Marcin Kwaśny: Często mówię: “Jezu, Ty się tym zajmij”
"Kiedy nie wierzyłem, liczyłem mocno na siebie. Teraz liczę na Boga - Marcin Kwaśny w rozmowie z Weroniką Kostrzewą na żywo na Instagramie Stacji7 - Small Talk 7.
Praca aktora kontra życie męża i ojca
Weronika Kostrzewa: Zacznę od takiego przedstawienia: “Piękny, odważny, wrażliwy, męski. To tylko pierwsze słowa, jakie przychodzą mi na myśl o Marcinie. Bóg ukształtował go na wspaniałego człowieka mimo trudności, pokus i upadków. Jak tu nie dzielić się Bożą mocą?” Wiesz kto tak o Tobie napisał?
Marcin Kwaśny: Nie mam pojęcia.
Twoja żona!
Jak pięknie przesadziła! (śmiech)
Przecież się zakochała, wszystko ją urzekło!
Przeczytaj również
Myślę, że nie wszystko, ale z czasem nauczyła się akceptować moje wady.
Pracujecie razem z żoną?
Pracujemy razem, mamy taki spektakl, który zagraliśmy wspólnie, “Ocalony przez poezję”. To jest niezwykła historia Jerzego Kozarzewskiego, poety, można powiedzieć – wyklętego, bo był skazany na podwójną karę śmierci przez Bieruta za przynależność do Narodowych Sił Zbrojnych. Jego żona Magdalena, gdy został skazany na śmierć, poszła z jego wierszami do Tuwima i on po przeczytaniu jego wierszy tak się zachwycił, że napisał do Bieruta list z prośbą o ułaskawienie. Do ułaskawienia nie doszło, ale doszło do zamiany kary na dziesięć lat więzienia, czyli do swoistego precedensu. Kozarzewski będąc w więzieniu, pisał piękne wiersze do żony, dzieci, do Boga i na podstawie tej poezji zrobiliśmy z żoną spektakl godzinny. Kolega Patryk Górecki skomponował muzykę graną na żywo. I tak się złożyło, że przy pierwszym spektaklu żona była w ciąży ze Stefankiem i teraz jest znowu w ciąży i też graliśmy ten spektakl! Więc bardzo dobrze wychodzi, jak tymi piosenkami usypiamy dzieci, bo mają chyba jakąś pamięć organiczną (śmiech) z brzucha pamiętały te dźwięki i są na nie bardzo podatne.
Nie zachowujecie higieny pracy w domu, żyjecie tym, co tworzycie?
Tak, ale to nie jest tak, że na okrągło śpiewamy im te piosenki (śmiech), bo to byłoby do znudzenia, miałyby tego dosyć w pewnym momencie. Ja śpiewam tradycyjne “aaa, kotki dwa”, żona jest bardziej twórcza, w końcu ukończyła wydział wokalny na Akademii w Glasgow, operuje tym głosem cudownie i wymyśla im różne piosenki na dobranoc, a ja posiłkuję się tym, że jestem fanem zespołu U2 i śpiewam im a capella, kiedy żona już nie może (śmiech).
Czytaj także>>> Edyta Golec: W naszej rodzinie Pan Bóg jest bardzo ważny
Obejrzyj całą rozmowę tutaj:
“Urzekają mnie historie Żołnierzy Niezłomnych”
Pamiętam Marsz Pileckiego w 2014 roku z Żoliborza – byłeś chyba pierwszym człowiekiem z show-biznesu, który dołączył do obchodzenia święta Żołnierzy Wyklętych i imprez temu towarzyszących. Nie boisz się że z aktora, który grał spektakle komediowe, nagle włożą cię w ramy “ten od Wyklętych”, “ten od historii”, “ten od katolików”?
Nie, myślę, że trzeba się liczyć z tym, że komuś się to nie spodoba – psy szczekają, karawana idzie dalej. Mnie urzekają historie Żołnierzy Niezłomnych, to są historie szalenie filmowe! To, jak zostali niesprawiedliwie potraktowani, gdzieś mnie jednak dotyka i robię wszystko, by tę pamięć o nich utrwalać, choćby poprzez czytanie audiobooków na podstawie pamiętników czy to Zdzisława Brońskiego “Uskoka” czy Józefa Bandzo – piękna literatura. Za niedługo skasują nam te historie ze szkoły, może młodzi będą ich szukać na własną rękę, ale niektóre warto znać, bo ci ludzie zostali szalenie niesprawiedliwie potraktowani przez komunistów, mieli zostać na zawsze wymazani z pamięci, być określani mianem bandytów. Tak się na szczęście nie stało, mają swoje święto – zasłużone w pełni i trzeba te sylwetki przybliżać. Oni walczyli za wolną Polskę, za nas. To nie było ich “widzi mi się”, to było po prostu – być albo nie być, nie mieli wyboru, musieli walczyć, bo inaczej byliby poddani torturom lub zamordowani.
Ten patriotyzm u Ciebie poszedł w parze z nawróceniem?
Ktoś powiedział mi, że kto szuka Boga, ten szuka prawdy; kto szuka prawdy – szuka Boga i to, że przeszedłem przemianę, nawrócenie, spowodowało, że tej prawdy – również historycznej – zacząłem szukać. Na pewno to szło mocno w parze i pewnie nie dane by mi było zagrać rotmistrza Pileckiego, gdybym się nie nawrócił. Bo grając człowieka wierzącego, samemu będąc niewierzącym, to jest trochę trudno.
Udało Ci się spotkać z rodziną rotmistrza?
Tak, na początku spotkałem się z Andrzejem Pileckim, który dużo opowiedział mi o ojcu. Zaskakująco dużo pamięta, mimo że nie widział ojca długo w perspektywie czasu, przecież go zamordowano. A te wspomnienia były bardzo mocne. Z Panią Zofią spotkałem się dopiero później, już po premierze filmowej, i również była poruszona, opowiadała mi dużo o ojcu. Bardzo się cieszę, że poznałem jego dzieci, bo jeszcze bardziej mnie to utwierdziło w przekonaniu, jak niezwykły to był człowiek. Nie tylko patriota, ale też dobry ojciec. Ja też staram się być dobrym ojcem dla swoich dzieci. Co mam wspólnego z rotmistrzem, to na pewno to, że wymyślał dzieciom teatrzyk i spektakle, ja robię podobnie (śmiech).
Czytaj także >>> Marcin Kwaśny: Byłem antykatolikiem i antyklerykałem. Bóg dał mi łaskę wiary
“Aktor – człowiek do wynajęcia”
Nie masz czasami wrażenia, że filmy historyczne są niskobudżetowe, nie ma na nie dotacji, a równocześnie w tym czasie powstaje kolejna słaba komedia…
Ja jestem przerażony faktem, że ludzie nie chcą chodzić na kino historyczne. Film Tadeusza Syki o Powstaniu Styczniowym zebrał w kinie ponad 60 tys. osób, nasz film “Wyklęty” zebrał ponad 70 tys. osób. Na szczęście potem w telewizji film miał ponad 2 mln oglądalności. Pytanie, czy młodzi chcą chodzić na takie filmy, czy po prostu mają to “gdzieś”. Szkoda, bo tak naprawdę tę historię mamy ciekawą, bohaterów mamy niezwykłych, w Hollywood na ten temat powstało by już pewnie kilka filmów, a my nie dbamy o tę pamięć, tożsamość i kulturę historyczną. A to jest szalenie ważne, bo warto znać swoje korzenie, wiedzieć kim się jest, co się z perspektywy historii składało na to, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy. Uważam, że jeśli człowiek nie zna historii, ciężko jest mu zrozumieć rzeczywistość, “ślizga się” po powierzchni, a ta znajomość sprawia, że jednak czujemy swoją tożsamość, wiemy kim jesteśmy, i możemy być z tego dumni.
Zagrałeś dużo poważnych postaci – teraz jeszcze św. Maksymiliana. W jednym z wywiadów, na pytanie czy wcieliłbyś się w każdą rolę, odpowiedziałeś, że aktor to “człowiek do wynajęcia”. Dalej tak uważasz? Dobry scenariusz decyduje o tym, że bierzesz pewną rolę?
I tak i nie. Wciąż uważam, że aktor jest człowiekiem do wynajęcia, ja jestem człowiekiem do wynajęcia np. prowadzę też różne eventy, imprezy okolicznościowe i nie mam z tym problemu, nie kłuje to mojego ego, że robię coś gorszego. Natomiast są role, których bym nie wziął, które byłyby w poprzek moim wartościom, które obrażały by Boga, Kościół, pluły na te wartości, którym hołduję. To na pewno nie, niezależnie od proponowanej gaży, to jest już ścieżka w jedną stronę, którą idę. Natomiast byłem 13 lat w teatrze komediowym Kwadrat i te komedie są mi bliskie, i cieszę się, że miałem także propozycje, gdzie mogę pokazać siebie od innej strony i rozśmieszać ludzi, bo to też potrafię, umiem, testuję to na własnych dzieciach, które się śmieją do rozpuku. Lubię, jak ludzie się śmieją!
Do kin wchodzi film “Powołany 2”. Księża to specyficzna grupa zawodowa, część z nich nawet specyficznie mówi – jest nawet takie powiedzenie, że mówisz coś jak kazanie. Czy w tej roli wziąłeś sobie jakiegoś księdza za wzorzec?
Nie, znam się z wieloma księżmi, wielu cenię, jak np. ks. Dominika Chmielewskiego czy śp. ks. Pawlukiewicza. Natomiast tu szedłem za scenariuszem, który był dobrze napisany, ten ksiądz był wyluzowany, podobało mi się, że nie ocenia młodzieży, nie narzuca im niczego, tylko jest z nimi i słucha, potrafi słuchać. To jest myślę w księżach bardzo cenne, że potrafią nawiązać wspólny język z człowiekiem i Bogiem.
Idąc do szkoły teatralnej jako ateista na pewno nie wyobrażałeś sobie tego, jak teraz wygląda Twoje życie zawodowe i tego, że dajesz świadectwo. Co o sobie słyszałeś – że będziesz dostawać role amantów albo że będziesz jak James Bond?
Tak, słyszałem to od mojego rektora Jana Englerta, że grozi mi amanctwo, że prawdziwy amant kokietuje nawet kaloryfer. Tak się nie stało, bo po szkole trafiłem do teatru komediowego, gdzie grałem role charakterystyczne, nie raz razem z kolegą Pawłem Małaszyńskim – zostaliśmy przyjęci równolegle do tego teatru. Miałem okazję spotkać się z wyjątkowymi osobami, jak Jan Kobuszewski i to bardzo na mnie wpłynęło. Jakie miałem wyobrażenia? Że już złapałem Boga za nogi, jeśli dostałem się do szkoły teatralnej, że wielka kariera itd. Natomiast jak tak nie miałem – to była kariera bardzo małych kroków, epizodów – i dobrze, bo to mnie nauczyło pokory. A może gdybym wskoczył od razu w wielką rolę, może odwaliła by mi jakaś woda sodowa do głowy i mogło być ze mną różnie, a tak to małymi krokami, powoli.
Czytaj także >>> Marcin Kwaśny nagrał rozważania Drogi Krzyżowej. „Niezwykle przejmująca”. Posłuchaj!
Film o św. Maksymilianie. “Najtrudniejszy plan zdjęciowy ever”
W filmie o św. Maksymilianie charakteryzacja jest mocna, ale też historia jest mocna… Jak wspominasz nagrania do tego filmu?
To chyba był najtrudniejszy plan zdjęciowy ever, jaki miałem! To był hardcore. Po 12-15 godzin na planie w ciemnej, wilgotnej, zimnej celi z 9 mężczyznami z różnych krajów, dużymi tekstami po angielsku. To, że schudłem 9 kg do roli i obciąłem włosy na zapałkę, to jest mały pikuś. Przygotowanie do roli od strony duchowej, żeby wniknąć w Maksymiliana, to co myślał, to było najtrudniejsze zadanie.
Maksymilian był wezwany przez Boga, by pomóc im przejść przez tę okrutną śmierć głodową, po 14 dniach tylko Kolbe i jeden więzień przeżyli. Z tych świadectw, które się zachowały było wiadomo, że oni umierali z pieśnią i modlitwą na ustach co nie zdarzało się wcześniej.
Byłeś w Niepokalanowie, czytałeś o nim wspomnienia? Maksymilian – mówiąc delikatnie – nie miał łatwego charakteru…
Kiedy robiłem o nim spektakl “Mój Syn Maksymilian” to siostra, która pracuje w archiwum w Niepokalanowie – pół Amerykanka, pół Włoszka – oprócz tego, że dała mi relikwie św. Maksymiliana, unikatowe, dwa włosy z jego brody, to dała mi całą charakterystykę jego postaci. Dokładnie: ile miał wzrostu – 164, że jak słuchał, to przekręcał głowę w prawą stronę, był cholerykiem, łatwo się denerwował, robił się czerwony na twarzy, jak był z kimś bliski pokłócenia, to brał go na bok i odmawiali trzy “zdrowaśki” i wracał do rozmowy. Człowiek z poczuciem humoru, grał świetnie w szachy, wizjoner – założył największy klasztor na świecie, jego wydawnictwo miało milion wydań, to nawet teraz byłoby jakimś ewenementem. Pojechał do Japonii nie znając japońskiego, tam założył klasztor, wykładał filozofię po łacinie. Człowiek renesansu! To, co miał w projektach jeszcze w głowie, co chciał zrobić w Niepokalanowie, łącznie z lotniskiem, planem filmowym… – był ponad swoje czasy.
Czy to jest duże wyzwanie dla aktora teatralnego, by grać z aktorami-amatorami?
Na pewno jest tak, że trzeba się dostosować. Jeśli partner, z którym grasz, jest dobry, to ciągnie cię w górę, a jak nie, to ciągnie cię w dół. Ale ja spotkałem się też z ludźmi, którzy nie mają szkoły, ale mają po prostu wrodzony talent i grają bardzo dobrze, świeżo bez sztamp. Ale spotkałem się też z aktorami, którzy grają dwoma środkami, dwiema minami na krzyż, bo więcej nie potrafią i defacto nie są aktorami, a amatorami. Im łatwiej zagrać w serialu czy w kinie, bo tam nie potrzeba techniki, gorzej w teatrze – scena obnaża warsztat.
Po takim ciężkim planie i historii o św. Maksymilianie, marzy ci się komedia z rozmachem i ludzie, którzy się będą śmiać, jak Twoje dzieci?
Marzy mi się – odkąd mam dzieci i trzecie jest w drodze – żeby wziąć udział w kinie familijnym, by dzieci mogły patrzeć na to, co na ekranie i w tym uczestniczyć. Kiedyś marzyła mi się rola boksera, byłem fanem Rockiego! Mając lat 45 już raczej boksera nie zagram (śmiech).
“Często mówię: “Jezu, Ty się tym zajmij”
Zapytam Cię jeszcze o Twoje nawrócenie. Czym się różni dzień Marcina – tego, który dziś wierzy i od dnia Marcina – tego, który nie wierzył?
Odpowiedź jest prosta. Kiedy nie wierzyłem, liczyłem mocno na siebie, na własne możliwości. Teraz tak nie jest, zmieniła się ta perspektywa, liczę na Boga, który jest najlepszym Ojcem i się troszczy i że On wiele rzeczy za mnie załatwi. Często mówię: “Jezu, Ty się tym zajmij”, bo mnie pewne rzeczy przerastają. Zawsze się zajmuje – czasem działa na ostatnią chwilę i ma poczucie humoru, ale działa! I widzę to Boże działanie, chociażby to, że 11 lat jestem w trzeźwości, mam wspaniałą żonę, trójkę dzieci, nie narzekam na brak pracy. To chyba jest dowód na Jego istnienie, znam siebie i nie zasługuję na tyle dobra.
Przed filmem, taki jak ten o św. Maksymilianie, modlicie się na planie zdjęciowym?
Tak, to było dla mnie niezwykłe, że Amerykanie, którzy przyjechali do Polski – z wcale nie wysokim budżetem, w miesiąc znaleźli lokację i całą ekipę, co wydawałoby się awykonalne, bo dokumentację robi się co najmniej pół roku wcześniej – i ta grupa ludzi przed każdym ujęciem się modliła. Nawet ci niewierzący dołączali, a przynajmniej gdzieś byli w tym wszystkim, nie odchodzili, i to było niezwykłe. Wiedzieliśmy, że robimy film o człowieku, który miał wysoki kaliber duchowy i był prawdziwym bohaterem. Z całą pokorą podchodziłem do tej roli, żeby oddać maksymalnie – na tyle, ile byłem w stanie – prawdę o tym człowieku.
Czytaj także >>> Rotmistrz Pilecki otworzył mi oczy na kraj
7 pytań do Marcina Kwaśnego
Najdziwniejsza rola, wyzwanie to:
Juliusz Machulski zaproponował mi rolę transwestyty Roberty w filmie “Superprodukcja”. Nikt z rodziny nie poznał na ekranie, że to ja, i to był największy komplement, jaki mógł mnie spotkać (śmiech).
Nigdy nie zagrałbym…
W filmie pornograficznym.
Rola-marzenie?
Rola boksera! Mam nadzieję, że nie będę mieć lat 80 i będę mówił, że najlepsze role dopiero przede mną (śmiech)
Gdybyś drugi raz wybierał zawód, byłbyś tym, kim jesteś?
Byłbym agentem nieruchomości. Zawód aktora to jest taka sinusoida (śmiech) a nieruchomości mnie fascynują. Lubię opowiadać o domach. Może to jest alternatywa, ale na pewno aktorstwo jest moją pasją i bym z niej nie zrezygnował.
Utwór, jaki najczęściej śpiewasz dzieciom do snu, to…?
“Running to the Stand Still” z albumu The Joshua Tree zespołu U2.
Fragment z Pisma Świętego, albo święty, albo obraz, którego się trzymasz, gdy jest Ci ciężko to…?
“Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam” (Rz, 8, 31-39) to taki hymn wdzięczności, ale też “Poznacie Prawdę, prawda was wyzwoli” – to cytaty, które są dla mnie drogowskazem.
Zdarza Ci się wychodzić z widowni z kina lub z teatru?
Tak. Byłem na takim filmie “Nieodwracalne” z Monicą Bellucci, film, który był kręcony “od tyłu”, bardzo mocne sceny i pomyślałem sobie, że to nie na moją wrażliwość, nie na moje nerwy, nie dotrwałem do końca. Z teatru gorzej wychodzić, czasem się męczyłem do końca. Z teatru oglądam nawet złe sztuki, bo można się z nich dużo nauczyć – jak nie reżyserować i jak nie grać.