Abp Ryś: Kościół jest dla misji, a nie dla siebie
"Franciszek ostro przeciwstawia Kościół synodalny Kościołowi klerykalnemu, gdyż synodalność oznacza wspólnotę otwartą na ewangelizację i misję, a klerykalizm zabezpieczanie własnych wpływów i władzy. I to są dwie kompletnie różne koncepcje Kościoła" – wyjaśnia kardynał nominat Grzegorz Ryś w rozmowie z KAI.
Marcin Przeciszewski, KAI: Ksiądz Arcybiskup jest powołanym przez Ojca Świętego delegatem na pierwszą sesję XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja”, która będzie obradować w Rzymie w październiku. Pierwsze pytanie brzmi: dlaczego Kościół katolicki – tak jak pragnie papież Franciszek – powinien być Kościołem synodalnym znacznie bardziej niż dotąd? Co oznacza to pojęcie i dlaczego teraz staje się priorytetem?
Kard. Grzegorz Ryś, metropolita łódzki: Kościół powinien być bardziej synodalny, gdyż synodalność wpisana jest w jego konstytucję od samego początku. Jeśli ktoś nie chce mieć w Kościele synodalności, to musi wyrzucić do kosza Dzieje Apostolskie. Św. Piotr jest tym, który zwołuje Kościół na pierwszy synod w Jerozolimie. I właśnie to warto podkreślić, że Kościół opisywany w Dziejach Apostolskich był synodalny z woli samego Piotra, a nie przeciwko niemu. Piotr mógłby zapewne postąpić inaczej, mógłby powiedzieć, że on sam może decydować, gdyż Pan dał mu takie prerogatywy.
Był to pierwszy synod (nazywany jest też soborem), opisany w 15 rozdziale Dziejów Apostolskich, który odbył się ok. 49 r. i miał charakter rozstrzygający w ważnych sprawach. Na nim dokonał się przełom polegający na otwarciu się Kościoła na braci pogańskiego pochodzenia, nie wymagając od nich obrzezania. Mamy tam mowę Piotra, ale i głosy innych apostołów. Ważny był głos Jakuba i ważny był głos Pawła oraz Barnaby, choć wydawało się, że są one ze sobą sprzeczne, albo przynajmniej bardzo odległe. Jednak wszyscy mieli poczucie – do czego nawiązuje Franciszek zapraszając na obecny synod – że to, co się stało, dokonało się w Duchu Świętym. Wyraża to sformułowanie: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my”. Wśród tych różnych głosów objawił się Duch Święty, który jest w Kościele protagonistą. To pokazują Dzieje Apostolskie. Synodalność stwarza przestrzeń otwartości na Ducha Świętego, i dopiero w Nim na całą różnorodność, jaka jest w Kościele.
Kościół musi być synodalny, także dlatego, że z definicji jest misyjny, a jego misja musi być podejmowana wspólnotowo. Odkąd Franciszek został papieżem, wciąż mówi o misyjności Kościoła. Podkreśla, że Kościół jest dla misji, a nie dla siebie. Nic papieża bardziej nie oburza niż obraz Kościoła, który dba o siebie, odwołuje się do siebie i zabezpiecza siebie, zaprzeczając sobie. Kościół z definicji jest posłany. A jeśli Kościół jest posłany, to nie jest w stanie tego inaczej wykonać niż w sposób synodalny.
Ewangelizuje Kościół jako wspólnota i to znaczy, że wszyscy jesteśmy do tego powołani. Zobowiązanie do udziału w misji Kościoła wynika z kapłaństwa powszechnego, a nie tylko z kapłaństwa służebnego, uzyskiwanego na mocy święceń.
Przeczytaj również
Dlaczego?
Synodalny, to znaczy wspólnotowy. Paweł VI w adhortacji „Evangelii nuntiandi” podkreślił, że ewangelizuje zawsze Kościół – jako wspólnota. A tymczasem, gdybyśmy zeszli na ten najbardziej lokalny poziom jakim jest parafia i zapytali kto ewangelizuje, to odpowiedź będzie: proboszcz, a czasami może jakiś ruch. I to jest błąd. Ewangelizuje Kościół jako wspólnota i to znaczy, że wszyscy jesteśmy do tego powołani. Zobowiązanie do udziału w misji Kościoła wynika z kapłaństwa powszechnego, a nie tylko z kapłaństwa służebnego, uzyskiwanego na mocy święceń. A dobre wypełnienie tej misji jest możliwe pod warunkiem synodalności.
W Instrumentum Laboris, czyli dokumencie przygotowawczym do obecnego zgromadzenia synodu w październiku w Rzymie, napisano, że nawet synodalność nie jest celem sama w sobie, tylko środkiem. A wszystko co jest w Kościele, jest i musi być podporządkowane misji. I dlatego Franciszek tak ostro przeciwstawia Kościół synodalny Kościołowi klerykalnemu. Synodalność oznacza wspólnotę otwartą na ewangelizację i misję, a klerykalizm oznacza zabezpieczanie własnych wpływów i władzy. I to są dwie różne koncepcje Kościoła. Ta pierwsza jest ewangeliczna, a druga jest – w najlepszym wypadku – zdroworozsądkowa i „światowa”.
Odwrotnością synodalności jest model Kościoła nazywany „monarchią papieską”. Jest to wizja Kościoła maksymalnie scentralizowanego. W tak rozumianym Kościele podkreśla się tylko rolę papieża, biskupów, księży, czyli tych co w Kościele rządzą na mocy święceń. W pewnych okresach historii być może taki model Kościoła był potrzebny, ale nie dziś.
Jednocześnie ostrzegałbym przed radykalnym przestawieniem akcentów w drugą stronę, przed myśleniem typu, że Kościół ma być tak bardzo wspólnotowy, że w ogóle nie wiadomo co mają tam robić duchowni. Synodalność oznacza sprowadzenie tych sfer do właściwej, ewangelicznej równowagi. I dlatego Kościół musi być bardziej synodalny. Inaczej nie będzie wiarygodny.
ZOBACZ: Prymas Polak: „Kościół to nie miejsce na agitację polityczną”
Mówiliśmy o misji oraz o Kościele synodalnym jako wspólnocie. A jak rozumie Ksiądz Kardynał trzeci trzon tytułu obecnego synodu, jakim jest „uczestnictwo”?
Ten termin jest w istocie bardzo ważny. Podejrzewam, że Panu chodzi o sposób sprawowania władzy w Kościele. Z procesu słuchania Ludu Bożego, jaki miał miejsce w dotychczasowej pracy synodalnej, wynika, że wiele pytań dotyczyło właśnie sposobu w jaki jest sprawowana władza w Kościele.
Jaki więc powinien być ten wzorzec?
W Kościele albo będziemy mieli ewangeliczne rozumienie władzy, Jezusowe, biblijne wynikające z Objawienia, albo będziemy czerpać jego wzorce wprost ze świata. Jezus mówi wyraźnie do apostołów: „Nie tak będzie między wami!” I mówi to w nawiązaniu do tego jakie były wówczas modele rządzenia. Władcy dominują i wszystkich mają pod nogami. A Jezus mówi: „Nie tak będzie między wami!”.
Odwołałbym się do żydowskiego autora Jonathana Sacksa, nieżyjącego już głównego rabina Wielkiej Brytanii i genialnego teologa. Sacks napisał dużą pracę o modelu przywództwa w świetle Tory. Zestawia tam rozumienie władzy w Egipcie z rozumieniem władzy, do jakiego doszedł Mojżesz. Model egipski obrazuje piramida. Na szczycie jest faraon, będący królem świata a wszystko inne mu podlega. I tak właśnie często postrzegamy władzę w Kościele. Papież jest władcą całego Kościoła a biskup w diecezji i wszystko mu jest podporządkowane, z kolei proboszcz w parafii, itd.
Mojżesz stworzył inny model, odwrotny. Wskazał, że modelem władzy wśród Ludu Bożego jest menora. Oparciem menory jest jeden punkt u podstawy, a rozwija się ona ku górze. Mojżesz widział siebie u podstawy, ale chodziło mu o to, aby wszyscy palili się pięknym światłem. I taki jest także model ewangeliczny. Oczywiście łatwo to powiedzieć, a trudno jest realizować.
Kapłaństwo wynikające ze święceń winno być służebne wobec kapłaństwa powszechnego, które w interpretacji Kościoła jest kapłaństwem królewskim.
Dlaczego jest taka trudność z realizacją tego modelu w Kościele, gdzie wszyscy powołują się na Ewangelię, mówią o pokorze, posługiwaniu, itp?
Problem jest dość głęboko zakorzeniony w naszej mentalności. Zaczyna się od nieporozumienia, kiedy mówimy o kapłaństwie służebnym. Gdy pytam kandydatów do kapłaństwa, komu chcą służyć, to odpowiadają: Panu Bogu. Rozumieją, że na tym polega ich kapłaństwo służebne. A nie jest to prawda, bo to Bóg jest tym, który służy, a kapłani mają się na Nim wzorować. Kapłaństwo wynikające ze święceń winno być służebne wobec kapłaństwa powszechnego, które w interpretacji Kościoła jest kapłaństwem królewskim. A oznacza to, że ja mając kapłaństwo służebne mam tak postępować, aby każdy człowiek w Kościele mógł zrealizować swoje królewskie kapłaństwo. I to jest ten model menory.
Jak więc to co mówi Ksiądz Kardynał powinno się przełożyć na reformę struktur zarządzających w Kościele?
Nie wiem i myślę, że nikt tego nie wie. Ale po to został zwołany przez papieża synod, aby próbować na to pytanie odpowiedzieć. Bowiem pytanie o struktury jest niesłychanie ważne.
A szukaniu odpowiedzi na to pytanie, a także na wszystkie inne podczas synodu, służyć ma pewna jasno określona metoda. Nie jesteśmy zaproszeni do Rzymu, aby przywieźć tam gotowe propozycje rozwiązań i o nie walczyć. Metoda pracy synodu jest inna. W Instrumentum Laboris otrzymaliśmy szereg istotnych pytań, a teraz mamy podjąć wspólny proces rozeznawania na modlitwie. I temu właśnie delegaci z całego świata poświęcą cały miesiąc pobytu w Rzymie: modlitwie, wzajemnemu słuchaniu i rozeznawaniu.
Chciałbym dodać, że jako Kościół możemy się wiele nauczyć obserwując różne modele przywództwa jakie obecne są dziś w świecie. Warto je poznać, choć zawsze będzie pewne napięcie między nimi a modelem ewangelicznym. A szczególnie powinny nas interesować te modele, które uwzględniają bardziej wspólnotowy sposób podejmowania decyzji, te, które podkreślają wagę tego, co w Kościele nazywamy procesem rozeznania, czyli pewien metodyczny proces dochodzenia do określonej decyzji.
PRZECZYTAJ: Ks. Iżycki, dyrektor Caritas: “Państwo jest zobowiązane do obrony granic. My, do niesienia pomocy”
Z rożnych stron wyrażane są obawy, że zwołany przez Franciszka synod jest swego rodzaju parawanem, aby zliberalizować doktrynę czy nauczanie moralne Kościoła? A hasłem kluczem do tych zakulisowych zmian ma być słowo „inkluzja”.
Boję się, że ci, którzy wysuwają takie wątpliwości już znają odpowiedzi, które wcale jeszcze nie zostały ułożone, których ani synod, ani nikt w Kościele nie podjął. Swoje podejrzenia przyjmują za fakt, który niechybnie się wydarzy.
Przeczytałem całe Instrumentum Laboris i nie ma tam ani jednego pytania, które miałoby charakter doktrynalny. Są to pytania dotyczące nie doktryny, co sposobu ewangelizacji, prowadzenia duszpasterstwa, odpowiadania na potrzeby konkretnego człowieka. O tym wszystkim trzeba rozmawiać.
Natomiast ze słowem „inkluzja” faktycznie jest taki problem, że każdy pod tym pojęciem rozumie to, co chce. Terminologia, której używa się w synodzie, rzeczywiście wymaga pewnej precyzacji. Ale nie możemy ignorować problemów, przed jakimi staje dziś Kościół. Trzeba szukać na nie odpowiedzi.
Jeśli więc pada pytanie: co zrobić, aby całe grupy ludzi przestały się bać, by wejść do Kościoła – a taka jest dziś sytuacja – to trzeba coś z tym zrobić. To prawda, że wśród tych osób znajdują się np. osoby ze społeczności LGBT+, ale zmierzenie się z tą prawdą nie jest zaproszeniem do zmiany doktryny. Pytanie dotyczy tego co zrobić, aby ci ludzie, a także inni nie bali się wejść do Kościoła i wejść na drogę zbawienia.
Na to najlepiej odpowiedział Franciszek, kiedy wracał z Lizbony. Wszyscy mieliśmy w pamięci, kiedy na początku Światowych Dni Młodzieży mówił, że do Kościoła zaproszeni są wszyscy. A odpowiedzią było skandowanie: „todos, todos” (wszyscy, wszyscy). Jedno z pytań zadanych mu w samolocie tego dotyczyło. Papież odpowiedział, że „todos” oznacza, iż „Kościół jest otwarty dla wszystkich, ale istnieją zasady, które regulują życie wewnątrz Kościoła. A ten, kto jest wewnątrz, zgadza z prawodawstwem, z nauczaniem. (…) A następnie każdy, w modlitwie, w dialogu wewnętrznym, w dialogu duszpasterskim z duszpasterzami, szuka drogi naprzód.” Wyjaśnił, że każdy jest zaproszony do tego (!) Kościoła, a nie do czegoś co jest bezkształtne, co jest jakąś magmą, którą można sobie swobodnie kształtować.
Kościół ogłasza człowiekowi Bożą obietnicę, i ta obietnica otwiera człowieka na zbawienie i na łaskę miłości. Dopiero w ślad za tym przychodzą zobowiązania, w tym zobowiązania moralne. Główne pytanie dotyczy tego jak – otrzymawszy łaskę i doświadczywszy miłości od Boga, współbraci i Kościoła – mamy się zmierzyć z tymi zobowiązaniami? I nikt na synodzie nie zamierza tego zmieniać.
Trudno jest udawać, że tych pytań nie ma, skoro narodziły się one w trakcie refleksji Ludu Bożego na całym świecie. Są to bardzo realne pytania. W Rzymie będziemy szukać na nie odpowiedzi metodą synodalną czyli rozmowy w Duchu Świętym.
Zresztą minęło już 10 lat pontyfikatu Franciszka i nic nie zostało zmienione w sferze dogmatycznej ani moralnej.
Zgromadzenie Synodu Biskupów, jakie odbędzie się w październiku w Rzymie, ma na ten moment bardzo skromne oczekiwania co do siebie samego. Mamy przekonanie, że nie wypracujemy żadnego dokumentu końcowego, tylko zmierzymy się z pytaniami, jakie zostały postawione w Instrumentum Laboris. A trudno jest udawać, że tych pytań nie ma, skoro narodziły się one w trakcie refleksji Ludu Bożego na całym świecie. Są to bardzo realne pytania. W Rzymie będziemy szukać na nie odpowiedzi metodą synodalną czyli rozmowy w Duchu Świętym.
To znaczy…?
Modlitwa – rozeznanie; modlitwa – słuchanie, rozeznanie. Może zdarzyć się, że ktoś przyjedzie na synod z jakimś przez siebie wypracowanym stanowiskiem, które za wszelką cenę będzie chciał przeforsować. Tylko – w tej logice pracy synodu jaka obowiązuje – nikogo nie będzie to interesować, od papieża począwszy. Przez cały miesiąc ma być to rozmowa w Duchu Świętym pomiędzy wszystkimi, którzy ten synod stanowią. Chodzi o proces rozeznawania dalszej drogi w modlitwie, a nie jakąś zideologizowaną debatę wokół zaproponowanych przez różne strony rozwiązań.
ZOBACZ: Relikwie Ulmów będą peregrynować po Polsce. Kiedy rozpoczęcie?
Przy okazji warto zapytać o niemiecką Drogę Synodalną, jak ma się ona do synodu zainicjowanego przez Franciszka? Czy jej postulaty zostaną tam przedstawione?
Najprościej odpowiedzieć, że nijak się nie ma. Wśród delegatów na synod z Niemiec będą także osoby, które tę Drogę Synodalną tworzą. Ojciec Święty nie bał się ich zaprosić. Ale będą oni obecni na tych samych prawach i zasadach jak wszyscy inni. Metoda synodalna pokazuje, że w otwartości na inspirację Ducha Świętego jest możliwa rozmowa ludzi, którzy wydają się sobie bardzo dalecy. Tam, gdzie synod dotąd się toczył, było to widać. Jeśli przyjdą ludzie, którzy są otwarci na Ducha Świętego, i w doświadczeniu modlitwy będą słuchać się wzajemnie, nawet jeśli ich poglądy nie są kompatybilne, powstaje przestrzeń, gdzie możemy się spotkać i nie musimy się wykluczać. W Instrumentum Laboris czytamy, że albo spotykamy się z drugim już na progu myśląc, że jest naszym przeciwnikiem (i w imię bezpieczeństwa należy go ekskomunikować), albo spotykamy się z nim, już na progu myśląc, że jest naszym bratem (stąd najwłaściwszą postawą jest go posłuchać).
Uważam, że tych, co mają różne lęki przed synodem trzeba posłuchać. Lęki te ustają, kiedy się kogoś zaprosi do procesu synodalnego. Chodzi o to, aby w procesie synodalnym każdy poczuł się w jakimś sensie niekompletny. Bo jeśli mi się wydaje, że to ja mam kompletną wizję tego, czym jest Kościół: Bóg, wiara, pobożność, itd., to rozmowa będzie bardzo trudna. Ale kiedy zobaczę, że ja sam nie jestem kompletny, że moja wizja jest niekompletna, to powstanie przestrzeń, która może zostać wypełniona.
Jest nam potrzebna synodalność lokalna, parafialna. Chodzi o to by Kościół był synodalny, a nie o to, by zebrał się na synodzie
Kościół w Polsce znajduje się dziś w czasie trudnego, historycznego przełomu. W jakim zakresie w odkryciu dalszej drogi może mu pomóc synod o synodalności? Co najbardziej i najpilniej wymaga tu reformy?
Mam wrażenie, że synod o synodalności w Polsce dość się udał na etapie, jaki mamy już za sobą. Wydarzyło się wiele pięknych rzeczy. Zaangażowało się wiele tysięcy osób. I to często z poczuciem, że po raz pierwszy zostali potraktowani podmiotowo w Kościele. Niektórzy wzięli udział z przekonaniem, że jeszcze raz spróbują się odezwać, choćby po raz ostatni.
Teraz jest ważne, by tego nie zmarnować. Rok pomiędzy oboma spotkaniami Synodu Biskupów w Rzymie jest po to, aby to, co zostanie jakoś zsumowane z obrad na koniec pierwszego spotkania, stało się przedmiotem rozmowy najpierw w lokalnych Kościołach, a w końcu w Rzymie za rok. Warto więc wokół tego z powrotem ludzi zebrać i uruchomić do aktywności. Jest nam potrzebna synodalność lokalna, parafialna. Chodzi o to by Kościół był synodalny, a nie o to, by zebrał się na synodzie.
16 września, za kilka dni otwieram w archidiecezji łódzkiej „synody” parafialne, które potrwają 2 lata. Niedawno zamknęliśmy centralą fazę diecezjalnego synodu. Dopracowaliśmy się wartościowego dokumentu, ale towarzyszy temu niebezpieczeństwo, że kiedy prześlemy go na parafie, wyląduje na półkach u proboszczów i nikt go nie zobaczy, ani tym bardziej nie zechce wcielić w życie.
I dlatego, aby tak się nie stało, inaugurujemy „synody” (mówię o tym w cudzysłowie, bo nie ma czegoś takiego w prawie kanonicznym, jak synod w parafiach). Chcemy, by w każdej parafii dokument ten został przeczytany i przedyskutowany najpierw przez Radę Duszpasterską, a następnie by stał się przedmiotem debaty całej parafii. Chodzi o to, by każda lokalna społeczność zastanowiła się co z tego, co zostało wypracowane centralnie, może być wcielone w życie tej konkretnej parafii.
Mam nadzieję, że będzie nas to prowadzić do synodalnego Kościoła. Mam nadzieję, że ludzie w parafiach poczują się wspólnotą i poczują się bardziej odpowiedzialni. A dzięki temu inaczej będą funkcjonować struktury autorytetu i władzy w Kościele. To wszystko ma prawo się wydarzyć!
Marcin Przeciszewski/KAI