Historia
Zaczęło się w latach 80-tych ubiegłego stulecia. Wiele było motywów: beznadzieja po stanie wojennym, niemożność otwartego sprzeciwienia się władzy i przekonanie, że „zaborcy, okupanci i komuniści niszczyli i niszczą naród”, między innymi przez rozpijanie. Była wola „walki o Polskę”.
Sierpniowa abstynencja była nieoczywistą, alternatywną, ale skuteczną formą protestu, w którą włączali się bardzo liczni, często nawet dotknięci chorobą alkoholową ludzie, identyfikujący się z Kościołem.
Przeczytaj również
Dlaczego wybrano sierpień? Bo to był protest. Protest przeciwko „zapominaniu” o Powstaniu Warszawskim i protest przeciwko niweczeniu dorobku Solidarności. Ktoś wymyślił, że dobrze będzie, jeśli każdy sierpień stanie się „narodowym zrywem”, jak w 1944, jak w 1980…
Dziś
Jest inaczej. Ten czy inny rząd może się nam nie podobać, ale to demokratycznie wybrana władza. Są problemy ekonomiczne, lecz większość społeczeństwa nie ma poczucia zagrożenia wynarodowieniem. Niektórzy nawet wolą być Europejczykami. Hasło o konieczności „walki o polskość” nie trafia do wielu.
Wzrosło poczucie osobistej wolności. Nie chcemy, żeby ktokolwiek nam cokolwiek narzucał.
To, co było korzystne 30 lat temu, teraz zdaje się nie przystawać do rzeczywistości. Wydaje się, że kolejne apele Kościoła o powstrzymanie się lub ograniczenie spożywania alkoholu w sierpniu, nie mają racji bytu. Skoro tak…
…to po co?
Szukając odpowiedzi, można zwrócić uwagę na wspomniane już punkty odniesienia. Chodzi przede wszystkim o sprzeciw temu, co zniewala – tak jak w Sierpniu ’44. I chodzi o solidarność z innymi – tak jak w Sierpniu ’80.
Oczywiście, moja decyzja o tym, czy wypiję konkretny kieliszek czy kufel, nie przesądza o losie moim, mojej rodziny, czy Ojczyzny. Bo też wcale nie chodzi o jedną decyzję, lecz o serię decyzji, o całą moją postawę. I nie chodzi wyłącznie o alkohol, lecz o wszystko, co mnie może w jakikolwiek sposób ograniczać.
Z pozoru wydaje się, że ogranicza mnie zakaz picia alkoholu w sierpniu, a miarą mojej wolności będzie sprzeciwienie się temu zakazowi. Tymczasem żadnego zakazu (ani nakazu) nie ma – jest apel, wezwanie, zachęta do zaprzestania konkretnych działań, które same w sobie nie muszą być niczym złym.
Jeśli kiedykolwiek zdarzyło mi się stracić pełnię władzy umysłowej na skutek nadużycia substancji psychoaktywnych, to ograniczam spożywanie alkoholu w duchu buntu, w chęci wyzwolenia (jak w Sierpniu ’44). Jeśli nie, to czynię to w duchu solidarności (jak w Sierpniu ’80).
I nawet nie chodzi o samo niepicie. Najważniejsza jest świadomość: Mogę, nie muszę.
Nie piję, bo nie chcę, a nie dlatego, że mi nie wolno, albo, że nie wypada.
Podobnie: piję, bo chcę, a nie dlatego, że wypada (bo się rodzina obrazi), albo dlatego, że „lubię”.
To „lubię” zawsze musi być w cudzysłowie. Jest zasada: Jeśli alkohol zaczął ci smakować, to masz problem. Bo to najczęściej oznacza uzależnienie.
Prawda wygląda nieco gorzej. Właściwie nikt z tych, którzy „lubią wypić” (tak twierdzą oni lub ich najbliżsi), nie pije z tego powodu.
Nie ma problemu, jeśli potrafię pozostać na 1-2 kieliszkach (kuflach) za jednym razem. Nie ma problemu, jeśli to nie jest codziennie lub prawie codziennie. Lecz jeśli jest częściej lub więcej, to powinienem się zastanowić nad nieświadomymi motywami mojego picia.
Często człowiek pije (zwłaszcza więcej), gdy nie potrafi poradzić sobie z negatywnymi (czyli nieprzyjemnymi) emocjami.
Piję, bo nie radzę sobie ze smutkiem. Smutek pojawia się po każdej utracie, zwłaszcza gdy zaprzeczam, gdy stwierdzam: „Nic takiego się nie stało”.
Piję, bo nie radzę sobie ze złością, którą odczuwam, gdy życie nie układa mi się tak, jak sobie zaplanowałem, zawodem, gdy ludzie nie spełniają moich oczekiwań.
Bywa, że piję, gdy nie radzę sobie ze wstydem i poczuciem winy. (Kto z nas nigdy niczego nie zawalił?) A niekiedy wstydzę się za swoich bliskich…
A przede wszystkim piję, bo nie radzę sobie z lękiem, z bezradnością – bo wchodzę w dorosłość i tracę opiekę rodziców, muszę brać odpowiedzialność za swoje życie; bo nie umiem budować trwałych związków; bo z biegiem lat coraz bardziej tracę siły; bo coraz mocniej uświadamiam sobie przemijanie i nieuchronność śmierci.
Dlatego zamiast tej tragicznej prawdy wolimy piękne kłamstwo: „Najważniejsza jest dobra zabawa się z przyjaciółmi”. Jest to kłamstwo, bo z pijackiej imprezy nie wynika żadne dobro dla nikogo, ani to nic zabawnego, ani nie wpływa na budowanie przyjaźni.
Dobro buduje się w trudzie; po zabawie człowiek jest radosny, a nie skacowany; przyjaźń zaś tworzy się przez otwartość umysłu, a nie jego ograniczanie.
Prawda o piciu wygląda brutalnie. Prawda zasmuca. Prawda domaga się podjęcia wysiłku. Dlatego łatwiej jest wybrać slogan, kłamstwo. Ono jest ładniejsze i łatwiejsze.
Sierpniowa abstynencja to jeden z obszarów walki duchowej o naszą polską, katolicką, a przede wszystkim ludzką tożsamość. Możemy stać z boku tej walki – mamy prawo zadbać o własny komfort. Możemy liczyć, że nigdy w naszej rodzinie i w naszym środowisku nie pojawi się alkoholik, który zakłóci nam spokojne bytowanie. Jakaś szansa jest.
W 1944 niektórzy młodzi nie poszli do Powstania. Woleli udawać, że nie ma żadnej walki. Ale potem do ich domów przyszły oddziały Waffen SS.
Lepiej jest ginąć w walce. Przynajmniej człowiek wie, po co i dlaczego.