Patoinfluencerzy. Jak ochronić dzieci przed ich wpływem?
Afera pedofilska w środowisku polskiego YouTube’a powinna być ostatnim dzwonkiem ostrzegawczym dla wszystkich rodziców, którym wydaje się, że oglądanie „śmiesznych filmików w internecie“ to niegroźna rozrywka.
Jestem z pokolenia, które dorastało w epoce przedifluencerskiej. Gargamel to dla mnie czarny charakter ze Smerfów, Wardęgę kojarzę z czasów, gdy przebierał swojego psa za pająka, Gonciarza, gdy opowiadał o grach i pokazywał Japonię. Reszta towarzystwa, o której zrobiło się głośno przy okazji skandalu z wykorzystywaniem nieletnich, to dla mnie anonimowe pseudonimy. Co najwyżej celebryci, którzy urządzali „czelendże“ w mediach społecznościowych, bili się na Fame MMA i rozkręcali kolejne dramy. Na szczęście do zrozumienia i oceny tego, co robili, nie potrzeba doktoratu.
CZYTAJ: #PandoraGate. Czyli upadek świata polskich patocelebrytów
Poszukiwanie akceptacji w patologicznych zakamarkach Internetu
Potrzeba jednak ogromu czasu, uwagi i miłości, aby sprawić, żeby nasze dzieci nie szukały akceptacji w tak patologicznych zakamarkach internetu. I tutaj leży prawdziwy ciężar problemu oraz wyzwania dla każdego rodzica czasów postprawdy, streamingu i groomingu.
Bo przecież nawet, jeżeli zainstalujemy na smartfonie blokady rodzicielskie i zrobimy wszystko, aby ograniczyć konsumowanie podobnych treści, życia nie da się zamknąć w bańce. Relacje rówieśnicze, mechanizm zakazanego owocu, naturalny okres buntu – to wszystko sprawia, że prędzej czy później każdy zetknie się z jakimś influencerem, obejrzy filmik zachęcający do durnego „wyzwania“, wejdzie w konwersację z kimś, z kim nie powinno.
Nie chcę tutaj zabrzmieć jak emeryt, bo każda epoka ma swoje mroczne strony. Nasi rodzice słuchali muzyki – co prawda genialnej – ale tworzonej przez skandalistów i narkomanów. Nie ma również okresu historycznego – zaczynając od Mezopotamii – w których starsi nie narzekaliby na młodzież i jej degenerację. XXI wiek oraz rozwój internetu sprawił jednak, że dzisiejsi nastolatkowie stykają się ze skalą zagrożeń, której nie było poddane żadne wcześniejsze pokolenie.
Przeczytaj również
Bo nikt wcześniej nie mógł się komunikować z całym światem za pomocą urządzenia, które mieści się w kieszeni. Nikt nie był poddany tak wielu destrukcyjnym dla psychiki bodźcom, z kilkusekundowymi klipami na Tik-Toku na czele. Nikt nie otrzymywał tak łatwo i w takich ilościach treści, które uzależniały go i wiązały emocjonalnie z twórcami oraz starszymi ludźmi – wykorzystującymi swoją pozycję i wpływy do zyskiwania przewagi. Czy to seksualnej, czy psychicznej.
ZOBACZ: Youtuberka, instagramerka, tiktokerka… Co druga nastolatka marzy o karierze influencerki
Ostatni dzwonek ostrzegawczy
Afera pedofilska w środowisku polskiego YouTube’a, którą ujawnił Sylwester Wargęda, powinna być ostatnim dzwonkiem ostrzegawczym dla wszystkich rodziców, którym wydaje się, że oglądanie „śmiesznych filmików w internecie“ to niegroźna rozrywka. Zakładam, że podobnie uważali ojcowie i matki 12, 13 i 14-letnich wtedy dziewczynek, które dzisiaj anonimowo zdecydowały się opowiedzieć, jak były wykorzystywane przez znacznie starszych celebrytów. Gdzieś to się przecież musiało zacząć, a często były to pozornie tak niewinne miejsca, jak streaming z gry w Minecrafta. Co można w takim razie zrobić, aby ochronić dzieci przed wpływem tego typu pseudo-autorytetów?
Niestety jednej skutecznej metody nie ma, ale żadna nie zadziała bez kilku podstawowych fundamentów. Po pierwsze – poświęcenia dziecku czasu, po drugie – rozmów o jego problemach, po trzecie – autentycznego zainteresowania jego światem i pasjami, po czwarte – wpojenia mu systemu wartości, na którym będzie mogło bazować w chwilach zwątpienia.
CZYTAJ: „The social dilemma”. „Jeśli nie płacisz za produkt to ty jesteś produktem”
Technologia kontra odpowiedzialność
Wiele rozwiązań technicznych, które w teorii powinno zapobiegać zbyt szybkiej ekspozycji na media społecznościowe, to „kłódki“, które można rozebrać bez większego wysiłku. Zwłaszcza, gdy rodzice nie wiedzą jak ustawiać blokady i sami nie są biegli w świecie cyfrowym. Problem jest o tyle palący, że właśnie 470 tys. czwartoklasistów otrzymało od państwa laptopy, na których mogą obejrzeć właściwie wszystko, co internet ma do „zaoferowania“. A przecież dziewięciolatki nie są gotowe na tę konfrontację. Zwłaszcza bez odpowiedniego przeszkolenia z zagrożeń, które niesie ze sobą aktywność cyfrowa i media społecznościowe.
Dlatego, gdy dajemy im do ręki taki sprzęt, obowiązkiem państwa i rodziców jest wyjaśnienie, jak używać go odpowiedzialnie. Niestety polski system edukacji jest dzisiaj niezdolny do kompetentnego nauczania higieny cyfrowej – to kwestia braku funduszy, kadry i świadomości skali zjawiska. Dlatego być może dobrym, choć doraźnym rozwiązaniem byłby chociaż zakaz używania smartfonów podczas lekcji?
Bez względu na ruchy ustawodawcy, nikt nie zdejmie jednak odpowiedzialności z nas – rodziców. My też musimy się nieustannie doszkalać. Rozumieć świat, w którym funkcjonują nasze dzieci, nie bagatelizować tego, że hejt w nim obecny potrafi autentycznie ranić, umieć wyprzedzać tragedie, dostrzegając niebezpieczne symptomy. Chcę wierzyć, że normalne, uczciwe wychowanie to najlepsza tarcza przed tego typu pokusami i zagrożeniami. Jeżeli dziecko czuje się kochane, nawet, gdy będzie przechodziło przez najgorszy czas w swoim życiu, zawsze będzie wiedziało, gdzie może szukać schronienia. I nie będą to twórcy internetowi, oferujący alkohol i seks.