Nasze projekty
Reklama

Te dwie choroby cywilizacyjne niszczą nasze relacje. Ks. Pawlukiewicz radzi, jak je przezwyciężyć

Jedną z ich konsekwencji jest strach przed zbliżeniem się do kogokolwiek.

Tekst jest fragmentem książki ks. Piotra Pawlukiewicza „Życie. Instrukcja obsługi” wydanej przez Wydawnictwo Znak


Mamy, niestety, w naszych czasach dwie wyjątkowo przykre choroby cywilizacyjne. Jedną z nich jest potworna samotność ludzi, wynikająca na przykład z poczucia, że nie było się ważnym dla swoich rodziców. Jeśli tak się zdarzyło, całe życie borykamy się potem z przekonaniem, że dla nikogo nie jesteśmy ważni. Druga choroba to grzech, a konkretnie: ciągłe przeżywanie go. Chodzi mi tu o sytuację, w której ktoś nie chce oddać Bogu swoich grzechów i ciągle je niesie. Niby się z nich wyspowiadał, ale nie wierzy, że zostały mu wybaczone i odpuszczone.

Czytaj także >>> Narzeczeństwo. Czas najważniejszych decyzji

Reklama

Grozi nam dystans

Czym grożą te dwie choroby? Jedną ich konsekwencją jest strach przed zbliżeniem się do kogokolwiek. Kiedyś w Laskach widziałem, jak niewidome dzieci uczyły się chodzić. Zakładały na siebie kółka, które wyglądały trochę jak hula-hop i które chroniły je przed wejściem w drzewo, znak drogowy czy w innych ludzi. Są osoby – być może należysz do nich ty, który to czytasz – mające wokół siebie jakieś niewidzialne kółko trzymające od wszystkiego na dystans i chroniące przed jakimkolwiek zbliżeniem. Myślę o dystansie cynizmu, poczucia humoru, intelektualnej żonglerki. 

Ze skrajności w skrajność

Inną konsekwencją wymienionych chorób jest popadanie ze skrajności w skrajność. Raz deklarowanie, że nikogo nie chce się znać, nikogo się nie potrzebuje, że jest się beznadziejnym, kimś, kogo nikt nie pokocha i kto nie nadaje się do związku, żeby za tydzień trąbić głośno o tym, że się zakochało. Rozmawiałem z takimi młodymi ludźmi, chłopcami i dziewczętami, studentami, studentkami, którzy przychodzili do mnie i mówili „Proszę księdza, ja mam powołanie do samotności, w żaden związek nigdy nie wejdę”. Tydzień później ta sama osoba przychodzi, twarz tylko jakaś inna, zmieniona, ciśnienie sześćset na trzysta: „Proszę księdza, moja dziewczyna…”. I znów po tygodniu:
– Co sam przychodzisz? – pytam.
– A z kim miałem przyjść?
– No, z twoją dziewczyną.
– Dziewczyną? Nie pamiętam. O kim ksiądz mówi? Proszę księdza, to był malutki błąd życiowy. Nastąpiła korekta lotów, już wróciłem do siebie.

I tak ze skrajności w skrajność. Jednego dnia związek taki, że już planowali, jak będą ustawione meble w ich mieszkaniu, by zaraz potem wszystko się skończyło.

Reklama

Nigdy nie mów: „jesteś częścią mnie”

Pamiętajcie, kiedy Bóg wyjął Ewę z boku Adama, to zalepił ten fragment jego ciała, który uprzednio otworzył, żeby Ewa nie mogła wejść tam z powrotem. Prawdziwa miłość polega na tym, że ja jestem tu, a ty – moja dziewczyna – jesteś naprzeciwko mnie. Nie polega na tym, że ktoś w kimś się zatraca. To bardzo ważne! Często w tej poezji zakochania mówi się, że „teraz jesteś częścią mnie”. Proszę tego nie robić! Nie jesteś częścią mnie. Ja jestem sobą i ty jesteś sobą. Ja jestem cały, jestem wystarczalny. Jeśli powiemy do kogoś: „Jesteś sensem mojego życia”, będzie to bałwochwalstwo. Sensem naszego życia jest tylko Bóg. Kiedy mówimy do kogoś: „Żyć bez ciebie nie mogę”, są to oznaki jakiegoś duchowego uzależnienia.

Często to chłopak chce zrobić na dziewczynie kolosalne wrażenie, więc mówi, że żyć bez niej nie potrafi, że jest sensem jego życia, że jest jego powietrzem, wodą i chlebem… To prowadzi do zguby, tak nie można. Wiecie, jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu.

Zróbcie sobie wieczór dla Mistrza

My w jakimś stopniu musimy pozostać samotni. Nie proś nigdy chłopaka, żeby wypełnił twoją samotność do końca. Musisz zostać w pewnym sensie samotna, bo samotność to jest przedpokój, w którym czeka się na spotkanie z Chrystusem. Są ludzie, którzy próbują go za wszelką cenę zastawić. Świadczyć o tym mogą setki esemesów. „Dobranoc”, „No to śpij, kochanie”. A trzydzieści sekund później: „Śpisz? Jeszcze coś
mi się przypomniało. Nie podziękowałam ci za ten bukiecik kwiatów. No to pa”. Po piętnastu sekundach: „Śpisz? Nie podziękowałem ci za to, że tak ładnie mi podziękowałaś”.

Reklama

To już naprawdę zakrawa na obłęd, a potęgują to zwłaszcza obecne możliwości komunikacyjne. Takie zachowanie po prostu nie jest zdrowe. Nie tak powinno to wyglądać. To oczywiste, że jeśli wracasz do domu po całym dniu pracy czy nauki, jest w tobie pragnienie, żeby zadzwonić do swojej dziewczyny czy chłopaka i zrobić mu niespodziankę. Ale może warto czasami z tego zrezygnować? Może warto pozostawić wieczór tylko dla swojego Mistrza? 

Czytaj także >>> Św. Andrzej Dung-Lac i jego Towarzysze. Męczennicy wietnamscy, którzy zginęli za wiarę

Ten krzyż nas uratował. Proszę księdza, ileż my przeżyliśmy wojen. Codziennie jednak, po dziś dzień, nie na długo, na trzydzieści sekund, może sześćdziesiąt, klękamy tu razem, żeby nas Pan Jezus przytulił.

Uratuje Was krzyż

Zakochanie jest dopiero początkiem. Później czeka długa droga. Zawsze powtarzałem, że jestem zakochany w zakochanych emerytach. Chodzenie z młodą dziewczyną za rękę po ulicy i całowanie się to jest dość prosta sprawa. Żadne wielkie osiągnięcie. Ale gdy widzę emerytów w ogrodzie Saskim, w ogrodzie Krasińskich, którzy siedzą na ławce, mają po osiemdziesiąt lat, trzymają się za ręce i patrzą w jednym kierunku, to wzruszam się ogromnie. Ona mówi: „Pamiętasz, Władziu, pięćdziesiąty szósty?”. On mówi: „No”. Koniec.

O czym gadać? Oni to już nieraz omówili. Wszystko zostało omówione. Tylko hasła rzucają. „A pamiętasz czterdziesty szósty?” „Jasne”. I tak sobie siedzą. To jest urocze! Potem wstają, on jej podaje rękę i powolutku idą sobie alejką. To jest cudowne. Kiedyś spotkałem takich zakochanych emerytów, chodząc po kolędzie. Przyszedłem do nich, pomodliliśmy się. Pani poszła do kuchni zrobić herbatę. Ja pytam: „Jak długo jesteście państwo małżeństwem?”. On odpowiada, że właśnie niedawno świętowali pięćdziesięciolecie.
– Jesteście państwo szczęśliwi?
– No jasne, oczywiście. Proszę księdza, moja żona jest najpiękniejszą kobietą w Europie Wschodniej.
– Nie gadaj księdzu tych głupot. – Żona wychyliła się z kuchni.
– Nie, tak po męsku. Ona jest najpiękniejsza. Proszę księdza, ja byłem kierowcą tira, jeszcze za komuny. Ja zjeździłem NRD, zjeździłem Czechosłowację, jeździłem do Austrii. Widziałem mnóstwo kobiet: Włoszki, Angielki, ale tak pięknej kobiety jak moja żona nie widziałem. I niech ksiądz nie zaprzecza, bo się pokłócimy.
– Musieliście się państwo nieprawdopodobnie dobrać charakterami – powiedziałem, nawet nie myśląc o zaprzeczaniu.
– A nie, proszę księdza, charaktery akurat obydwoje mamy paskudne.
– No jak charaktery paskudne, skoro tak pan żonę kocha, a i ona… Przecież widzę, jak na pana spogląda – nie ustępowałem.
– Proszę księdza, to wszystko zasługa tego krzyża. – Pokazał mi zabytkowy duży krzyż wiszący na ścianie. – Dostaliśmy go od pewnego kuzyna jako prezent ślubny, bośmy się już przed ślubem kłócili. Żona to mi pierścionek zaręczynowy chyba ze dwa albo trzy razy oddawała. Gdy więc dostaliśmy ten krzyż, zrobiliśmy sobie takie postanowienie, że codziennie – bo baliśmy się, co z tego naszego małżeństwa wyjdzie – będziemy wieczorem klękać przed tym krzyżem i się razem modlić, nawet jeśli będziemy skrajnie pokłóceni. A jeśli któreś z nas nie przyjdzie, będzie to znaczyło, że przyznaje się do tego, że ta kłótnia była z jego winy. Pokłóciliśmy się tydzień po ślubie. O lustro, które dostaliśmy. Ja powiedziałem, żeby powiesić je w przedpokoju – u normalnych ludzi lustro wisi przecież w przedpokoju. Ona uparła się, żeby to był pokój. Skończyło się na tym, że lustro o mało nie wyleciało przez okno. Wieczorem ja trach na dwa kolana z hukiem. I klęczę. Ona – nie wiem, jak to zrobiła – z jeszcze większym hukiem walnęła na dwa kolana obok mnie. I klęczymy. Ja zacząłem pobożnie: „W imię Ojca i Syna, jak mi dałeś,
Panie Jezu, taką żonę, to daj mi też łaskę specjalną”. Ona powiedziała coś podobnego. Proszę księdza, ksiądz nie uwierzy. Myśmy się tam wtedy pokłócili pod krzyżem. A Jezus z rozwartymi ramionami mówił: „Dzieci kochane. Mieszkania jeszcze nie macie. Dopiero zaczynacie. Darujcie sobie”. I myśmy tak pod tym Jego spojrzeniem miękli. Ten krzyż nas uratował. Proszę księdza, ileż my przeżyliśmy wojen. Codziennie jednak, po dziś dzień, nie na długo, na trzydzieści sekund, może sześćdziesiąt, klękamy tu razem, żeby nas Pan Jezus przytulił. Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na właściwym miejscu. 

Tekst to fragment książki pt. „Życie – instrukcja obsługi” ks. Piotra Pawlukiewicza.


Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja