Marcin Zieliński dla Stacji7: Pan Bóg mówi na różne sposoby, zwykle bardzo prosto
“Świadomość, że druga osoba wie o moich słabościach, pomaga mi przechodzić przez trudne rzeczy, skonfrontować się. Jeśli jesteś sam w życiu duchowym i w ogóle swoim życiu, to dużo łatwiej upaść, niż wtedy, kiedy masz kogoś obok siebie, kto potrafi cię po przyjacielsku skorygować” - mówi Marcin Zieliński w Small Talk 7.
Weronika Kostrzewa: Modlisz przed takimi wywiadami, jak ten nasz dzisiejszy?
Marcin Zieliński: Generalnie staram się być “ciągle w rytmie”, by gadać z Panem Bogiem, ale szczerze to bezpośrednio przed wywiadem oglądałem wywiad z trenerem Jackiem Magierą i się bardzo wkręciłem (śmiech).
Ale masz takie poczucie, że trzeba prosić Ducha Świętego, żeby nic nie chlapnąć, bo już jesteś na takim poziomie rozpoznawalności, że jak tylko coś przekręcisz, powiesz nie tak, to za chwilę ludzie będą mówić: Zieliński tak powiedział?
Wydaje mi się, że jak chlapnę, to zobaczą, że jestem normalny i to jest mój sukces. Przestałem się przejmować tym wszystkim i mam wrażenie i nadzieję, że ludzie będą mnie też traktowali jako normalnego gościa, a nie kogoś, kto ciągle musi być najmądrzejszy, bo uwierzcie mi, że nie jestem.
Miałeś taki czas, że bałeś się zostawiać lajki na Facebooku, obserwować profile, które miały wulgaryzmy w nazwie? Ja na przykład jestem z tych, co takich rzeczy nie robią, bo sobie myślę: nie, no dziennikarce tak związanej z Kościołem nie wypada. Miałeś takie pilnowanie się na sztywno?
Myślę, że trzeba się trochę pilnować, ale nie dlatego, że ludzie patrzą, tylko pilnować się, bo po prostu trzeba się pilnować. Z resztą chcąc prowadzić w miarę dojrzałe życie duchowe, musisz sobie postawić jakieś ramki – nie możesz wszystkiego oglądać, na wszystko pójść do kina, bo po prostu czasem te głupoty albo obrazy zapisują ci się w głowie. I później, kiedy się modlisz i coś ci przychodzi do głowy, to nie wiesz, czy to ci przyszło, bo się naoglądałeś głupot czy faktycznie coś tam się dzieje poważnego. Także myślę, że trzeba mieć jakieś swoje zasady, w których się funkcjonuje, i staram się tego trzymać. Mam swoje zasady w życiu, w miarę sztywne, ale czy to jest tylko i wyłącznie z uwagi na ludzi? Pewnie przy okazji też – tak, ale przede wszystkim dla siebie i dla swojego życia z Panem Bogiem, o które chcę się troszczyć.
ZOBACZ>>> Diana Paulińska: seksualność jest zdrowa, potrzebna i dana od Pana Boga
Kiedy widzisz film na jakiejś platformie streamingowej lub w kinie, który jest +18 to sobie myślisz – nie, to nie dla mnie? Mój mąż zawsze mówi: zastanawiam się, czy to powinien oglądać ksiądz, jak ksiądz nie powinien tego oglądać, to ja też nie chcę tego oglądać, albo w czymś uczestniczyć. Jak ty robisz?
Twój mąż ma bardzo ciekawe podejście. Ja nie myślę, czy ksiądz mógłby coś oglądać, jakoś nigdy na to nie wpadłem, ale może dzisiaj będę tak o tym myślał. Ale tak zupełnie szczerze miałem taką sytuację – był film, który się pojawił w kinach, był dość kontrowersyjny, głośny, oczywiście miało z niego płynąć jakieś przesłanie, ale miał w sobie bardzo dużo scen “na granicy”, albo nawet lekko przekraczające granice. Akurat znałem się z aktorami, którzy tam grali – powiedzieli: chodź Marcin, wpadniesz z nami na tę premierę, a ja do nich: czy wyście na łeb upadli? (śmiech) Bo już wiedziałem co się tam będzie działo. Mam takie same zasady, że nie oglądam takich rzeczy. Dzisiaj można przeczytać przed filmem o czym jest, na Netflixie wyświetlają się sceny erotyczne, wulgaryzmy, więc wiesz, że nie wchodzisz tam, bo nie chcesz się po prostu tym karmić. I tyle. Sam dla siebie to robię i dla swojej relacji z Panem Bogiem i myślę, że byłoby to bardzo naiwne, gdybym powiedział, że to nie ma wpływu na nas później – bo ma wpływ! Trzeba być świadomym tego, co się robi i staram się taki być, co nie znaczy, że też czasami nie zrobię głupot.
Przeczytaj również
Dzisiaj można przeczytać przed filmem o czym jest, na Netflixie wyświetlają się sceny erotyczne, wulgaryzmy, więc wiesz, że nie wchodzisz tam, bo nie chcesz się po prostu tym karmić. I tyle. Sam dla siebie to robię i dla swojej relacji z Panem Bogiem
Jak się trzymasz w łasce uświęcającej? Nosisz sobie jakiś medalik, trzymasz go, żyjesz ze Słowem Bożym, masz napisane na kartce, żeby pamiętać? Jak to jest?
Krzyżyk to mi się zerwał pół roku temu i jakoś nie zdążyłem tego naprawić.
To jakiś znak? Na pewno! (śmiech)
Dokładnie, to jest ewidentny znak, że jestem nieogarnięty (śmiech). Znam ludzi, którzy – jak wspomniałaś – mają w domu obrazki z Panem Jezusem i jak mają pokusę, to sobie idą, spojrzą i im to pomaga. Jak rzeczywiście pomaga – super, genialnie. Kiedyś chyba ojciec Adam Szustak mówił o tym, że zrobił kiedyś dziarę, bo też miał swoje stare życie, z którego się nawracał i nawrócił, gdyby kiedyś miał dziwną pokusę, to ma tą swoją dziarę, która mu przypomina: trzymaj się Boga. Każdy ma swoje rzeczy, które pewnie u niego działają.
Ja potrzebuję po prostu dzielić się swoim życiem z drugim człowiekiem i mam takie osoby w moim środowisku, które wiedzą o moim życiu, wiedzą o moich różnych, lepszych i gorszych rzeczach, którymi się z nimi dzielę. Ta świadomość, że druga osoba o tym wie, pomaga mi przechodzić przez trudne rzeczy, czy skonfrontować z czymś, zadać jakieś pytanie, podpowiedzieć, towarzyszyć mi po prostu. Myślę, że najgorszą rzeczą w tym wszystkim to być samemu i myśleć, że kiedy jesteś sam, to po prostu sobie poradzisz. Uważam, że jak jesteś sam w życiu duchowym i w ogóle swoim życiu, to dużo łatwiej upaść, niż wtedy, kiedy masz kogoś obok siebie, kto cię potrafi po przyjacielsku skorygować.
Udzielasz dużo wywiadów, ostatnio Renata Czerwicka rozmawiała z Tobą w książce “Od nowa. Znam Kościół, który żyje”. Masz takie pytania, których masz dość?
Dość to chyba nie, ale mam wrażenie, że już tyle razy na przykład mówiłem o tym, jak się nawróciłem, że mogę to komuś po prostu odtworzyć i iść na przerwę (śmiech). Ale to też nie jest tak, że mam tego dosyć. Jutro na przykład idę do Kanału Zero, podejrzewam, że tym się podzielę i nie będzie to dla mnie męczące. Są ludzie, którzy w różnych środowiskach nie znają tej historii, a jest myślę ciekawa, ale w naszym środowisku już chyba tyle razy powtarzana, że może wystarczy.
CZYTAJ>>> Ania Stachowiak: Wiele osób pisze, że dzięki historii mojej i Adama, odnaleźli drogę do Boga
Spośród obserwatorów Stacji7 na Instagramie ktoś zadał Ci takie pytanie: życie zakonne czy rodzina?
Do zakonu się nie wybieram.
Wszyscy się zastanawiają, jaki masz status związku!
Niech myślą dalej (śmiech).
Przejrzałam sobie komentarze na twoim fanpage’u, szczególnie pod filmikiem, w którym tłumaczysz, dlaczego trzeba chodzić na Mszę Świętą w niedzielę, a nie pytać Ducha Świętego czy mam dzisiaj iść na Mszę świętą i zauważyłam, że masz tam społeczność osób totalnie niewierzących, którzy nazywają wiarę magią. Jak czytasz te komentarze, to myślisz sobie: ale mam potencjał! Mam pełno ludzi, którzy w ogóle nie lubią Kościoła u siebie!?
Zobaczyłem tylko jeden komentarz przez przypadek, jak ktoś pisał mi o tym, że jest dużo negatywnych. Ale spojrzałem – wyświetleń dużo, to chyba dobrze? Dla mnie to jest jak najbardziej dobra wiadomość, że są ludzie, którzy są spoza temat. Dostałem ostatnio też taki gruby komentarz, gdzie ktoś naprawdę się – tak to nazwijmy – “wyrzygał” na Pana Boga za jego trudne życie. I wiesz, ja nie mogę wejść w dyskusję z tym człowiekiem, mówić, że miał proste życie, albo mówić, że to, co mówi, jest nieprawdą, bo jest jak najbardziej jakimś faktem z życia tej osoby. Nie mogę tego ocenić. Myślę, że mogę usłyszeć tą osobę. Mogę zrozumieć i podejrzewam, że w tej sytuacji, w której jest, z perspektywy tej osoby, pewnie ma jakieś prawo, żeby tak myśleć. Dlatego ja się cieszę, że są tacy ludzie, bo wbrew pozorom skoro ta treść jest tak komentowana, to widocznie coś do tej osoby przemówiło. W jakiś sposób się musiała się na tym zatrzymać. Musiała pomyśleć, musiało się w niej coś uruchomić. Czyli to nie była neutralna treść. I to jest dowód na to, że warto te treści dawać, że coś one w ludziach robią, coś w nich tworzą.
Bardziej bym się chyba martwił, gdyby to była zamknięta “klitka” ludzi, którzy są po prostu, nazwijmy to fanami, którzy ciągle tylko biją brawo i masz swój bigos, w którym się ciągle obracasz. Ludzi, którzy ciągle są w tym samym miejscu i ciągle ci sami, chociaż super, że wracają i Bogu dzięki za nich, ale mnie najbardziej cieszy to, że pojawiają się ciągle nowi ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o żywym Bogu, którzy skoro się kłócą, to znaczy, że mają jakiś powód, żeby się kłócić i dla nich też jesteśmy w Internecie. Nawet na naszych spotkaniach, co dwa miesiące robimy modlitwy o uzdrowienie w Warszawie. Co spotkanie, kiedy pytam, kto jest pierwszy raz, to jest to połowa kościoła. I dla mnie to jest ekstra. Wydaje mi się, że to jest znak na to i dowód tego, że musimy być tu, gdzie jesteśmy i że to działa!
dalsza część tekstu pod filmem
Wśród zadanych pytań było też pytanie o dziesięcinę – oddajesz dziesięcinę, te 10% przychodu na sprawy kościelne?
Bardzo wierzę w to nauczanie o tym, żeby czcić Boga swoim pieniądzem. Jest o tym w Księdze Przysłów i w Księdze Malachiasza i w Ewangeliach czytamy bardzo dużo o pieniądzu i o tym, że faktycznie może on być bożkiem, ale może być też narzędziem do tego, żeby Pana Boga uwielbiać. Jako młody chłopak nauczyłem się uwielbiać Pana Boga pieniędzmi. To się zaczęło od dziesięciny – faktycznie jak zarabiałem (zarabiałem w cudzysłowiu, bo babcia mi dała) 20 zł, to 2 zł wrzucałem do słoika i zbierałem tą dziesięcinę i później dawałem na jakiś cel, który czułem w sercu dla kogoś. Później jak wszedłem w działalność gospodarczą to się pogubiłem, nie wiedziałem ile to jest te 10% z tego, co ja tak naprawdę zarabiam – to przez to, że sprzedaję książki i różne rzeczy robię – co jest netto, co jest brutto, ile tego powinienem oddawać i się pogubiłem po prostu, bo jestem słaby z matmy (śmiech).
Jestem dzisiaj w takiej sytuacji, gdzie staram się być hojny i staram się hojnie dawać na boże rzeczy i hojnie się dzielić pieniędzmi, tak jak czuję w sercu. To w ogóle nawet nie chodzi dzisiaj do końca o to, czy to jest 10%, 9% czy 1% czy 15%, tylko o to, czy ty się z tym liczysz, że to należy do Pana Boga, że to jest Jego, że ty tak naprawdę zarządzasz pieniądzem, a nie jesteś właścicielem pieniądza i tak do tego podchodzę. Myślę, że to mi dało ogromną wolność w finansach. Bo dzisiaj robiąc wydarzenie “Chwała Mu” na 4 miliony złotych, dla mnie to jest tylko liczba i dzisiaj nie robi to na mnie wrażenia, bo ja nie żyję w takim standardzie, że takie pieniądze na “Chwała Mu” bym miał – wszystkie pieniądze idą na wydarzenie, my z tego nic nie mamy, ale myślę, że takiej wolności się nauczyłem właśnie z tego, że dawałem i z tego, że daję. Więc czasem to jest dziesięcina, czasem to jest “dziewięcina”, czasem “piętnaścina” (śmiech) czy cokolwiek takiego.
ZOBACZ>>> Edyta Golec: W naszej rodzinie Pan Bóg jest bardzo ważny
Z czego ty żyjesz? Ze sprzedaży książek? Da się z tego jeżdżenia, głoszenia i chwalenia Pana Boga wyżyć?
To jest dłuższa historia. Nigdy nie miałem planu ani celu, żeby żyć w sposób, w jaki żyję. Kiedy kończyłem studia, miałem cel, żeby iść normalnie do pracy i mam dalej w sobie coś takiego, że no nic by się nie nie stało, gdybym do takiej pracy poszedł i wręcz czasami przy tym trybie, w którym funkcjonuję, to tak sobie myślę, że chętnie bym po prostu poszedł do takiej roboty. Ale potem się wysypiam i mi przechodzi (śmiech).
Pytałem się Pana Boga, co będzie z moim życiem i co mam robić? I to się akurat zgrało z końcem moich studiów. Pytałem Pana Boga o znak, bo zacząłem dostawać tyle zaproszeń na posługę, że nie wiedziałem co będę miał w życiu robić – mam iść do pracy, czy mam iść za tymi zaproszeniami? Skoro są zaproszenia – tak to sobie wydedukowałem – to może jest to jakiś znak, że mam po prostu to robić, że mam mam iść w ewangelizację. Wszyscy pytali o to moją mamę, która jest nauczycielką w szkole, co ten Marcin będzie w życiu robił. Przecież z tego się nie da żyć! Mówiły to nauczycielki, które same za dobrze nie mają pewnie w wielu przypadkach, ale poszedłem za tym, że powiedziałem, Panie Boże, no to musisz mi dać konkretny znak, jeśli chcesz, żebym to robił, bo nie widzę nikogo w moim wieku przede mną, kto by to robił, kto by dał radę z tego żyć.
Pan Bóg dał mi bardzo jasny znak, że mam w to wejść. Pojechałem na Litwę, wchodziłem do kościoła i powiedziałem: Panie Jezu, jeśli chcesz, żebym ja jeździł, głosił, robił te rzeczy, które robię, potrzebuję jak krowie na rowie, żebyś mi powiedział tak prosto, żebym nie miał wątpliwości – więc daj mi jakiś tablet, bo potrzebuję go na notatki – nie miałem pieniędzy jako student na drukowanie konferencji, a potrzebowałem mieć notatki, gdy jeździłem głosić. No i wchodzę do kościoła na Litwie, a wtedy moja koleżanka, która nic nie wiedziała, zaczepia mnie za ramię. Odwracam się, a ona mówi, wiesz, Marcin, Pan Jezus mnie prosił, żebym ci coś dała i dała mi najdroższego, najnowszego iPada, który wyszedł. Moja pierwsza reakcja była – gdzie tam, w życiu nie przyjmę tego, przecież takich drogich prezentów się nie przyjmuje, a z drugiej strony pomyślałem sobie, no ale pamiętasz o co prosiłeś? Później dostałem jeszcze parę podobnych znaków, przez które Pan Bóg mi pokazywał, że mam to robić.
Dzisiaj, skracając tę historię bardzo, żyję z tego, że po pierwsze wszystkie rzeczy, które robię na YouTubie są z Patronite – całe biuro, które mam, studio (jak ktoś ogląda kwadransiki to widzi, że trochę się zmieniło), to wszystko jest tak naprawdę z Patronite. Musiałem założyć fundację, żeby dostać to, co tam wpływa, by po prostu nie trzeba było płacić z tego podatków.
Całe “Chwała Mu” jest robione z Patronite – te środki idą teraz na opłacenie studia, biura. Także dzięki Bogu, dzięki ludziom, którzy chcą mnie wspierać, w tym, co robię, mogę to robić. Nie martwię o tego typu rzeczy, że trzeba kupić kamerę, światła itd. Książki to też jest kolejna rzecz. Tak jak powiedziałaś, tych książek wyszło już chyba 10, więc one się dość dobrze sprzedają, z tego też mam jakiś tam zysk. Tu musiałem założyć działalność gospodarczą, więc mam śmieszne PKD, jestem na pozaszkolnych formach edukacji (śmiech). Kiedy jadę na konferencję i i mówię wykład, też coś dostaję i na wszystko robię fakturę, żeby było po bożemu, także tak sobie radzę.
CZYTAJ>>> Marcin Kwaśny: Często mówię: “Jezu, Ty się tym zajmij”
Dostałeś konkretny znak, a masz też tak czasami, że nikt nic nie mówi? Albo że wchodzisz na adorację, jesteś w tej ciszy, czy nawet w ciszy kontemplujesz Słowo Boże i z drugiej strony – cisza? I tak człowiek myśli – kurczę, sam tu jestem! Co się dzieje? Czemu nic mi się w głowie nie układa? Czemu myślę o głupotach na przykład?
No, ja często myślę o głupotach, na modlitwie też (śmiech). Pewnie, że tak mam. To są takie momenty, które ci pokazują, że też jesteś normalnym człowiekiem. To się tak wydaje ludziom, że jak jesteś więcej w okienku, więcej na YouTubie, więcej głosisz, to że masz mniej pokus, mniej grzechów, zawsze słyszysz Pana Boga. Donald Turbitt to gość, który jest odpowiedzialny za dość dużą mężczyzn i kiedyś został zapytany, kiedy najbardziej doświadcza mocy Pana Boga? Kiedy idzie się modlić? Odpowiedział, że nie, że kiedy idzie się modlić, zwykle nic nie słyszy, ale widzi moc Pana Boga, kiedy zaczyna głosić. I to jest właśnie to, że mnie ludzie znają często z głoszenia, stawania do ewangelizacji. Kiedy ewangelizujemy i głosimy, to Pan Bóg obiecał moc, która będzie towarzyszyła tym, którzy głoszą, więc ludzie mnie z tym kojarzą, ale potem trzeba wrócić do modlitwy. Trzeba wrócić do osobistej relacji z Panem Bogiem. Nie da się żyć jako ewangelizator z samych posług i z samych wyjazdów, gdzie po prostu publicznie jesteś widziany przez ludzi, bo prędzej czy później zginiesz i się wypalisz. Miałem takie momenty, gdzie było blisko. Ale faktycznie są takie momenty, kiedy się nie spodziewasz, kiedy idziesz się pomodlić i Pan Bóg mówi i mówi na różne sposoby, zwykle bardzo po cichu, zwykle bardzo normalnie, że przemówi do ciebie fragment z Pisma Świętego. Ja to traktuję jako głos Pana Boga. Kiedy czytam fragment z Biblii i on opisuje teraz moją rzeczywistość, na przykład czytam dzisiaj fragment i on dotyka mojego serca, bo widzę, że pasuje do tego, co się dzisiaj w moim życiu dzieje. Dla mnie to jest głos Pana Boga. Ktoś by powiedział zbieg okoliczności, przypadek? Ja tak to czytam.
Albo kiedy modlę się, to mi się przypomniała taka historia i chyba jej publicznie nawet nie mówiłem. Pojechałem na południe Polski głosić słowo i akurat mieszkaliśmy w jakimś zakonie, mieliśmy dostęp do kaplicy adoracji i mogłem sobie wieczór spędzić sam na adoracji. No i sobie poszedłem na tą adorację, siedziałem sobie na niej i nagle było takie przekonanie, że sobie to zacząłem notować gdzieś wszystko, żebym się nie zdenerwował, albo żebym nie był zły, kiedy ktoś mi odmówi posługę, że to nie moja wina, coś takiego przyszło. Ja myślę sobie – kurde, kto mi odmówi posługę? Teraz zwykle to nikt mi nie odmawia posług – chyba z 2 lata, 3 to nie pamiętam, żeby ktoś odmówił. I dzień później zadzwonił do mnie biskup i mnie po prostu poprosił, żebym nie przyjeżdżał tym razem, bo tam coś się dzieje w diecezji i wolałby, żebym sobie to na razie przełożył. Przeprosił mnie bardzo i w ogóle, ale generalnie pomyślałem sobie, jaki Bóg jest kochany, że na modlitwie osobistej, kiedy ty nie masz w głowie takich żadnych myśli, mówi ci o jakieś rzeczy, żebyś ty po prostu miał do tego dobre podejście i żebyś tutaj się nie zdenerwował na sytuację, że ktoś odwołuje, ktoś cię tam nie chce, żebyś nie miał zadry w sercu. No i to są takie smaczki, które czasem dostajesz, ale znam też to uczucie ciszy i myślę, że to jest częste uczucie, kiedy idziesz się modlić i nie masz wprost odpowiedzi, na którą czekasz. Są takie tematy w moim życiu, na które sam czekam i sam się trochę frustruję i sam się niecierpliwię, a inne przechodzą nagle.
Idealny moment na zadanie tego pytania – ty umiesz mówić “nie”? Umiesz odmawiać? Bo w tej branży “kościołowej” jest tak, że zazwyczaj my i inni, robimy coś dla Pana Boga w celach wyższych i ciężko jest samemu odpuścić i komuś odmówić, bo przecież chodzi o sprawy wyższe. Umiesz odmawiać, odwoływać, zadbać o siebie, o swoich najbliższych?
To jest coś, czego się trzeba uczyć i uważam, że też taką lekcję przeszedłem. Od początku mojej posługi na pewno to się zmieniło – może tak bym powiedział. Moje pierwsze lata posługi to było przyjmowanie wszystkich zaproszeń, które w ogóle istniały. Kto mnie zaprosił, to ja od razu tam wbijałem na każdą posługę i wszędzie byłem.
Chciałeś tak służyć, czy chciałeś, żeby to się rozpędziło, bo zaczynałeś i po prostu chciałeś być wszędzie?
Byłem nagrzany tym, że drzwi mi się otwierają i tym, że Pan Bóg mnie zaprasza – tak to czytałem – w różne miejsca. I to były wszystko masowe spotkania, wielu ludzi czekało na te spotkania. Wtedy brałem wszystko. Później się zorientowałem, chyba przy pierwszym moim wylocie do Stanów Zjednoczonych, że jak nie będę umiał mówić “nie”, to mnie po prostu zajadą – zniszczą mnie, zjedzą, niechcący! Kiedy pojechałem pierwszy raz do Stanów, chyba w przeciągu 1,5 tygodnia posługi 3 razy zmieniałem strefę czasową samolotem, bo byłem w różnych miejscach. Pamiętam taką niedzielę – ksiądz mi powiedział, że dał swoim wikariuszom odpocząć, a ja będę mówił na każdej mszy i po każdej mszy miałem kolejkę, czyli każdy czas, gdzie miałem mieć przerwę – nie miałem tej przerwy. Nikt się nie zastanawiał, czy nie chce iść do toalety, czy ja chcę zjeść obiad, czy jestem głodny i ledwo zipię, bo to też jest energetyczny wysiłek i miałem taki ciąg przez cały dzień, gdzie myślałem, że po prostu zjadę, miałem już mroczki przed oczami. A to jeszcze był pierwszy wypad, masz trochę stresu w tym wszystkim, to nie jest takie oczywiste, że się wchodzi “na lajcie” i cię to nic nie kosztuje. Jak ten cały maraton się skończył, to ksiądz mi mówi, żebyśmy jechali do hospicjum, bo ktoś jest umierający i by się przydało. I wtedy sobie powiedziałem, że to ostatni raz taki wjazd za granicą, gdzie nie mam kontroli nad moim kalendarzem i od tamtej pory mówię, że jeśli chcą mnie zaprosić na tydzień głoszenia, to przyjeżdżam na dwa i tydzień głoszę i tydzień odpoczywam. I to jest mój wymóg. Jeśli się ktoś nie zgadza, to nie przylatuję, nie mam z tym problemu, choć zwykle się nie rozmyślali po tym. Więc uważam, że teraz potrafię mówić “nie”.