Nasze projekty

Ks. Piotr Pawlukiewicz. Niebo nie jest dla „nijakich”

Do jego życia zapukał pan Parkinson – jak go nazywał zdrobniale. Gdzieś wtedy oddał mi swój adapter i porzucił gitarę, a palce z trudem potrafiły utrzymać długopis. O panu Parkinsonie powiedział tylko raz, a okazji było kilkaset. Nigdy nie narzekał.

Reklama

To nie będzie ładny, okrągły rocznicowy tekst. Patrzenie na świat z offu czyni człowieka obojętnym na wielkie słowa, sceny, oglądalności, nakłady. A byłem gościem z offu, producentem radiowym. Ksiądz Piotr jakiego znałem, nie nadawał się na hurtowo sprzedawane obrazki z pluszowym niebem i łzami płynącymi po policzku.

Człowiek

To było gdzieś w latach 90-tych. W pierwszym radiu Archidiecezji Warszawskiej. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz został wicedyrektorem. Był nim bardzo krótko. Jeśli nie był to poziom duchowy – nie potrafił czasem rozmawiać z ludźmi i wchodził w ostre tony. Sobą był przed mikrofonem, zawsze. Sobą był z gitarą w ręku, a jego palce płynęły po gryfie, kiedy grał solówki Deep Purple. Dar słowa jaki w sobie miał, który uruchamiał się po zapaleniu magicznej, czerwonej lampki „on air” – tak jakby go przerastał, przekraczał. Na offie bywało różnie, pamiętam boje o zmieniających żagle liderów rockowych z pod znaku 2TM2,3: „Robią to dla sławy, granie na pielgrzymkach to świetny biznes!” mówił bulwersując wszystkich młodych wkoło ksiądz Piotr i raczej nie żartował. Były lekkie boje o „Władcę Pierścieni”, który dla niego był groźnym, magicznym gniotem… Z kolei Pasję Mela Gibsona traktował jak nową epifanię, a na zdanie, że to tylko film, potrafił walnąć pięścią w stół. Były boje o płatne studia, o pomoc charytatywną, o to, że powinno się puszczać na antenie nagrywane w bardzo złej jakości konferencje, bo ludzie będą masowo słuchali i jak dyrektor radia nie chce – to znaczy, że nic nie rozumie. Nasze relacje zawsze były dobre, zwyczajne, choć kiedyś na korytarzu radia kłóciliśmy się tak, że mało się nie posypał tynk. Poza wieloma jasnymi stronami, o których wszyscy pisali bywała i ta – popularność powalająca wielu ludzi, w tym kaznodziejów na łopatki i błyskająca pazurem ludzka pycha. Tak jak by były w nim dwa światy. Tak to wtedy widziałem, subiektywnie. Człowiek z offu.

Przypadkiem w kościele Świętej Anny trafiłem na niego w konfesjonale. Bałem się, że mnie pozna, że coś zagadnie, że coś… Usłyszałem ten sam głos, ale słowa wypowiadał ktoś inny. Głębokość, łagodność, przenikliwość, siła. To był Jezus Chrystus. Wstrząsnęła mną ta spowiedź

Reklama

Chrystus

Przypadkiem w kościele Świętej Anny trafiłem na niego w konfesjonale. Bałem się, że mnie pozna, że coś zagadnie, że coś… Usłyszałem ten sam głos, ale słowa wypowiadał ktoś inny. Głębokość, łagodność, przenikliwość, siła. To był Jezus Chrystus. Wstrząsnęła mną ta spowiedź. Nie słowa – obecność. Wciąż słyszę ten głos… nie głos księdza, głos Chrystusa. Zacząłem rozumieć z jaką ksiądz Piotr w samotności obcuje tajemnicą. Lotne słowa, które wypowiadał nie obejmowały tajemnicy tylko za nią podążały, ba, może nawet przeszkadzały. To wszystko – popularność, mikrofon, tysiące ludzi, było wtórne. Pomyślałem, że może nawet był wobec tego bezsilny i czasem gubił się w tym wszystkim.

To gdzieś wtedy do jego życia zapukał pan Parkinson – jak go nazywał zdrobniale. Gdzieś wtedy oddał mi swój adapter i porzucił gitarę, a palce z trudem potrafiły utrzymać długopis. O panu Parkinsonie powiedział tylko raz, a okazji było kilkaset. Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy o Evie Cassidy, wokalistce, która zmarła na raka krtani. Czemu Bóg odbiera człowiekowi to co sam mu dał, co się wydaje najcenniejsze? – „To Bóg jest najcenniejszy” powiedział. Nigdy nie narzekał. Ledwo już mówił, a bez ustanku ratował małżeństwa moich przyjaciół i spędzał dziesiątki godzin na rozmowach duchowych nie mogąc wyprostować pleców. Msze odprawiał w samotności, żeby swoją niezgrabnością nie niepokoić parafian. Przed czterema laty na trzecie piętro radia wchodził z trzema długimi przystankami. Z powodu choroby pot płynął z niego tak, że trzeba było wietrzyć studio. Mylił zdania i słowa. Po niewyprasowanych, znoszonych ubraniach widać było, że nikt o niego nie dba, a jego mieszkanie przypominało lata 80. Piszę o tym, bo życie często nie jest ładne i pachnące, bywa w nim samotność, a najpiękniejsze słowa nie uśmierzają bólu, z którym człowiek zmaga się zupełnie sam.

Zacząłem rozumieć z jaką ksiądz Piotr w samotności obcuje tajemnicą. Lotne słowa, które wypowiadał nie obejmowały tajemnicy tylko za nią podążały, ba, może nawet przeszkadzały. To wszystko – popularność, mikrofon, tysiące ludzi, było wtórne. Pomyślałem, że może nawet był wobec tego bezsilny i czasem gubił się w tym wszystkim.

Reklama

Wyobrażam sobie jak Chrystus, który przyszedł po niego nocą, przeprowadził go lekkiego jak piórko przez najwęższą bramę świata – przez ucho igielne. Jako mały człowiek z offu zazdrościłem mu popularności, tak jak zazdrości się świecącej zabawki. Patrzę dziś w stronę bramy trzymając ten adapter i tęsknię za głosem Chrystusa. Po pogrzebie zostawiłem na jego grobie dwie róże. Białą dla Chrystusa, czerwoną dla człowieka – księdza Piotra Pawlukiewicza, który dał się w życiu poprowadzić – w życiu, które zawsze jest „on air”.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę