Młode, pełne energii, entuzjazmu i inicjatywy żony i matki. Kobiety za Spiżową Bramą
Na co dzień pracują, wychowują dzieci, prowadzą domy, gotują i rozwieszają pranie na tarasie 20 metrów w linii prostej od okien... Ojca Świętego. Kim są kobiety mieszkające za Spiżową Bramą? Opowiada Magdalena Wolińska-Riedi.
Może zabrzmi to paradoksalnie, ale to kobieta wprowadziła mnie do Watykanu. Pokazała mi przeróżne zakamarki, od tak oczywistych jak sklep, w którym można kupić wszystko, poprzez pocztę czy aptekę aż po miejsca tak niezwykłe jak ogród angielski, gdzie można się schronić przed rzymskim upałem i choćby poczytać dobrą książkę. Siedzi się wtedy na kamiennej ławeczce z herbem jednego z papieży i sięga po łyk wody z małej fontanny zwieńczonej kluczami Piotrowymi.
Symboliczna granica dwóch światów
To właśnie kobieta stała się moim wspaniałym przewodnikiem po zaułkach mikroskopijnego państwa. Mieszkała za Spiżową Bramą od pięciu lat. Była żoną późniejszego komendanta Gwardii Szwajcarskiej. Moja zażyłość z Theresią zrodziła się w chwili, gdy spotkałam ją po raz pierwszy. Czekała na mnie przy Bramie Świętej Anny, byłam zaproszona na obchody dorocznego święta Konfederacji Szwajcarskiej, co okazało się ewenementem, bo w tamtym okresie byłam „dopiero” narzeczoną, a nie żoną gwardzisty, a selekcja towarzystwa na takie uroczystości jest rygorystyczna i generalnie dopuszcza prawie zawsze wyłącznie osoby już należące do gwardyjskiej rodziny. Pamiętam dokładnie tamten dzień, 1 sierpnia 2002 roku.
Bijące od niej ciepło, otwartość i życzliwość sprawiły, że gdy tylko przekroczyłam próg koszar, poczułam się jak w domu. To była symboliczna granica dwóch światów. Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądać moje życie w roli kobiety za murami Watykanu i jak ułoży się moje życie w nadchodzących latach. Ale jej kobiecy głos, serdeczny uśmiech i mocny, pewny uścisk dłoni, kiedy speszona poznawałam realia wojskowego rytmu, dodały mi otuchy. Były dla mnie podświadomym znakiem tego, że Watykan to może wbrew naszym stereotypowym wyobrażeniom „prawie” normalny świat. Taki, w którym mimo przytłaczającej większości mężczyzn na
co dzień funkcjonują także kobiety. Nie tylko siostry zakonne, które posługują w domach biskupów i kardynałów. Ich obecność jest tu w pewnym sensie oczywista. Okazało się, trochę ku mojemu zaskoczeniu, że żyją tu zupełnie zwyczajnie również „normalne” żony i matki. Młode, pełne energii, entuzjazmu i inicjatywy. Wnoszą pierwiastek lekkości pomiędzy dostojne i nieco usztywnione twardymi zasadami zwyczaje Watykanu.
Na co dzień pracują, wychowują dzieci, prowadzą domy, gotują i rozwieszają pranie na tarasie 20 metrów w linii prostej od okien Ojca Świętego. Czasem zapraszają gości
z zewnątrz, a na co dzień prowadzą dość intensywne życie towarzyskie w swoim gronie. Kobiety są tu na ogół zżyte ze sobą i solidarne. Zresztą trudno się temu dziwić. Można je zliczyć na palcach obu rąk. W pierwszej dekadzie XXI wieku, kiedy po ślubie zamieszkałam za Spiżową Bramą, kobiet świeckich żyjących w najmniejszym państwie świata było około 20. Dziś ich liczba wzrosła, choć nadal nie przekracza 30. To przede wszystkim małżonki żołnierzy, które należą do wielkiej „rodziny” papieskiej Gwardii Szwajcarskiej.
Normalne, zadbane i dobrze ubrane
Pamiętam, jak pewnego razu w piękny letni wieczór poszłyśmy do słynnej japońskiej restauracji w centrum Rzymu, blisko placu San Silvestro. Zasiadłyśmy w trzynaście (czyli tyle, ile nas wówczas mieszkało w Watykanie) przy zamówionym wcześniej długim stole w głównej sali. Przez cały wieczór Japończycy (właściciele lokalu, kelnerzy, a także azjatyccy goście, którzy spożywali kolację) obserwowali nas z zaciekawieniem niczym Monę Lisę w paryskim Luwrze. Przechodząc obok,
zerkali na nasz stół i szeptali coś sobie do ucha. Dyskretnie, ale nie niezauważalnie. Wiedzieli, skąd przychodzimy, bo wieczór zorganizowała jedna z koleżanek, która dobrze znała cały personel. Czułyśmy się chwilami jak małpki na pokaz i tak naprawdę nie wiedziałyśmy do końca, dlaczego wzbudzamy tak duże zainteresowanie.
Przeczytaj również
Na koniec okazało się, że zrobiłyśmy furorę – my, kobiety z Watykanu, z najbliższego otoczenia papieża, wszystkie razem, w licznym gronie. Normalne, zadbane i dobrze ubrane. No bo przecież co innego jest znać jedną kobietę, która mieszka w Watykanie, ale na co dzień porusza się w „zewnętrznym”, rzymskim świecie ze względu na pracę czy obowiązki rodzinne (w ostatnim czasie aż pięć żon gwardzistów pochodzi z Rzymu), a co innego zobaczyć liczną grupę kobiet, które symbolizują niejako
odrębny świat. O tym, że ten świat rzeczywiście jest niedostępny, wiedzą doskonale przede wszystkim sami rzymianie, którym przekroczenie watykańskich bram od zawsze kojarzy się z wniknięciem do świata „po drugiej stronie”. Tamta wspólna kolacja w centrum Wiecznego Miasta i reakcja innych biesiadników do dziś wywołują u mnie uśmiech. A z prawdziwym niedowierzaniem zwykle spoglądali na mnie ci, którym przez długie lata mówiłam, gdzie mieszkam i jak żyję.
Fragment pochodzi z książki Magdaleny Wolińskiej-Riedi „Kobieta w Watykanie”
fot. Michał Szlaga/materiały prasowe
Magdalena Wolińska-Riedi
„Kobieta w Watykanie”
Jak wygląda życie ambitnej, wykształconej kobiety, która zostaje żoną szwajcarskiego gwardzisty, zamieszkuje w Watykanie, wychowuje dzieci i do tego pragnie realizować się zawodowo? O czym myśli, obserwując watykańską rzeczywistość, gdzie władzę dzierżą mężczyźni, a kobieta na każdym kroku czuje się zauważana?
Czy styl życia, wyjątkowość miejsca i poczucie bezpieczeństwa rekompensują utratę prywatności i konieczność stosowania się do obowiązujących reguł?
Czy będąc dziennikarką i zarazem mieszkanką mającą dostęp do poufnych informacji, można pogodzić misję dziennikarską z lojalnością wobec watykańskiej rodziny?
KUP KSIĄŻKĘ: