Czy w Afryce powstaje „ziemia obiecana”? Relacjonuje br. Robert Wieczorek, misjonarz z Sudanu Południowego
"Ludzi jest już tysiące. To nie są jedynie ci ewakuowani spod instalacji wiertniczych, ale ściągają tu też inni, z całej rozległej okolicy, aż po granicę z Sudanem. Ogromne ciężarówki zwożą ich z mizernym dobytkiem, jaki im ocalał. Siedzą rodzinami pośród tobołków na przyznanej im działce" - pisze o Ghorii - nowo tworzącym się obozie-mieście w Afryce br. Robert Wieczorek OFMCap.
Nil – Umm al-Dunia (Matka Życia)
Prezydent Egiptu Abd al-Fattah al-Sisi od 2015 roku realizuje faraoniczny projekt „nowego centrum administracyjnego” pośrodku szczerej pustyni, ale z budżetem 50 mld $ można się i na to szarpnąć. Nie pierwszy to przypadek w historii Kraju nad Nilem, takie przenoszenie stolicy w całkiem nowe miejsce. Stara jak cywilizacja egipska pokusa, jakby to było możliwe zerwać z dotychczasową historią i zacząć wszystko od nowa, od teraz, ode mnie… Heliopolis, Memfis, Teby czy Tanis, wszystkie te „nowe fundacje” z czasem przysypał piasek wiatru ubiegających wieków.
Sudan Południowy to też kraj nad Nilem, a Bentiu, jest stolicą Unity State, roponośnego regionu więc powinien być tu lokalny Kuwejt. Tymczasem zapraszam na małą wyprawę z tego zrujnowanego i podtopionego miasta, żeby pojechać jeszcze dalej na północ, poza Rubkona i obóz uchodźców (opisane we wcześniejszych korespondencjach), bo tam się dzieją „cuda nie widy”.
CZYTAJ: Bentiu – wyspa pośród lądu. List z misji
Roponośne Eldorado czy ropniak?
Dzięki wsparciu finansowemu kilku skandynawskich ambasad i pracy ONZ-owskiego sprzętu od dwóch miesięcy mamy drogę wyjazdową prowadzącą przez zalane tereny na północ. Jest ona wystarczająco szeroka, że wystarcza miejsca na grobli, by wyminęły się dwa samochody ciężarowe. Ale w wielu miejscach naprawiana, stąd więc zdarzają się często zastoje w ruchu. Po jakiś 20 km zaczynają się pośród buszu wyłaniać labirynty rur i instalacji wiertniczych. To Unity, pola naftowe należące do chińsko-malezyjsko-indyjskiego konsorcjum – Sudan Południowy ma w tej inwestycji mizerne 5% udziałów! Tysiące hektarów za ogrodzeniem, ogromne silosy na horyzoncie, jakieś wieże czy anteny, słupy i kominy, szerokie drogi zapewniające dostęp do urządzeń, masa kontenerów. Funkcjonuje nawet specjalna linia lotnicza zapewniająca transport multi-narodowego personelu i cargo towarowe.
To miejsce jednak nie jest naszym celem, choć po drodze wpadamy do położonej we wnętrzu zakładów kaplicy katolickiej. „Niczego sobie” wyglądający katechista prowadzi nas do miejsca modlitwy urządzonego, jak wszystkie inne domy w campusie, na solidnym wysokim na metr metalowym podwyższeniu i w kontenerze. Na płaskim dachu nad wejściem góruje duży krzyż. Wchodzimy do przestrzennego pomieszczenia: wszystko na biało i schludnie, meble biurowe – krzesła, szafki, stół na ołtarz… I zimno wręcz, bo mają nie tylko światło, ale i klimatyzację! Jak długo żyję w Afryce to takich luksusów jeszcze w żadnej kaplicy nie widziałem! Ale jesteśmy wewnątrz bazy wiertniczej – to inny świat, inne warunki życia.
Przeczytaj również
Gdy w ubiegłym roku nastała powódź tysiące ludzi z rozleglej okolicy schroniło się na terenie pól naftowych za wałami otaczającymi instalacje wiertnicze. To znaczy, uciekinierzy nie mieli wprawdzie prawa ani możliwości wejść poza ogrodzenie, ale powciskali swe koczowiska na ocalałe od zalania tereny między ogrodzeniem a wałami przeciwpowodziowymi i tak koczowali tu do tej pory.
Dyrekcja tego międzynarodowego konsorcjum naftowego alarmowała, że nie może tak dalej być, że to niebezpiecznie, niehumanitarnie, a im samym krępujące działalność. Negocjacje z władzami organizacjami humanitarnymi doprowadziły do powstania alternatywnego projektu: Ewakuować tych ludzi w oddalone od rzeki, bezpieczne od groźby zalania miejsce i uwolnić tereny naftowe od koczowników.
Przeprowadzka ich do naszych dwóch miast nie wchodzi w rachubę, bo losy ich samych są niepewne. Trzeba oddalić się z tą masą ludzi jeszcze bardziej na północ, gdzie już woda nie dojdzie. I na miejsce realizacji tego projektu wybrano Ghoria, tam dokąd właśnie zmierzamy. Jadąc obok nafciarzy co chwila mijamy rozległe miejsca przypominające śmietniska – to porzucone naprędce obozowiska owych uciekinierów.
Rzędzianowa grusza
Ghoria to nowo tworzący się obóz-miasto. Zanim szeroką i prostą jak z bata strzelił drogą dotrzemy na miejsce towarzyszy nam nowy zaskakujący widok – słupy wysokiego napięcia! Owa Kompania Unity nie tylko wysysa stąd ropę i odsyła ją rurociągiem na północ do sudańskiej rafinerii i terminalu w Port Sudanie, ale też już tu na miejscu produkuje prąd i owym traktem eksportuje energię do Chartumu. Nie mam nic przeciw handlowi elektryką tyle, że my, o 40 km dalej na południe w Bentiu, siedzimy w „ciemnościach egipskich” spoglądając na ocalałe z wojny, często chylące się do upadku słupy i dyndające gdzieniegdzie między nimi druty. Jedyny z nich pożytek to, że wieczorami są obsiadłe przez rozliczne ptactwo.
Ptaki sobie myślą, że to pewno dla nich mili ekolodzy zainstalowali te udogodnienia. Ale ludziom siedzącym na pokładach ropy tymczasem co innego w głowie, gdy płacą po 2$ za litr paliwa przywożonego z Sudanu. Jak w tym klasycznym sporze między Rzędzianami a Jaworskimi, bo jedni mieli gruszę przy miedzy, ale owoce z niej sypały się do sąsiada… Kogo ostatecznie los puści z torbami?
„Domy stanęły na głowie”
O co w tym wszystkim chodzi nie jestem w stanie zrozumieć i mam na ten temat więcej pytań niż odpowiedzi. Podzielę się tym co otrzymałem ze spontanicznych wyjaśnień od różnych ludzi oraz jak sam postrzegam ten fenomen. Zdroworozsądkowe wyobrażenia kazałyby widzieć najpierw w terenie ekipy kwatermistrzowskie przygotowujące ludziom miejsca pod zamieszkanie i prowizoryczne choćby instalacje typu latryna. Tu tak nie jest. Najpierw przyjechali ludzie. Ogromna szachownica przetartego z grubsza terenu jest dzielona na rozległe dzielnice, potem na mniejsze kwatery, by ostatecznie każdej zarejestrowanej rodzinie przydzielić działkę 20/20 m. A dalej już sami sobie radźcie z budowaniem.
Ludzi jest już tysiące. To nie są jedynie ci ewakuowani spod instalacji wiertniczych, ale ściągają tu też inni, z całej rozległej okolicy, aż po granicę z Sudanem. Ogromne ciężarówki zwożą ich z mizernym dobytkiem, jaki im ocalał. Siedzą rodzinami pośród tobołków na przyznanej im działce. Kobiety starają się ogarnąć dzieci i coś upichcić. Mężczyźni grupują się w różnych miejscach, by coś tam załatwić, gdzieś się dać zapisać… Będą się dopiero organizować, by postawić jakieś rusztowanie z drewna pozyskanego w okolicznym buszu i przykryć je, gdy otrzymają plastikową plandekę na zadaszenie. Pora mokra rozkręciła na dobre, więc schronienie przed deszczem trzeba pilnie organizować.
Pomiędzy tą ciżbą ludzką krążą wywrotki z ziemią a spychacze obalają zbędne drzewa, spychają kolczaste krzaki i plantują ziemię. Wytyczone są szerokie drogi między dzielnicami. Główna arteria prowadzi do przyszłego centrum administracyjnego, a po jej bokach zarezerwowano działki na przyszłe sklepy. W pewnym miejscu na uboczu stoi maszyna do wiercenia studni na wodę. Technik tłumaczy mi, że planują dotrzeć do głębokości aż 150 m. To dwa razy więcej, niż znam z praktyki w RCA, no i cena za odwiert szykuje się odpowiednio słona.
Oprowadzający mnie młody człowiek w kolorach SPLM, czyli partii będącej u władzy, tłumaczy z nieukrywaną dumą skalę projektu:
– Ludzie zjeżdżają się tutaj z całego stanu (Unity State), by znaleźć bezpieczne miejsce. Każdy będzie miał dom i zagrodę, postawi się szkoły, szpital i inne obiekty, będą boiska dla młodych, restauracje, no i też miejsce na kościół (to ukłon w moją stronę).
– Z czego będą tu żyć? – pytam.
– Mamy zapewniony cały plan dystrybucji żywności.
– Ale czym się będą ludzie zajmować?
– Handlem… – zawiesza tu głos.
– No przecież nie wszyscy mogą żyć jedynie z tego. Przewidujecie jakąś produkcję, tworzenie miejsc pracy? Milczenie… – O rolnictwo pytam. Będą ludzie coś uprawiali, hodowali?
– Ah, tak! Jak ktoś będzie chciał, to poza wałami może sobie urządzić poletko i coś tam uprawiać albo hodować…
Czyli inwestycje w rolnictwo to nie jest sprawa poważnie brana pod uwagę. No bo po co uprawiać ziemię, skoro pod ziemią mamy ropę? Na takim koniu daleko się nie zajedzie.
Nowy- czy nowo-twór?
Mam okazję poznać Gubernatora. Pokaźnego wzrostu i tuszy – dominuje autorytatywną postacią swoje otoczenie. To on z całą świtą urzędników przybyłych wraz z nim z Bentiu i jeszcze większą ilością żołnierzy i policjantów, patronuje temu przedsięwzięciu. Mój Proboszcz jest zaproszony, by swą osobą również firmował powagę tego, co się tutaj robi. W takim sztucznie powstającym, ale faktycznie już zamieszkałym ‘tworze’, trzeba będzie pomyśleć o miejscu, gdzie ludzie mogliby się modlić. Abuna (ksiądz – „nasz ojciec” po arabsku) Stephen to tu, to tam rozmawia z kimś – rozpoznaje wielu swoich byłych parafian, czy to z wcześniejszej jego parafii Mayom, czy to z obecnej w Bentiu, rozproszonych po świecie przez koleje wojennego losu i powodzi. Ale ogólny ogląd sytuacji każe mu stwierdzić, że większość spośród tych ludzi to nieochrzczeni. Powstaje więc kolejne potencjalne pole do pracy ewangelizacyjnej.
Biuletyn informacyjny OCHA (Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej) ogłasza 19 mln dolarów pomocy przyznanej Sudanowi Południowemu na przygotowanie się do walki ze spodziewaną kolejną falą powodzi. Jedyne miasto wymieniane w dokumencie z nazwy to Bentiu. Rodzi się pytanie: ONZ, OIM, WFP, WHO i inni okopią się w obozie uchodźców jak w twierdzy. Roztropne to jest z pewnością, by uniknąć nowej tragedii. Ale co z losem miast Bentiu i Rubkona? Zdają się przybierać realnych kształtów snute wcześniej w prasie rozważania, że może zamiast ochrony starych miejsc, rozwiązaniem byłaby kompletna dyslokacja miasta? Zamiast odbudowywać z ruin Bentiu, a na przyszłość nadal walczyć z zagrażającym zalaniem, lepiej oddać rację żywiołowi, zaś ludziom nakazać przenieść się w całkiem nowe, lepiej ulokowane miejsce?
To wszystko zdaje się być postawione na głowie. Co tych biednych ściągnęło w to miejsce? Obietnica zapewniająca im darmowe wyżywienie i plastykową plandekę na dach nowego domu? Gorzka analogia przychodzi mi do głowy: Jaka jest tajemnica organizacji rezerwatu dla zwierząt? Co trzeba zrobić, by je ściągnąć w jedno miejsce? Wystarczy zacząć wystawiać im lizawki z koniecznymi im do życia minerałami
– same się zwołają sobie tylko znanym sposobem i pozostaną, by korzystać dalej z tej nadarzającej się niespodzianie obfitości. Jednak „Nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4,4).
Ghoria to arabska nazwa pewnej ćmy. Ulotną jest egzystencja tego nocnego motyla. Tak też mi się zdaje będzie z tą nową lokalizacją – wystarczy przecież, że się kiedyś to darmowe jedzenie skończy. Ludzie sami pójdą gdzie indziej. Póki co, jednak trzeba będzie nam pomyśleć o ich potrzebach nadprzyrodzonych.
Z Bentiu w Sudanie Południowym – brat Robert Wieczorek ofmcap