Nasze projekty
Fot. Materiały Heleny Pyz

„Jutro czeka nas długi dzień”. Opowieść o pomocy, heroizmie i miłości. Film o misjonarce Helenie Pyz

Film dokumentalny "Jutro czeka nas długi dzień" w reżyserii Pawła Wysoczańskiego to niezwykła opowieść o polskiej lekarce, która oddała się pomocy trędowatym i odrzuconym w Ośrodku Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w Indiach. “Kocham moje Jeevodaya i chciałabym, żeby wszyscy go poznali. Dzieje się tam coś dobrego, a dobrem zawsze warto się dzielić” - mówi Helena Pyz, bohaterka filmu.

Reklama

Dr Helena Pyz. Kobieta, która dla własnego zdrowia już dawno powinna pójść na emeryturę, ale nie potrafi. Jest Polką, która przyjechała do Indii trzydzieści lat temu i została tam na resztę życia. Pracuje w ośrodku dla trędowatych i ich dzieci Jeevodaya. Jest lekarką, zajmuje się między innymi małymi podopiecznymi – nie tylko ich leczy, ale również wychowuje. Nie bez powodu wszyscy w ośrodku mówią do niej nie inaczej jak mama. To właśnie ona jest główną bohaterką filmu “Jutro czeka nas długi dzień” w reżyserii Pawła Wysoczańskiego, którego kinowa premiera odbyła się 6 sierpnia 2021 roku.

Film, który powstał… z miłości

Pomysł na film narodził się 7 lat temu i początkowo miał dotyczyć zupełnie innej bohaterki – polskiej lekarki, która co roku w czasie swojego urlopu wyjeżdżała do Afryki, by leczyć Somalijczyków. W czasie nagrań, podczas zamachu w Mogadiszu zginął Abdulcadir Gabeire Farah, prezes Fundacji dla Somalii, finansującej nagrania filmu. Jemu także dedykowany jest film “Jutro czeka nas długi dzień”. Po tym wydarzeniu bohaterka się wycofała, a ja zostałem w niecodziennej sytuacji – z pieniędzmi na film, ale bez bohaterki – wyjaśnia reżyser, Paweł Wysoczański. Zacząłem więc szukać bohaterki, która wpisałaby się w ideę filmu dotyczącą niesienia pomocy potrzebującym. Nie chciałem robić z filmu pomnika, laurki, to nie jest w moim stylu. Mój poprzedni film “Jurek” o Jerzym Kukuczce też nie jest pomnikiem. I tak po długich poszukiwaniach, a nawet lata później, byłem w Nowej Gwinei szukając bohatera i pojawiła się Helena Pyz.

Sama bohaterka od razu zgodziła się na nagrywanie, a największym argumentem była – jak przekonuje – miłość. Kocham moje Jeevodaya i chciałabym, żeby wszyscy go poznali. Jest piękne ciepłe, coś dobrego się tam dzieje, a dobrem zawsze warto się dzielić. Więc zgodziłam się właściwie bez oporu, bo kocham to miejsce i chciałabym, żeby ludzie o nim wiedzieli – mówi Helena Pyz.

Reklama

Reżyser przyznaje, że odpowiedź na pytanie o wybór bohaterki widzowie znajdą w samym filmie. Helena jest bardzo ciekawą osobą. Ma ciekawą naturę, robi nadzwyczajną rzecz od ponad 30 lat pomagając trędowatym w Indiach. Jest po prostu bardzo ciekawą osobowością i robi jeszcze ciekawszą rzecz, i to – jak to się mówi – “na krańcu świata” – podkreśla Paweł Wysoczański.

Gdy kamerą rządzą dzieci

Nagrania trwały dwa lata, w ciągu których ekipa filmowa odwiedziła Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya siedem razy, spędzając tam każdorazowo po kilka tygodni. Raz byliśmy w czerwcu, kiedy byłby ponad 40-stopniowe upały. Po tej wyprawie każdy z naszej ekipy schudł po ładnych kilka kilogramów przez 10 dni pobytu. Raz się nawet zdarzyło, że ekipa straciła przytomność. Tamte zdjęcia to było wyzwanie – przyznaje reżyser filmu.

Ale nie tylko upały zaskoczyły ekipę filmową. Zaskoczyło mnie to, że dzieci dały się, że tak powiem “opanować” (śmiech). Na początku byliśmy atrakcją dla hinduskich dzieci. Hindusi kochają film, więc jak tam przyjechaliśmy, po prostu rzucali się przed kamerę i w zasadzie z pierwszego wyjazdu wszystko było do wyrzucenia, bo zawsze ktoś machał albo zaglądał do kamery. Po 2, 3 razie przyzwyczaili się, że jest pan z kamerą (autor zdjęć – Bartosz Bieniek), jest pani z tyczką z mikrofonem (autorka dźwięku na planie – Anna Rok) jestem ja, który biega z kartką papieru i czegoś od wszystkich chce i już mieliśmy sytuację opanowaną, natomiast na początku było bardzo ciężko – opowiada Paweł Wysoczański.

Reklama

Entuzjazm dzieci wspomina także Helena Pyz, dla której oczywiste było to, że kamera nie będzie stanowiła przeszkody w ich codziennym funkcjonowaniu. Hindusi są po pierwsze ciekawi ludzi, a po drugie, kontakty z Polakami są dla nich normą odkąd istnieje ośrodek. Przecież wolontariusze się zawsze u mnie kręcili, odwiedzają nas goście, którzy zawsze robili im zdjęcia – oni to lubią, Hindusi są jak duże dzieci (śmiech). Podczas nagrań zaglądali często do kamery – chłopcy szczególnie, ale dziewczynki też były śmiałe i wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje, ich to nie peszyło. 

Przyznaje także, że również dla pacjentów kamera nie była dyskomfortem czy nowością – a nawet wręcz przeciwnie. Pacjenci też są przyzwyczajeni, ja często robiłam zdjęcia dla medycznych celów, np. ich ran. Gdy ktoś interesuje się trędowatymi, ich życiem, mają poczucie, że są kimś. Trędowaty to jest człowiek odrzucony. A tu ktoś się zainteresował ich życiem, które jest mocno “pokopane” i nieszczęśliwe – wyjaśnia.

Oficjalny zwiastun filmu

Praca lekarki w cieniu kamer

Helena Pyz w wieku 10 lat zachorowała na chorobę Heinego-Medina i dziś porusza się na wózku inwalidzkim. Nie uniemożliwia jej to jednak leczenia chorych i opieki nad dziećmi w Jeevodaya. Jak wspomina, podczas nagrań ujęć do filmu odczuwała pewien dyskomfort w związku z mikroportem, który musiał być cały czas włączony i przypięty. Przyznaje, że były także momenty, gdy prosiła o przerwę i wyłączenie sprzętu. Na początku nie wiedziałam jak to do końca będzie wyglądało. Zdawałam sobie sprawę, że to będzie film Pawła, że to jest jego dzieło i że on to sobie wymyślił, do mnie należało się podporządkować. Potem się okazało, że tego jest tak dużo – trzeba nosić mikroport prawie cały czas, a że jeżdżę na wózku było to trudne choćby w momencie gdy musiałam skorzystać z toalety (śmiech). Czasem też potrzeba, by spotkania z ludźmi były dyskretne, wtedy musiałam prosić, żeby wyłączyć mikrofon, kamery, wszystko – wspomina.

Reklama

Pomimo trudu nagrań przyznaje też, że były momenty, w których zapominała o obecności kamery. Żyję swoim życiem i też nie pozwoliłabym sobie, żeby mi to utrudniało pracę – podkreśla. Poza nagraniami wraz z całą ekipą jedliśmy też wspólne posiłki, było mi miło, że są i to osładzało trudy. Były też takie sceny, które nie mam pojęcia kiedy nakręcili (śmiech). Kiedyś też był taki moment, że spadłam z wózka i też zdążyli dobiec i uchwycić tą scenę. Byli przy rozmaitych wydarzeniach, moich, księdza, też w trakcie Mszy świętej – zawsze pytali czy mogą nagrywać, bo nigdy nie mieli prawa przeszkadzać ludziom w modlitwie, czy mi w pracy. Gdy siedziałam w gabinecie i przyjmowałam non stop, ja tej kamery w ogóle nie widziałam. Na szczęście nigdy nie interweniowałam, nic. Po prostu kręcili i później wybierali sobie z tego fragmenty. 

Fot. Kadr z filmu „Jutro Czeka Nas Długi Dzień”

Przez inny pryzmat

Jak na efekt finalny filmu zareagowała jego bohaterka? Ja chyba siebie nie lubię oglądać (śmiech). A już na dużym ekranie, to w ogóle nie moja bajka! Ale to nie ma znaczenia, jestem jaka jestem i oczywiście akceptuje siebie taką, ale to akurat nie jest nic takiego najpiękniejszego w tym filmie (śmiech) – żartuje Helena Pyz i podkreśla, że bardzo ważne jest, aby podczas oglądania filmu wziąć pod uwagę różnice kulturowe jakie istnieją pomiędzy Polską a Indiami. 

Widzenie Polaków jest zupełnie inne. Byłam na pierwszym pokazie filmu w Warszawie w Kinie Kultura – to był pierwszy raz, kiedy widziałam film na dużym ekranie. Owszem, Paweł pokazał mi efekt finalny, ale na komputerze. Na dużym ekranie trochę to inaczej wygląda i inaczej się odbiera. Są też reakcje widzów, czasem również głośne westchnienia i nie tylko. Pierwsze od czego zaczęłam, to powiedziałam, żeby spróbować popatrzeć przez inny pryzmat – ci ludzie tam są wychowani w innej kulturze. My to musimy szanować. Nie możemy się gorszyć tym, co tam się dzieje, bo oni byli inaczej wychowywani. Nawet katolicki kapłan też miał wychowanie indyjskie. W tamtej kulturze przemoc niestety jest akceptowalna. Przemoc jest stosowana. Więc prosiłam, żeby jednak trochę złagodzić opinię, bo czasem ludzie od razu wyskakują z oceną – apeluje Helena Pyz.

W filmie nie brakuje także trudnych wątków, jak chociażby konflikt Heleny Pyz z księdzem, dyrektorem ośrodka, który robi wiele, by się pozbyć chorych. Choć jest katolickim księdzem, nie jest w stanie docenić miłosiernego zaangażowania kobiety, pogardliwie nazywając ją Matką Teresą. Szukanie sensacji to nie jest mój styl, natomiast ten konflikt narastał w tamtym czasie i był intensywny. Nie pokazanie tego, byłoby nieuczciwe – przyznaje reżyser filmu.

Wspomina także moment pierwszego wyświetlenia końcowego efektu filmu w obecności Heleny Pyz i księdza. O reakcję Heleny byłem w miarę spokojny i rzeczywiście obejrzała film, kiwnęła głową, powiedziała: “okej, w porządku”. Bardzo się bałem reakcji księdza – z naszego punktu widzenia on jest niestety jednak negatywną postacią, a tymczasem on obejrzał film, nawet w trakcie oglądania zawołał swoich współpracowników i okazało się, że jest bardzo zadowolony, że z jego punktu widzenia wszystko jest w porządku. To, że chodzi z kijem i stosuje kary cielesne – oni tam tak budują swój autorytet, dla nas może to jest nie do pomyślenia, ale już u nich – jak najbardziej. Ja bym bardziej mówił o zderzeniu cywilizacji w tej konfrontacji księdza z Heleną. Ja go oceniam raczej negatywnie, natomiast on był bardzo zadowolony z siebie. To jest dla mnie bardzo ciekawa lekcja. 

Jak zaznacza Helena Pyz konflikt obrazuje, że celem jej pracy nie jest zmiana tamtejszej kultury. Życie jest trochę łagodniejsze mimo wszystko, daję sobie tam radę, umiem to przeżyć, chociaż boli, ale to da się przeżyć, musimy przeżyć. My tam jesteśmy gośćmi tak naprawdę, mimo że jestem tam tyle lat, ja tego świata nie zmienię. Mogę zmienić to, co jest obok mnie, mogę moje dzieci wychowywać w innym duchu, mogę ich uczyć szacunku – dla kobiet, dla starszych, dla słabszych, mogę ich uczyć bardzo wielu wartości, które im są praktycznie obce, ale tylko tyle mogę, a co z tego wezmą – nie wiem. Trzeba się z tym pogodzić, że taki jest ten świat i to co do mnie należy po prostu robić swoje dalej.  

Fot. Kadr z filmu „Jutro Czeka Nas Długi Dzień”

Więcej niż dobre kino

Helena Pyz przyznaje, że chciałaby, aby film był dla widzów przede wszystkim lekcją współczucia. Współczucie dla ludzi, którzy mają bardzo małe możliwości zdobycia czegokolwiek, dla tych, którzy nie mogą sobie sami poradzić. Niezależnie od tego, kto jest “winien” takiej rzeczywistości, trzeba im pomagać. Chciałabym, żeby ludzie wiedzieli, że trzeba pomagać. Niezależnie od tego, jakie są nasze możliwości – moje są akurat takie, że mogę to robić osobiście. Ktoś inny może pomóc nawet modlitwą czy też pieniędzmi, czymkolwiek. Polacy są hojni, ale to nie tylko o pieniądze chodzi, naprawdę! Chodzi o zainteresowanie, o to właśnie, żeby mieć współczucie.

Potrzebujemy dzisiaj takich historii o dawaniu siebie drugiemu człowiekowi – przyznaje Paweł Wysoczański .Żyjemy, uważam bardzo egoistycznie, samolubnie. Helena nie lubi słowa “poświęcenie” i dobrze, bo też ona sama dużo dostaje od tego ośrodka, od tych dzieci, i to jest jej życie, jej dom. Uważam, że w dzisiejszych czasach ten film jest potrzebny, bo jest o altruizmie, który zanika i jest go coraz mniej


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę