Malutka Hania żyła 7 miesięcy. Od samego początku swoich dni była kochana
Malutka Hania żyła pod sercem Mamy 7 miesięcy. Jej rodzice przez tę straszną noc wiary otoczeni cichym szeptem modlitwy wielu ludzi.
Gdy w Betlejem objawiło się Boże życie –„światłość prawdziwa rozświeciła mroki” (Lux vera illuxit nobis). Można rzec o Was, że w planach Bożych jesteście matkami światłości. Tym więcej, że życie, które w Was się kształtuje, już nie ustanie, tylko się odmieni w światłość wieczystą. Czy myślałyście kiedy o tym, że w Was poczyna się nieśmiertelność, bo dajecie życie z Boga, który nie umiera, który jest Bogiem żywych, a nie umarłych.
Sługa Boży Kard. Stefan Wyszyński
Matka przy kolebce Kościoła. Do matek, [Rzym, Boże Narodzenie 1962]
„Nigdy nie myślałam, że spotka mnie coś takiego” – powiedziała Kasia do swojej teściowej. Była wtedy w 6. miesiącu ciąży. Za nią była już cała otchłań zdarzeń, przed nią – już tylko Kalwaria. To jest jedna z tych historii, które zwykle dzieją się gdzieś tam daleko, w innych rodzinach, w innych miastach. Nie wydarzają się nam…
12. tydzień ciąży, standardowe badanie przezierności karkowej i pierwszy niepokój, który przez kolejne miesiące już nie opuści młodych rodziców – Kasi i Adama – jak fala będzie tylko wzmagał się, czasem do granic wytrzymałości. Po kilku tygodniach od pierwszych badań otrzymali diagnozę – zespół Edwardsa. Wiadomo niewiele, poza jednym – organizm ich dzieciątka jest obarczony szeregiem wad, które medycyna nazywa śmiertelnymi – ich maleństwo na pewno umrze…
Czytaj także >>> Pacierz. Jak odmawiać tę codzienną modlitwę?
Przeczytaj również
Strata dziecka. Malutka Hania żyła 7 miesięcy
Nie mam prawa zamykać ich cierpienia w swoich domysłach. Ich malutka Hania żyła pod sercem Mamy 7 miesięcy. Przez te długie, niewyobrażalnie trudne 7 miesięcy doświadczyli spotkań z prawym lekarzem, który ze spokojem i dużą delikatnością towarzyszył im w tym niełatwym czasie, ale usłyszeli też parszywy rechot Złego, kiedy w renomowanym szpitalu klinicznym urządzono ich kosztem pokaz dla studentów zakończony bezmyślnym, przeszywającym serce Mamy stwierdzeniem, że jedynym zdrowym organem są u tego dziecka stópki. Oni jednak szli dalej.
Szli przez tę straszną noc wiary otoczeni cichym szeptem modlitwy wielu ludzi. Nikt nie wiedział jak i kiedy nastąpi koniec, ale Bóg w swojej dobroci pozwolił Kasi być obecną przy śmierci Hanusi w sposób szczególny. Podczas rutynowego badania w gabinecie, kiedy lekarz przyłożył do brzucha aparat badający tętno, rozległy się coraz wolniejsze bicia serduszka, aż wreszcie ustały na zawsze. Kasia – matka światłości – miała być świadkiem tych najważniejszych narodzin, jedynych, które tak naprawdę mają znaczenie – narodzin dla wieczności.
Dobry Bóg pozwolił jej usłyszeć swoje kroki, kiedy przyszedł po Hanię, by ją utulić i nie wypuścić już nigdy ze swoich ramion. Krótko potem odbył się poród, który był świadectwem Bożej czułości i troski o każdy szczegół. Akcja zbyt szybka, by zdążyć przedostać się na salę porodową, pozwoliła Kasi zostać w tej części szpitala, w której nie było słychać płaczu rodzących się dzieci. Po porodzie dano im tyle czasu, ile tylko chcieli, by pożegnać się z Hanusią. Była taka malutka, taka piękna… Kasia, w tamtej chwili spokojna, bo wszystko, co miało się wydarzyć – dokonało się, pragnęła tylko jednego – żeby Adam trzymał malutką jak najdłużej, żeby to on mógł się nią nacieszyć. Ona przecież nosiła ją pod sercem…
Czytaj także >>> Dlaczego po śmierci nie będzie już instytucji małżeństwa?
Zadanie miłości
A potem nadszedł dzień pogrzebu. Kościół wypełnił się po brzegi ludźmi i białymi kwiatami. Co mogliśmy wtedy zrobić? My wszyscy, którzy tego dnia przyszyliśmy pożegnać Malutką Hanię? Przyszliśmy płakać razem z jej Rodzicami, przyszliśmy modlić się dla nich o nadzieję, ale przyszliśmy też dlatego, bo razem z nimi od kilku miesięcy kochaliśmy ich córeczkę. Jeżeli jest zadanie, jakie taka tragedia stawia przed Kościołem i przed każdym z nas, to jest to zadanie miłości. Ta malutka dziewczynka od samego początku swoich dni była kochana. Kochana wielką, bohaterską miłością swoich rodziców, swojej rodziny, ale i całego Kościoła, który poprzez wieki wypowiada nad każdym życiem błogosławieństwo.
Od początku liturgii pogrzebowej miałam dojmujące wrażenie Bożej obecności. Widziałam odwagę kapłana, który stał tuż przed Rodzicami Hani i sprawował Eucharystię, wiedząc, że właśnie na to został posłany – żeby wobec tych złamanych bólem młodych ludzi być cichym świadkiem Zmartwychwstałego. Byłam mu bardzo wdzięczna za słowa, które wypowiedział do Kasi i Adama na cmentarzu: „Zachowaliście się jak trzeba”. Przeszył mnie dreszcz. Przywołując postać „Inki” jakby zaświadczył, że tych dwoje swoją postawą zasłużyło na miano prawdziwych bohaterów.
Kalwaria przyjdzie
W tamtych dniach przelewała się przez Polskę potężna fala protestów. Gdzieś tam krzyczała ulica domagając się… właściwie czego? Prawa do ominięcia Kalwarii, która i tak się wydarzy? Tylko zamiast białej trumienki ma być kosz na odpady, a zamiast czułego i spokojnego pożegnania ma być stanowczo odwrócony wzrok? To pomoże? Kalwaria i tak się wydarzy…
Tych dwoje młodych ludzi zaświadczyło swoją historią, że nie trzeba się bać patrzeć, nie trzeba się bać dotykać. Miłość daje siłę, żeby wejść na Kalwarię i potem – trzymając na ręku umarłe życie – wierzyć, że to nie jest koniec. Że kiedy minie rozrywający ból, w serce wstąpi nadzieja i odwaga. Jeżeli przywołano nad nimi postać „Inki” to też dlatego, że największą wojnę stoczyli w swoich sercach o wiarę w to, że życie Malutkiej Hani nie ustanie, tylko się odmieni w światłość wieczystą. Patrząc na nich, nie miałam wątpliwości, że zwyciężyli.
Byłam wczoraj nad grobem Hanusi. Pytałam ją, czy nadszedł już czas na ten tekst, ale przede wszystkim prosiłam, żeby tuliła z nieba swoją najdzielniejszą Mamusię i swojego wspaniałego Tatę. Długo nie mogłam stamtąd odejść. Tak to chyba już jest ze świętymi – mają nam zawsze dużo do powiedzenia.
•
ZOBACZ POZOSTAŁE TEKSTY Z CYKLU „KOBIETA CZYTA PRYMASA”