Po zdradzie przez męża podniosła się dzięki modlitwie serca i… dyscyplinie. „Życie można zmienić nawet w najciemniejszym jego momencie”
Po wiadomości o zdradzie męża, zamiast załamania i łez wybrała walkę i mądre pokierowanie swoim życiem. "Nigdy nie jest za późno na działanie, a życie można zmienić nawet w najciemniejszym jego momencie. I jeśli nawet chwilowo brakuje komuś sił, zawsze może pracować nad samymi myślami. Zamiast przeklinania codzienności - wybrać jej uwielbianie. I skupiać się na Bogu, non stop kierując się ku Niemu."
Zaczynasz od krótkiego, codziennego spaceru, a owoce pojawiają się w każdej innej sferze twojego życia. Czy samodyscyplina miłości może wpłynąć pozytywnie na pracę, wiarę i relacje? O sile nawyków, zgubnych „pocieszaczach”, owocnie przeżytych traumach oraz perfekcyjnie zorganizowanych świętych, rozmawiam z fizjoterapeutką i mówcą motywacyjnym – Aleksandrą Murphy, którą z największego życiowego doła wyciągnęły: modlitwa serca i dyscyplina miłości.
Możesz wszystko!… ale nie bez skutków ubocznych
Magdalena Prokop-Duchnowska: Z jednej strony zachęca się nas do dyscypliny, do wdrażania zdrowych nawyków – np. treningów i wartościowej diety. Z drugiej zewsząd docierają do nas hasła w stylu: „nic nie musisz”, „rób tylko to, na co masz ochotę”. Przyznam szczerze, że można się w tym pogubić…
Aleksandra Murphy: Żadna z tych skrajności nie jest dobra. Zarówno dążenie po trupach do celu jak i totalne pójście za ciałem i emocjami prędzej czy później nas wykończy. I to zarówno fizycznie jak i psychicznie. Dyscyplina kojarzy się często ze sztywno narzuconym schematem, któremu trzeba się podporządkować. Tylko, że jeśli opiera się ją na Bogu i chrześcijańskich wartościach, to ona tak nie wygląda. Moim zamysłem jest krzewienie czegoś, co nazywam samodyscypliną miłości.
Czyli?
W dyscyplinie miłości też chodzi o narzucanie sobie pewnych działań dla poprawy sytuacji, ale z uwzględnieniem wykorzystania potencjału i wolności człowieka. Taka postawa daleka jest od wojskowego, perfekcjonistycznego i czarno-białego myślenia. Decyduję, że chcę – dajmy na to – zacząć zdrowo się odżywiać, poprawić z kimś relację lub mieć lepiej ogarnięty dom, a potem narzucam sobie zachowania, które mi w tym pomogą, a jednocześnie będą manifestacją tego mojego pragnienia. Współpracuję z samym sobą, jednocześnie mocno opierając się na wolności. Czyli wiem też, kiedy odpuścić, bo ciało jest zmęczone lub coś przekracza moje aktualne możliwości. Lubię mówić o tym, jak o narzędziu do wzrostu i wykorzystania pełni ludzkiego potencjału.
ZOBACZ: Nawykownik Biblijny. Wypracuj nawyk czytania Pisma Świętego!
A przecież dyscyplina nie dotyczy wyłącznie dużych rzeczy. Każdego dnia wykonujemy szereg czynności, na które często nie mamy wcale ochoty. Wstajemy rano, gotujemy obiad, wstawiamy pranie, idziemy do szkoły czy pracy…
Zgadza się, bo samodyscyplinę wykorzystujemy wszędzie tam, gdzie pojawia się potrzeba udoskonalenia. Początkowo te czynności budzą w nas duży opór, ale w miarę jak zaczynamy je świadomie i regularnie powtarzać, wchodzą nam w krew, przez co wymagają od nas coraz mniejszego wysiłku. Co więcej, każde konsekwentnie wykonane zadanie, zwiększa poziom dopaminy w mózgu. To z kolei sprawia, że człowiek staje się bardziej sprawczy, że bardziej mu się chce i tą motywacją zaczyna zarażać innych.
Przeczytaj również
To znaczy, że im więcej zadań z listy „odhaczymy”, tym więcej rzeczy będzie chciało się nam potem robić?
Dokładnie. Ale uwaga! To dotyczy czynności, które sama, z pełną świadomością wybieram. Nie chodzi tu o mechaniczne odhaczanie kolejnych zadań z wypełnionej po brzegi listy. Ludzie, którzy działają na takiej zasadzie zwykle nie zastanawiają się nad czym, czego tak naprawdę pragną.
Kluczem jest ustalenie priorytetów?
Na pewno warto zastanowić się co na ten czas jest mi i moim bliskim najbardziej potrzebne. Co chciałabym/chciałbym jakoś szczególnie zmienić. I od tego trzeba potem wyjść. Nie zapominając przy tym o pokorze. Ona jest potrzebna do tego, żeby zaakceptować, że choćby człowiek bardzo chciał, nie posiada takich zasobów energii, by osiągnąć wszystkie cele jednocześnie. Próbuje się nam dziś wmówić, że jeśli tylko chcemy, to możemy zrobić w zasadzie wszystko. Jasne, może i możemy wszystko, ale nie bez skutków ubocznych. Nadwyrężanie siebie prędzej czy później odbija się na zdrowiu.
Próbuje się nam dziś wmówić, że jeśli tylko chcemy, to możemy zrobić w zasadzie wszystko. Jasne, może i możemy wszystko, ale nie bez skutków ubocznych. Nadwyrężanie siebie prędzej czy później odbija się na zdrowiu.
W przypadku kobiet, już nawet sama fizjologia – funkcjonowanie w czterech fazach cyklu – sprawia, że zarówno nasza kondycja, jak i zasoby wewnętrzne bardzo różnią się od siebie chociażby na przestrzeni miesiąca.
Tym bardziej powinnyśmy patrzeć na siebie łaskawszym okiem. Żeby żyć w zgodzie ze swoim cyklem, najpierw trzeba się siebie nauczyć. Zobaczyć że inne mamy możliwości tuż przed miesiączką i w trakcie jej trwania, kiedy najchętniej zawinęłybyśmy się w koc i położyły na kanapie, a zupełnie inne w fazie około owulacyjnej, gdy wzbiera w nas entuzjazm i siła do działania. Warto umieć tę zmienność z pokorą przyjąć, ale i spojrzeć na nią jak na dar od samego Boga. Ucieszyć się tym, że teraz jest idealny czas na podjęcie trudnego wyzwania, a inny z kolei sprzyja odpuszczeniu, odpoczynkowi i wycofaniu się.
CZYTAJ: Jestem bezsilna, bezwartościowa, nie można mnie pokochać… Uwolnij głowę od toksycznych myśli!
A my często zamiast docenić tę cykliczność, porównujemy się z innymi. „On/ona może, a ja nie daję rady” – tego typu stwierdzenia rodzą w nas poczucie winy.
To dlatego, że żyjemy w określonych tradycjach, zanurzeni w różne stereotypy. Wiele rzeczy robimy tylko dlatego, że ktoś (lub społeczeństwo) tego od nas wymaga. Samodyscyplina kochania siebie to ciężka praca nad sobą. To jest nauka wybierania siebie. Bez wolnej woli nie byłoby możliwe budowanie dobrego życia i zdrowych relacji. Nasze ciało z natury dąży do zachowania energii. Ono broni się przed zmianami i wyjściem poza schematy, bo to dużo kosztuje. Wolałoby położyć się na kanapie i oszczędzać siły. Ale rozum podpowiada, że ruch jest dla nas dobry i korzystnie wpływa na mózg, pracę mięśni, metabolizm, aż wreszcie na samopoczucie. Samodyscyplina to jest tak naprawdę narzędzie do tego, żeby dobrze się ze sobą czuć i… nauczyć się obsługi człowieczeństwa. Chyba najbardziej zaskakuje w niej to, że zaczynamy od takiej prostej rzeczy jak spacer, a za jakiś czas to zaczyna przekładać się na inne sfery życia – wiarę, relacje, finanse…
Wiele rzeczy robimy tylko dlatego, że ktoś (lub społeczeństwo) tego od nas wymaga. Samodyscyplina kochania siebie to ciężka praca nad sobą. To jest nauka wybierania siebie.
Chcesz powiedzieć, że metodą małych kroków możemy zmieniać fizjologię naszego mózgu?
Wszystko co robimy ma wpływ na cały organizm. Zwiększa się ilość dopaminy, serotoniny czy adrenaliny. Na przykład odstawienie słodyczy wpływa na poziom insuliny, kortyzolu, na jakość metabolizmu i poziom energii. A już samo konsekwentne powtarzanie jakiejś czynności poprawia funkcję kognitywne mózgu jak chociażby pamięć, koncentracja czy uczenie się.
„Boża” dyscyplina. Będę patrzeć w ciemną przeszłość czy w oczy Jezusa?
Mamy to wszystko na wyciągnięcie ręki, a mimo to wciąż – w razie spadku samopoczucia – łatwiej nam sięgnąć po „pocieszacz” w formie batonika lub lampki wina.
Konsumpcjonistyczne podejście pozwala poczuć się dobrze, ale tylko na chwilę. Gdy sięgamy po słodką przekąskę albo scrollujemy social media, dochodzi do wystrzału dopaminy, a następnie szybkiego jej spadku. Chwytamy się tych rzeczy, żeby się znieczulić i chociaż na chwilę przestać myśleć i czuć. W takich chwilach łatwiej nam pójść za ciałem niż za rozumem. A rozum podpowiada, że lepsze od zjedzenia kolejnej tabliczki czekolady, będzie zrobienie czegoś, co realnie nam pomoże. Czy to będzie spacer, gorąca kąpiel czy też wcześniejsze pójście spać – to już zależy wyłącznie od naszych aktualnych potrzeb i kreatywności. Jeśli to potem powtarzamy, to po jakimś czasie zauważymy, że przestało nam to przychodzić z trudem. Że zjedzenie odżywczej kolacji po stresującym dniu w pracy weszło nam w krew. A to dlatego, że weszliśmy w nowy schemat i doszło do fizycznej zmiany struktury neuronowej mózgu.
Tylko że wielu ludzi uważa, że to nie dla nich. Podziwiamy silną wolę koleżanki, która zaczęła regularnie chodzić na siłownię, ale sami o sobie twierdzimy, że nie dalibyśmy rady. Faktycznie dyscyplina jest tylko dla mocnych?
Przeciwnie! Ona jest w szczególności dla ludzi słabych i niezorganizowanych. Sama też – jeszcze kilka lat temu – miałam do wszystkiego słomiany zapał. Przez problemy z regularnością i chodzenie za emocjami trwałam w nałogach. Aż pewnego razu – a stało się to dzięki modlitwie serca – odkryłam piękno dyscypliny.
Dzięki modlitwie serca?
Po tym jak kilka miesięcy po upragnionym ślubie dowiedziałam się o zdradzie męża, wpadłam w depresję. Uratowało mnie ciągłe koncentrowanie uwagi na Bogu, przez powtarzanie każdego dnia prośby: „Jezusie synu Boga żywego, ulituj się nade mną!”. Minęło trochę czasu, a ja zauważyłam, że zyskałam większą kontrolę nad własnymi myślami. Że gdy w moim sercu pojawia się żal, gdy atakują złe wspomnienia, to ja potrafię przekierować swoją uwagę na Pana Boga. Doszłam wtedy do wniosku, że skoro jest to możliwe w obliczu tak trudnej i beznadziejnej sprawy, to przecież mogę zrobić z tego użytek również w innych dziedzinach życia.
Chodzi o coś w rodzaju dyscyplinowania myśli?
Przecież jestem wolnym człowiekiem i ostatecznie to ja decyduję o tym, co będzie działo się w mojej głowie. Pozwolę dominować natrętnym i drenującym myślom czy skupię się na Bogu? Będę patrzeć w ciemną przeszłość czy w oczy Jezusa? Ta modlitwa pokazała mi że mam siłę sprawczą nad własnym życiem. I nie tracę tej sprawczości nawet wtedy, kiedy zdarzy mi się upaść. Ile osób porzuca swoje postanowienia, po tym jak powinie się im noga? Dwa tygodnie trzymają się zdrowej diety, a kiedy zdarzy się im najeść słodyczy na imieninach, odpuszczają i wracają na stare tory. A tu chodzi o to, żeby mimo tego, że czuję zawód i poczucie winy, kontynuować dobrą zmianę. Moc w słabości się doskonali. A nas często gubi pycha, takie poczucie, że musimy być idealni.
Przecież jestem wolnym człowiekiem i ostatecznie to ja decyduję o tym, co będzie działo się w mojej głowie. Pozwolę dominować natrętnym i drenującym myślom czy skupię się na Bogu? Będę patrzeć w ciemną przeszłość czy w oczy Jezusa? Ta modlitwa pokazała mi że mam siłę sprawczą nad własnym życiem. I nie tracę tej sprawczości nawet wtedy, kiedy zdarzy mi się upaść.
Nie masz wrażenia, że Bóg też wymaga od nas samodyscypliny? Albo może raczej – szanując naszą wolną wolę – pragnie żebyśmy sami do tej samodyscypliny dążyli?
Tak, bo samodyscyplina to świetne narzędzie do posługiwania się wolnością. Można powiedzieć, że to taka furtka do wolności.
Ale i do szczęścia. Możemy zdecydować, że przeleżymy cały dzień w łóżku, ale czy będziemy czuli z tego powodu radość i satysfakcję?
Na pewno jedno z drugim nie jest bez związku. Mięsień żeby utrzymać równowagę musi być używany, a więc i potrzebuje pewnego dyskomfortu. Pójście wyłącznie za ciałem i ochotą nic dobrego nie przyniesie. Bo ciało z natury dąży do przetrwania. Pierwszy kwadrans leżenia w łóżku może i będzie przyjemny: włączymy serial, zjemy jakąś słodką przekąskę. Jednak prędzej czy później przyjdzie nam doświadczyć konsekwencji: spadnie poziom energii, pojawią się stany zapalne albo zaburzenia w stężeniach poszczególnych hormonów. W efekcie, za chwilą przyjemność zapłacimy jeszcze gorszym samopoczuciem.
ZOBACZ: Jak się modlić, gdy nie ma sił
Wybrać prioryetety
I nie poczujemy zadowolenia płynącego z wykonania kilku kolejnych ważnych zadań…
Warto dodać: priorytetowych zadań. Są ludzie – zadaniowcy, którzy wręcz w pocie czoła muszą uczyć się dyscypliny, ale… odpuszczania. Spotykam rzesze kobiet, które są przekonane, że muszą zrobić wszystko, co zaplanowały i czego wymagają od nich bliscy czy społeczeństwo. Mają lśniące domy, ale już o sobie i swoim samopoczuciu jakoś zapominają. A czasem należałoby zamienić mycie okien na czas dla siebie. Warto pogodzić się z tym, że doba liczy tylko 24 godziny, a my mamy jedno serce, dwa płuca i pięć litrów krwi, w związku z czym możemy zrobić maksymalnie tyle, na ile nas po ludzku stać.
Myśląc o dyscyplinie przed oczami stają mi postacie konkretnych świętych. Chociażby Carla Acutisa, który twierdził, że nie zmarnował ani jednej minuty swojego życia. Albo kard. Wyszyńskiego, który podczas pobytu w więzieniu w 1953 r. rozpisał sobie plan dnia – od 5.00 do 22.00 – i skrupulatnie wypełniał każdy z powziętych punktów. Czyżby dyscyplina miała jakiś związek ze świętością?
Cała nasza wiara jest samodyscypliną. Każdego dnia nasze ciało ciągnie w jedną, a dusza w drugą stronę. To, że staram się trzymać siebie w jakiś ryzach sprawia, że moje życie może być świadectwem wiary dla innych. Dyscyplina porządkuje codzienność. W poukładanym życiu robi się z automatu więcej przestrzeni dla innych. Poza tym, ujarzmianie siebie przemienia człowieka wewnętrznie. Cierpliwość, opanowanie, determinacja – to wszystko jest owocem dyscypliny. Więc jeśli ktoś ma na celowniku świętość, to to jest jak najbardziej słuszny kierunek (śmiech).
Cała nasza wiara jest samodyscypliną. Każdego dnia nasze ciało ciągnie w jedną, a dusza w drugą stronę. To, że staram się trzymać siebie w jakiś ryzach sprawia, że moje życie może być świadectwem wiary dla innych. Dyscyplina porządkuje codzienność. W poukładanym życiu robi się z automatu więcej przestrzeni dla innych.
I decyzja, którą można podjąć praktycznie w każdym momencie. Po tym jak dowiedziałaś się o zdradzie męża, mogłaś położyć się płakać, a jednak postanowiłaś wstać i mądrze pokierować swoim życiem.
To pokazuje, że dla wszystkich jest nadzieja. Nigdy nie jest za późno na działanie, a życie można zmienić nawet w najciemniejszym jego momencie. I jeśli nawet chwilowo brakuje komuś sił, zawsze może pracować nad samymi myślami. Zamiast przeklinania codzienności wybrać jej uwielbianie. I skupiać się na Bogu, non stop kierując się ku Niemu.
CZYTAJ: Jak przestać „walczyć z czasem”?
Jesień to taki czas, kiedy po wakacjach zaczynamy planować i porządkować naszą codzienność. Od czego zacząć pracę nad samodyscypliną?
Jakakolwiek banalnie to zabrzmi – od spacerów. Niech to będzie chociaż 10-minutowa rundka wokół bloku. Rano, w trakcie pracy, wieczorem – nieważne kiedy, ważne, żeby robić to regularnie. Taki spacer to samo dobro – dla mózgu, ciała i samopoczucia. I świetna okazja do zaplanowania dnia i zastanowienia się: ile mam dzisiaj energii, co jest dziś dla mnie najważniejsze, a co mogę lub powinnam odpuścić?
Ty chodzisz na codzienne poranne spacery od…
…pięciu lat.
Nawet jak za oknem plucha, a w sercu chandra?
Odpuszczam tylko w naprawdę wyjątkowych sytuacjach, np. jak muszę zostać z chorym dzieckiem w domu. Po takim czasie ja się do tego już nie zmuszam. Przeciwnie: jak któregoś dnia nie pójdę, to jestem niezadowolona i bardzo mi tego brakuje. Podobnie jak z myciem zębów – nie zastanawiam się czy mi się chce, tylko idę i to robię (śmiech).