Nasze projekty
Fot. Andrei/Freepik

Dziecko w kościele: problem, wyzwanie czy… droga do świętości?

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie powstrzymujcie ich, do takich bowiem należy Królestwo Boże – mówił Jezus. Jednak żeby tak się stało, musimy przestać patrzeć na dzieci w kościele jak na problem i spróbować spojrzeć na nie jak na wyzwanie i... drogę do świętości. Świętości zarówno rodzica, kapłana jak i obecnych na mszy parafian.

Reklama

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie powstrzymujcie ich, do takich bowiem należy Królestwo Boże (Mk 10,14). 

Siedzi spokojnie w ławce, uważnie słucha księdza i pobożnie uczestniczy w modlitwie. Który rodzic nie marzył nigdy o tym, żeby jego dziecko zachowywało się tak w kościele? Jednak każdy, kto kiedykolwiek zabrał pociechę na mszę doskonale zdaje sobie sprawę, że podobny obrazek niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Weźmy takiego kilkulatka: wierci się, hałasuje, rozprasza i burzy misternie zaplanowany porządek mszy. Dla wielu rodziców, kapłanów i parafian taki maluch to problem. Niemile widziana „przeszkadzajka”, którą przywołuje się do porządku upomnieniem, groźnym spojrzeniem, a w ostateczności – nawet wyproszeniem ze świątyni.

Reklama

A przecież Jezus nie bez przyczyny kazał dzieciom przychodzić do Niego. One nie powinny być dla nas problemem, tylko wyzwaniem. Przecież to właśnie najmłodsi są skarbem i przyszłością Kościoła. I koniec końców, ze wszystkich życiowych „przeszkadzajek” to właśnie oni najskuteczniej uczą rodziców miłości i cierpliwości, wskazując nam dorosłym… drogę do Nieba.  

CZYTAJ: Dziecko w kościele – 7 wskazówek dla rodzica

Jak grom z… ambony

Dziecko w kościele się nudzi, a jak się nudzi to i daje w kość. Są spacery wzdłuż ławek, orzełki na podłodze i piruety wokół kolumn. Ekwipunek chrupek, książeczek i resoraków ma zmniejszyć ryzyko wystąpienia jęków, płaczów czy (o zgrozo!) histerii. Mimo to, od czasu do czasu z ust pociech i tak pada jakiś mało subtelny komentarz albo nieprzystające do sacrum słowo, które w mgnieniu oka przyprawia mamę i tatę takiego delikwenta o rumieniec.

Reklama

Albo krople potu na czole. Cóż, trzeba przyznać, że bieganie przez godzinę krok w krok za ciekawskim kilkulatkiem bywa naprawdę wyczerpujące. Nie mniej zresztą niż nieustanne zastanawianie się czy dane zachowanie mieści się jeszcze w granicach normalności czy też przekroczyło już obowiązujące w świątyni normy przyzwoitości. A przecież to zaledwie początek kalkulacji i dylematów, które kłębią się w głowach rodziców przychodzących na mszę świętą z dzieckiem.

To wszystko może być podwójnie stresujące jeśli takiemu dorosłemu przyjdzie zmierzyć się z groźnym spojrzeniem zgorszonego parafianina lub gromkim upomnieniem kapłana. Jeszcze gorzej, jeśli na samym zwróceniu uwagi z ambony się nie skończy. Zdarza się bowiem – i to wcale nierzadko – że odprawiający mszę ksiądz zechce „uprzejmie” poprosić takiego rodzica o opuszczenie kościoła lub chociaż przeniesienie się na zakrystię.

ZOBACZ: 5 najczęstszych błędów rodziców, którzy chcą przekonać dziecko do powrotu do Kościoła

Reklama

Kościół: pole minowe czy bezpieczna przestrzeń?

Na szczęście istnieją też parafie, w których rodzice czują się bezpiecznie. Miejsca, które nie generują niepotrzebnego napięcia i lęku przed oceną innych. Kościoły, w których w razie zakłopotania niefrasobliwym zachowaniem dziecka, rodzic spotyka się z życzliwym, pełnym wyrozumiałości spojrzeniem odprawiającego mszę kapłana. Mało tego, może (w skupieniu!) wysłuchać „dorosłego” kazania.

Msza na 10.30 dedykowana jest nie tyle dzieciom, co całym rodzinom – mówi o. Paweł Lasek OP z kościoła Dominikanów pw. św. Jacka przy ul. Freta w Warszawie. Do stworzenia duszpasterstwa rodzin zainspirował nas fragment Ewangelii, w którym Apostołowie proszą Jezusa: <Panie, naucz nas się modlić>. Wychodzimy z założenia, że nie da się inaczej nauczyć dzieci wiary, niż przez zaproszenie ich do własnej, „dorosłej” modlitwy. I takie msze jak ta, mają właśnie ułatwić to wychowanie w wierze i umożliwić najmłodszym obserwowanie i naśladowanie rodziców.

To dlatego, głównym założeniem dominikańskiego duszpasterstwa rodzin jest formacja dorosłych. I dlatego też, na przedpołudniowej mszy dla rodziców z dziećmi z ambony usłyszeć można kazanie skierowane do tych pierwszych.

Na liturgię słowa dzieci idą do kapitularza, gdzie – raz w miesiącu s. Beata, a w pozostałe niedziele: jeden z dyżurujących rodziców – wygłaszają naukę skierowaną do najmłodszych – mówi o. Krzysztof Kocjan OP. Dominikanin tłumaczy, że pierwszymi głosicielami i przekazicielami wiary są rodzice. I to właśnie oni wprowadzają pociechy w świat relacji z Panem Bogiem. Robią to nie tylko za pomocą słów, ale przede wszystkim czynów. Można najpiękniej mówić dziecku o wierze, ale prawda jest taka, że ono i tak pójdzie za zachowaniem i postawami, które zaobserwuje u rodziców dodaje. 

Kilka lat temu, jak nasze dzieci były jeszcze małe, uczestniczyliśmy w mszy na zmianę – jedno szło rano, a drugie wieczorem – mówi Agata Radzka, mama z duszpasterstwa rodzin. I dodaje: Z perspektywy czasu widzę, że ta niedziela bardzo się nam wtedy rozjeżdżała, że to nie było dla nas dobre. Dodatkowo, mieliśmy w sobie bardzo duże pragnienie wspólnego uczestniczenia w Eucharystii. Cieszę się, że „wylądowaliśmy” u dominikanów. Z pustego i Salomon nie naleje, a msza święta dla rodzin karmiła i nadal karmi duchowo zarówno nas, nasz związek, jak i wiarę naszych dzieci.

O. Krzysztof podkreśla, że Eucharystia dla rodzin nie jest miejscem, w którym pozwala się dziecku na każde najbardziej niefrasobliwe zachowanie i przekraczanie wszelkich możliwych norm. Dla nas priorytetem jest rodzic. Chcemy, żeby czuł się bezpiecznie i mógł przeżywać Eucharystię bez stresu, że ktoś go oceni lub będzie próbował weryfikować sposób, w jaki wychowuje swoje dzieci mówi. I dodaje: Wychowanie wiąże się z ogromnym trudem, dlatego wychodzę z założenia, że lepiej jest rodziców wspierać niż próbować ich osądzać. Stąd zresztą idea stworzenia takiej przyjaznej „kościelnej” przestrzeni, która ma to religijne wychowanie im ułatwić. Nie zwalnia to oczywiście dorosłych z zachowania pewnej uważności na to, czy maluch nie przeszkadza pozostałym wiernym w przeżywaniu liturgii.

Wychowanie wiąże się z ogromnym trudem, dlatego wychodzę z założenia, że lepiej jest rodziców wspierać niż próbować ich osądzać. Stąd zresztą idea stworzenia takiej przyjaznej „kościelnej” przestrzeni, która ma to religijne wychowanie im ułatwić

Głośnik, przewijak i… poczucie bezpieczeństwa

Obecność dzieci w kościele może kogoś uwierać. Zdarza się, że rodzice czują się na Eucharystii kimś gorszym, kimś, kto siłą rzeczy przeszkadza innym i zakłóca porządek mszy – komentuje Agnieszka Wolszczak, mama z duszpasterstwa rodzin. Tym bardziej cieszę się, że są takie miejsca, w których jest duża otwartość na najmłodszych. Jak urodził się mój pierwszy syn, w kościołach nie było nawet przewijaków. Teraz są dostosowane do potrzeb rodziców toalety, podjazdy dla wózków, a w niektórych kościołach nawet oddzielne pokoje dla matek dziećmi, gdzie za pośrednictwem głośnika można aktywnie uczestniczyć w liturgii – dodaje.

Zdaniem Agnieszki, przestrzeń w dominikańskim kościele przy ul. Freta sprzyja samoregulacji. W bezpiecznej odległości od prezbiterium znajdują się przestronne boczne nawy, w których każdy może znaleźć miejsce dla siebie. W razie „awarii” – płaczu lub przebodźcowania rodzic może udać się z dzieckiem na zakrystię. Żeby się tam dostać, trzeba przejść centralnie przed amboną. Uwielbiam patrzeć jak o. Krzysztof posyła takim rodzicom uśmiech i ciepłe, pełne wyrozumiałości spojrzenie – opowiada.

Publiczne upominanie z ambony może i ma miejsce w niektórych kościołach, ale na pewno nie jest właściwym sposobem komunikacji – twierdzi o. Krzysztof. Jego zdaniem, takie zachowanie może być mocno zawstydzające, wręcz przemocowe. Żaden rodzic nie idzie na mszę z zamiarem, że jego dziecko wpadnie w histerię – tłumaczy. Bardzo bym chciał, żeby dorośli mieli pewność, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli maluch będzie się bardzo wiercił i dużo rozrabiał, to nadal nikt nie wytknie go palcem ani nie wprawi w zakłopotanie – dodaje.

CZYTAJ: 17 lat modlitw i łez. Co robić, gdy dorosłe dziecko odchodzi od wiary? [REPORTAŻ]

Od jakiego wieku na mszę świętą?

Może się jednak zdarzyć, że mimo zapewnienia rodzicom najlepszych warunków do dobrego przeżycia Eucharystii, zdecydują oni, że w pierwszych latach życia dziecka nie będą zabierać go do kościoła. To normalne, że każdy wybiera opcję, która w danym okresie będzie służyła wszystkim członkom rodziny. Był taki czas – mówi Agnieszka – że chodziliśmy na Eucharystię na zmianę, a wiarę staraliśmy się przekazywać dzieciom bardziej w domu niż na gruncie kościelnym. Zabieranie do kościoła malutkich dzieci za wiele mnie na tamten moment kosztowało. Czułam się potem zirytowana i wydrenowana. Więcej było z takiego wyjścia nerwów niż pozytywnych owoców. Odpuszczenie i wrzucenie na luz w tym temacie wyszło nam wszystkim na dobre. Samodzielne wyjścia na Eucharystię – zarówno mi jak i mężowi – napełniały „naczynka” wiary, miłości i cierpliwości. 

Według Kodeksu Prawa Kanonicznego obowiązek uczestniczenia we mszy świętej mają dzieci, które skończyły 7. rok życia. Jedni wychodzą z założenia, że maluch, już od najmłodszych lat powinien oswajać się z Eucharystią i zabierają do kościoła nawet noworodki i niemowlaki. Inni z kolei, sens w uczestniczeniu pociechy w liturgii widzą dopiero od momentu przyjęcia przez nią Pierwszej Komunii. Bez względu jednak na to, którą z duchowych „taktyk” wybiorą rodzice, prawdopodobnie każdy z nich i tak będzie musiał zmierzyć się z pytaniem: jak dziecko do niedzielnej mszy przygotować? Wiadomo przecież, że im maluch bardziej świadomy tego, co dzieje się na ołtarzu, tym większa szansa, że zechce uszanować świątynne sacrum.

CZYTAJ: Dzień święty święcić. To jedna z większych bitew, jakie toczymy, czasami pięćdziesiąt dwa razy w roku.

Trening czyni mistrza

Może warto oswajanie dziecka z kościołem zacząć od krótkich odwiedzin u Pana Jezusa? Niech to będzie nawet 5-minutowa adoracja – przy okazji wyjścia na spacer, do sklepu czy na plac zabaw. Maluch szybko zrozumie, że skoro rodzic potrafi choć na chwilę zatrzymać się w pędzie dnia, by „zobaczyć się” z Bogiem, to widocznie musi to być dla niego bardzo ważne. W ten sposób pokazujemy też dziecku, że Jezus nie jest kimś odległym, że można mieć z Nim prawdziwą relację.

Druga sprawa, że przez takie odwiedziny dziecko ma szansę zawczasu zbadać wnętrze kościoła. Może „legalnie” podejść blisko ołtarza, dotknąć monumentalnych rzeźb, a nawet… wejść do konfesjonału. A jak wiadomo, zaspokojenie dziecięcej ciekawości zmniejsza ryzyko nadmiernej eksploracji kościelnej przestrzeni podczas niedzielnej mszy.

Narzędzi oswajających dziecko z Eucharystią i pomagających w dobrym jej przeżyciu naprawdę nie brakuje – mówi Agnieszka. Są tematyczne kolorowanki, kalendarze liturgiczne, wymyślne dekoracje. Są nawet specjalne, drewniane zegary, które dzieci mogą zabrać ze sobą do kościoła, by podczas mszy przesuwać wskazówkę na fragment z kolejną częścią liturgii. Dzięki takiemu zegarowi maluch nie tylko wie co aktualnie wydarza się na ołtarzu, ale i widzi ile czasu zostało do końca mszy (przez co nie musi co chwilę o to pytać!).

Agnieszka podkreśla, że w tej kwestii i tak nic nie zastąpi rozmowy: Moje dzieci są już starsze, więc przed wyjściem do kościoła po prostu proszę ich, żeby uszanowali nasze potrzeby. Tłumaczę, że jak oglądają w domu film, to żadne z nas nie próbuje wdrapywać się im na głowę, więc tego samego mamy prawo oczekiwać również od nich, gdy całą rodziną idziemy na mszę.  

Kiedy „odpuścić”?

Kolejny rodzicielski dylemat dotyczy tego, jak zachęcać dziecko do uczestnictwa w mszy. No właśnie: zachęcać czy może zmuszać i wymagać, jak to bywa w przypadku każdego innego obowiązku, chociażby mycia zębów czy odrabiania lekcji? I kolejna sprawa: w którym momencie umieć odpuścić, dając młodemu już człowiekowi rozsądną dawkę wolności i możliwość dokonania samodzielnego wyboru? W końcu nie od dziś wiadomo, że by przyjąć coś sercem i uznać za swoje, najpierw trzeba mieć przestrzeń, by móc to odrzucić i zakwestionować.

Rodzina funkcjonuje w obrębie pewnych ram i tradycji – mówi o. Kocjan. Niestety, w przypadku każdej zasady – czy to chodzenia na niedzielną mszę, czy też piątkowego postu od mięsa – istnieje ryzyko forsowania jej w sposób opresyjny i przemocowy – dodaje. Zdaniem o. Krzysztofa stawianie norm jest konieczne, ale nie mniej istotna jest roztropność w kwestii uważności na przejawy buntu, szczególnie u młodego już człowieka. Nie ma na to jednej złotej rady. Na pytanie typu: czy pozwolić dziecku nie zjeść zupki, której zjeść nie chce, rodzic musi odpowiedzieć sobie sam. To jest zawsze duże wyzwanie dla dorosłych, żeby wiedzieć jak ciągnąć za linę, żeby tej liny nie przeciągnąć i nie dopuścić do jej zerwania.     

Jak dziecko się buntuje i nie chce iść do kościoła warto w pierwszej kolejności zadać sobie (lub jemu) pytanie o to, dlaczego tak się dzieje – dodaje o. Lasek. Dominikanin uważa, że czasem przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna, niż mogłaby się wyjściowo wydawać: Być może chodzi o nudę, ale może też chodzić na przykład o to, że jedyny w klasie jest na niedzielnej mszy i rówieśnicy się z niego śmieją. Albo, że akurat w tym czasie, kiedy on jest w kościele koledzy grają w jakąś super grę. 

Jak dziecko się buntuje i nie chce iść do kościoła warto w pierwszej kolejności zadać sobie (lub jemu) pytanie o to, dlaczego tak się dzieje

Do pewnego wieku można walczyć o pozytywne skojarzenia dziecka z kościołem i niedzielą. Można ustanowić tradycję wyjścia po mszy do lodziarni lub na plac zabaw. Można jeździć tego dnia na rozmaite wycieczki. Tylko, że prędzej czy później to wszystko przestaje „działać”.

Czy tego chcemy czy nie, przychodzi taki wiek, w którym rodzic przestaje być dla dziecka autorytetem i znacznie ważniejsze od opinii dorosłych staje zdanie kolegów i koleżanek.

I tu sprawdza się na pewno to, o co starają się też rodzice z naszego duszpasterstwa. Mowa o znalezieniu lub stworzeniu grupy rówieśniczej, w której młodzi będą mieli szansę wzmocnić swoją wiarę – mówi o. Lasek. Agnieszka przyznaje, że taki scenariusz sprawdził się również w jej przypadku: Rodzice zapewnili mi ramy, zaszczepili wiarę i tradycję, ale na przełomie podstawówki i liceum to już nie oni, a „paczka” ludzi, z którymi wówczas trzymałam, skutecznie pociągnęła mnie w kierunku Pana Boga. 

CZYTAJ: 7 powodów, dla których warto znaleźć wspólnotę

Zauważyć drugiego człowieka

Pytanie o to, jak traktujemy dzieci w kościele jest tak naprawdę pytaniem o to, jak traktujemy drugiego człowieka. Skoro – jak powiedział Janusz Korczak – dzieci to mali dorośli, to dlaczego w dalszym ciągu musimy walczyć o to, by w niektórych miejscach były one chciane, zauważane i akceptowane? Mali ludzie to skarb i przyszłość Kościoła. Jeśli nie stworzymy rodzicom sprzyjającej przestrzeni, która daje poczucie bezpieczeństwa i ułatwia przekazywanie żywej wiary, to kto w tym Kościele za kilka czy kilkanaście lat zostanie? – pyta Agnieszka.

Ważne żeby – tak samo jak zauważamy dorosłych – zauważać też dzieci – tłumaczy o. Kocjan. I wspomina: Moi rodzice mieli znajomego księdza, który nie lubił dzieci. Jak byłem mały, czułem się przez niego odrzucony. Zainteresował się mną dopiero po wielu latach, ale jak łatwo się domyślić, było już za późno na zbudowanie głębszej relacji. Teraz, dla o. Krzysztofa jest czymś oczywistym, że jeśli jego przyjaciele są jednocześnie rodzicami, to chcąc być z nimi w zażyłej relacji, musi postarać się też wejść w świat ich dzieci. Zwrócić uwagę, spytać o imię, poczęstować czekoladką na dobry początek znajomości – to są takie drobne gesty zainteresowania, które cieszą każdego człowieka, bez względu na wiek – tłumaczy.  

ZOBACZ: „Za ile koniec?” – czyli dziecko na mszy

„Przeszkadzajka” czy droga do Nieba?

Dzieci na wszelkich spotkaniach z Panem Jezusem, to takie „przeszkadzajki”. Bo hałasują, bo absorbują, bo rozpraszają i burzą porządek – powiedział na jednym ze swoich kazań o. Remigiusz Recław SJ. I dodał: Ale Pan Jezus pokazuje, że święty spokój to nie ma być nasz ulubiony święty jeszcze pięć lat temu myślałem zupełnie inaczej, ale dziś już wiem, że ci którzy przychodzą z tą trójką dzieci do kościoła – szykując je do wyjścia przez półtorej godziny (walka w samochodzie, walka na posiłku, przebieranie 3 razy) – to są święci ludzie! Nie ja – ksiądz, który wychodzi do ołtarza, wypił sobie właśnie kawę i spokojnym krokiem idzie na mszę świętą i jeszcze krzyczy, że mu ktoś przeszkadza.

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie powstrzymujcie ich, do takich bowiem należy Królestwo Boże – mówił Jezus. Jednak żeby tak się stało, musimy przestać patrzeć na dzieci w kościele jak na problem i spróbować spojrzeć na nie jak na wyzwanie i… drogę do świętości. Świętości zarówno rodzica, kapłana jak i obecnych na mszy parafian.

Może się bowiem okazać, że bardziej nawracające od zagłuszanego przez płaczące dziecko fragmentu kazania, będzie mężne znoszenie rodzącej się w nas wtedy irytacji. Że ten mały, bo mały, ale jednak człowiek, serwuje nam właśnie najpiękniejszy trening miłości, pokory i cierpliwości. Trening, który przybliży nas do świętości tak, jak nie byłoby w stanie zrobić tego żadne z wysłuchanych w pełnym skupieniu, nawet najbardziej płomiennych i pobożnych słów.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę