Śmiercią nie leczy się bólu
Tomek Terlikowski, ulubiony autor czytelników stacja7, napisał wczoraj na Facebooku, do tych co mu zarzucają, że ma obsesję na punkcie aborcji, że chętnie zacznie pisać o Bożej miłości, jeśli inni zdejmą z niego choć na chwilę trud antyaborcyjnej walki. Do tego stopnia chciałbym usłyszeć, jak Tomek mówi światu o Bożej miłości, że wyzwania nie mogę nie podjąć.
W parlamencie właśnie został odrzucony obywatelski projekt ustawy usuwający z listy wyjątków umożliwiających w Polsce przerwanie ciąży, sytuację gdy mające się urodzić dziecko ma wady rozwojowe. Czy ten projekt to dobry pomysł? Bardzo dobry. Czy gdybym był posłem, podniósłbym za nim rękę? Bez chwili wahania, nawet gdyby mieli mnie skądś wywalić, albo Wanda Nowicka z Joanną Kluzik – Rostkowską miałaby na mnie krzyczeć, że nie rozumiem kobiet. Niech sobie krzyczą, i tak się pewnie nie dogadamy właśnie dlatego, że dla nich aborcja to sprawa kobiety, dla mnie – sprawa kobiety i dziecka, które też jest już w tej sytuacji podmiotem (a nie przedmiotem). Wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji nie jest w naszym kraju póki co realne, trzeba więc ratować sytuację krok po kroku.
Nowelizacja proponowana przez wnioskodawców nie znosi prawa do aborcji, eliminuje jednak z puli dopuszczalnych zachowań na razie jedną rzecz haniebną – zabijanie istnienia (nieważne – płodu ludzkiego, czy człowieka), dlatego że nie ze swojej winy jest ono chore, ułomne, cierpi lub będzie cierpieć. W krajach zachodniej Europy nie rodzą się już praktycznie osoby z wadami genetycznymi, wszystkie zostają zabite przed urodzeniem. Czy patrząc na te społeczeństwa (np. Holandii) można powiedzieć, że są szczęśliwsze? Że – mimo iż usunęli spośród siebie tych z zespołem Downa – mniej jest w nich lęku, dramatów, pytań o sens? Walkę z cierpieniem prowadzą na oślep, poprzez usuwanie tych, co są skazani na cierpienie. Zresztą – co to w ogóle za kategoria: "skazany na cierpienie"? A kto nie jest na nie skazany? Cierpienia w tym życiu nie uniknie nikt z nas. A jedyną metodą jego przezwyciężenia jest stawienie mu czoła. Koniecznie przy wsparciu innych.
Zostawmy wątki religijne. Wszyscy się u nas oburzają na to, że w Azji zabija się (przed urodzeniem albo zaraz po) dziewczynki, bo będą miały ciężkie życie. Czym różni się od tych praktyk stosowana w Polsce aborcja eugeniczna? Arbitralna decyzja w sprawie nie swojego życia – nie dajesz komuś szansy, by może doczekał postępu medycyny, by kochał, by może został na swój sposób geniuszem. Jasne, nie można zmuszać człowieka do bohaterstwa. Nie można też jednak arbitralnie odbierać mu do niego prawa (decydując ZA NIEGO, że do tego pułapu poradziłby sobie z cierpieniem, ale od tego już nie). Albo – o zgrozo – zabijać dlatego, że mi będzie później ciężko z nim żyć.
Przeczytaj również
Jak skończy się historia z obywatelskim projektem? Jest słuszny, ale zostanie odrzucony. Za parę lat może ktoś zgłosi kolejny i może uda się go przepchnąć, a może się nie uda. Nie zaniedbując takich działań powinniśmy chyba też jednak w międyczasie nie tylko zbierać podpisy, ale wreszcie zacząć działać z drugiej strony. Z rozmachem i z hukiem (bo sporo cichych działań już jest, trzeba o nich trąbić gdzie się da). Tworzyć mechanizm, który zacznie rozwiązywać problem od dołu, nie od góry. Zbudować narodowy projekt budowy ośrodków dla mam, które spodziewają się potomostwa i wahają się, czy je urodzić. Domów, w których będzie można zamieszkać, albo korzystać z ich oferty w trybie dziennym. Gdzie będą specjaliści, lekarze, ludzie od opieki społecznej, tacy którzy pomagają załatwić życiowe sprawy. Gdzie zgwałcona dziewczyna (albo rodzina, która usłyszała prenatalną diagnozę) i czuje się najbardziej bezradna i osamotniona na świecie, dostanie gwarancję, że nie będzie sama. Zamiast "to państwa sprawa", usłyszy: "jakoś sobie wspólnie poradzimy". Te ośrodki nie mogą być przytułkami czy szpitalami. To musiałaby być prawdziwe DOMY, ucieleśnienie miłości i życia. Nie mogłyby to też być "nawracalnie". Takie ośrodki nie powinny zajmować się robieniem z ludzi katolików, ale przypomnaniem katolikom, że są ludźmi. Że muszą praktycznie żyć tym, co głoszą. Będę pierwszy, który na taki projekt wpłaci i z serca go poprze.
W Polsce Kościół (i państwo też, trzeba oddać) tu i ówdzie dużo już w tej dziedzinie robi. Byłem niedawno w (dofinansowywanym jakoś przez samorząd) domu dla ciężko chorych dzieci prowadzonym przez Siostry Służebniczki w Brzozowie. W życiu nie widziałem tak skomplikowanych i powikłanych przypadków, takiej ilości genetycznych schorzeń. Był tam ból, nie widziałem jednak cierpienia. Ból został, ale cierpienie wyparła miłość. Poczucie bezpieczeństwa nawet u tych, którzy nie mogą się ruszyć, nic powiedzieć, albo żyją w zupełnie swoim świecie. Niech mądry krakowski pan profesor albo elokwentna pani posłanka pojadą tam i powiedzą tym dzieciom w twarz, że ich życie nie ma sensu albo że przed urodzeniem nie miało, a teraz ma? Co się tu istotowo zmieniło?
Takich domów trzeba dużo więcej. A że nie będzie łatwo? A kto mówił, że będzie?
Jakiś czas temu siostra Mariola z mojego Kasisi poinformowała w lusackim szpitalu i w ministerstwie zdrowia, że jest gotowa włączyć się w program – kobiety, które będą zgłaszały się żeby dokonać aborcji po rozmowie z psychologiem dostaną informację, że jeśli tylko zechcą jednak urodzić – Kasisi te dzieci bez żadnych komplikacji od nich przyjmie. Projekt oficjalnie nie ruszył, ale wystarczyło że po świecie poszła wieść i dzieci w i tak pękającym w szwach sierocińcu z dwustu zrobiło się momentalnie o pięćdziesiąt więcej. Dramat? Przeciwnie. Błogosławieństwo. Pięćdziesiąt więcej okazji do tego, by kochać i by cały czas pamiętać o tym, że gdy jedną rekę podnoszę za tym czy innym projektem, drugą powinienem robić wszystko, by już dzisiaj, teraz, w tej chwili, nie tyle zbawiać świat, co bardzo konkretnie ocalić jedno ludzkie życie.
Tomek, twoja kolej.