dwóch tysiącleci?

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę