Kurs przedmałżeński. Ponura konieczność czy ważna szansa?
Tak zwane nauki przedmałżeńskie nie cieszą się zbyt dobrą sławą, i Bogiem a prawdą trudno się temu dziwić. Ciągle jeszcze zbyt wiele konferencji czytanych jest z kartki albo z ekranu prezentacji. Ciągle zbyt wielu prowadzących sprawia wrażenie, że mówi do siebie, a ich słownictwo i ogólna prezencja są dość, hmm, hermetyczne.
Istnieje też grupa prowadzących dla odmiany straszliwie entuzjastycznych, którzy odczuwają nieodpartą potrzebę podzielenia się osobistymi historiami, przy czym połowy z nich słuchacze naprawdę, ale to naprawdę nie chcieli poznać. Problematyczni bywają też niektórzy uczestnicy, wiodą puste sprzeczki albo obśmiewają usłyszane treści, albo koniecznie muszą coś wtrącić, albo ostentacyjnie grają na komórce.
Wierzcie mi, bywa bardzo trudno – stałam po obu stronach barykady, i to kilkukrotnie. Nie to, że wykańczałam kolejnych narzeczonych, tylko w ramach studiów musiałam odbyć hospitacje i praktyki na kursach i w poradniach. Porównując ofertę sprzed piętnastu lat z obecną, widzę ogromny postęp, i tym bardziej uważam, że warto rozejrzeć się za kursem niekoniecznie najbliższym, ale najsensowniej przygotowanym. Kryteria, na które warto zwrócić uwagę, to przede wszystkim osoba lub osoby prowadzące, a po drugie – forma kursu. Im więcej przestrzeni do rozmowy – między Wami – tym lepiej. Niedoścignionym wzorem są Dialogi Narzeczeńskie księdza Orzecha, które on sam nazywa kursem antymałżeńskim i przewrotnie wyraża nadzieję, że połowa zebranych par nie dotrze do ołtarza, gdyż on ma już po dziurki w nosie nieudanych małżeństw. I potem tylko zadaje pytania. Daje tematy do rozmowy, porównania opinii, ustalenia wersji. Dzieje się.
Na większości kursów spotkamy już elementy warsztatowe, i to bardzo dobrze. Jak mówię – istotne, żeby warsztaty nie służyły grupie, tylko Wam jako parze, żeby we właściwym czasie podsunięto Wam odpowiednie tematy do dyskusji. Nie w celu wykłócania się z prowadzącym albo innym kursantem, ale żeby wykorzystać szansę ustalenia warunków granicznych między Wami dwojgiem.
Być może należycie do tych par, które wszystkie kluczowe sprawy mają od dawna ustalone, patrzą zgodnie w jednym kierunku, nie dzielą ich wielkie różnice światopoglądowe i znają się jak łyse konie. Może myślicie sobie – po co nam te całe kursy, przecież my to wszystko wiemy, umiemy, komunikujemy się wzorowo. Z perspektywy trzynastu lat małżeństwa mogę Was zapewnić, że nie wszystko wiecie, i że nigdy nie osiągniecie tego stanu, przynajmniej nie w tym życiu. Naprawdę warto posłuchać kogoś bardziej doświadczonego – nie o to chodzi, że powinniście wdrożyć wszystkie rady, albo że ktokolwiek na świecie jest w stanie podać Wam receptę na idealny związek. Małżeństwa z dłuższym stażem są jednak w stanie przestrzec przed najbardziej spektakularnymi wywrotkami na początku wspólnej drogi. Albo przynajmniej będą się zachowywać tak, jak Wy nigdy byście nie chcieli – i może niechcący, ale też udzielą Wam cennej nauczki.
Przeczytaj również
Reasumując: podejdźcie do kursów z otwartą głową, pokorą i dobrą wolą. Każda sposobność do lepszego wzajemnego poznania jest dobra, każda okazja do nauki warta wykorzystania. Jeżeli możecie, wybierzcie te z lepszymi recenzjami, ambitniejsze, staranniej przygotowane. Przynajmniej nie będziecie musieli powstrzymywać śmiechu albo zażenowania.