Myślę, więc wierzę. Argumenty za istnieniem Boga
Racjonalne argumenty za istnieniem Boga cieszą się złą sławą nawet wśród samych wierzących. Przeciwnicy tych argumentów powtarzają, że jeszcze nigdy nikogo nie przekonały. Nie jest to prawdą.
Anthony Flew (1923-2010), angielski filozof, stwierdził pod koniec życia, że tzw. argument z celowości jest jednak trafny i wbrew swym wcześniejszym poglądom zaakceptował tezę, że Bóg istnieje. Jego rodak, dziennikarz Peter Hitchens, za młodu gorliwy ateista, nawrócił się pod wpływem tzw. argumentu z moralności.
Po drugie, nawet jeśli byłoby prawdą (choć nie jest), że argumenty za wiarą nigdy nikogo w historii ludzkości nie przekonały, to przecież nie taki jest ich sens. Ich głównym celem nie jest przeciąganie liny w nieustannych zmaganiach wiary z niewiarą. Gdy św. Anzelm czy św. Tomasz formułowali swoje argumenty, już byli ludźmi wierzącymi. Nie potrzebowali dodatkowych intelektualnych motywacji do wiary. Argument pełni inną funkcję, a jest nią uzasadnianie wiary już posiadanej. Jeśli wiara jest uzasadniona, to znaczy, że jest racjonalna. Stawką w grze jest zatem racjonalność wiary, a nie sama wiara.
Losuj cytat z Biblii tutaj >>>
Sama wiara nie wystarczy?
Dla wielu najważniejsza jest po prostu wiara. Dyskusja nad jej racjonalnością przypomina im debatę nad zeszłorocznym śniegiem. Ciężko przekonać takie osoby do przejęcia się kwestią uzasadnienia wiary. Używalibyśmy w tym celu kolejnych racjonalnych argumentów, a jeśli kogoś nie obchodzi, w jaki sposób uzasadniamy wiarę w Boga, to można podejrzewać, że argumenty za tym, że ważne są argumenty, również nie wywrą wrażenia. Jedyne, co można zrobić, to wskazać, jak czynił to m. in. św. Jan Paweł II w swym przemówieniu w Papieskiej Akademii Nauk Kościół wobec badań nad pochodzeniem życia i jego ewolucją, że tym, co odróżnia człowieka od zwierząt jest nieśmiertelna dusza. Znakiem jej posiadania jest rozum i wolna wola. Rozum jest jednym z przejawów tego, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Byłoby czymś dziwnym, gdyby wierzący w swojej relacji do Stwórcy nie chciał używać tego wyjątkowego daru.
Przeczytaj również
Powstaje problem, czy pewność, że Bóg istnieje, zasługuje jeszcze na miano wiary? Czy jej nieodłącznym elementem nie jest przypadkiem ryzyko? Oczywiście, wiara zawsze będzie pewnego rodzaju skokiem w ciemność. Np. niemożliwy jest rozumowy dowód na to, że Jezus z Nazaretu jest Synem Bożym. Wyznanie: „Jezus jest Panem” jest zawsze aktem wiary, a nie skutkiem działania intelektu. Naszą wiarę w tym przypadku opieramy na Objawieniu (tj. Piśmie Świętym i Tradycji), a dokładniej rzecz ujmując, na zaufaniu, że Bóg, który przemówił poprzez Objawienie, nie mógłby nas okłamać.
Ktoś dociekliwy mógłby jednak w tym miejscu zapytać: „Skąd wiesz, że Bóg przemawia poprzez to Objawienie? Skąd wiesz, że Bóg w ogóle istnieje i przemawia?” Powołanie się na to, że Bóg istnieje, bo tak mówi Objawienie (któremu wierzymy, bo stoi za nim autorytet Boga), wzbudzi wątpliwości, że wiara w Boga jest niczym Baron Münchhausen, który sam wyciągał się za włosy z bagna. Ten, kto doszedł do tego miejsca wywodu, powinien zacząć rozumieć, dlaczego filozofowie i teologowie chrześcijańscy zawsze uważali, że potrzebujemy niezależnych od Objawienia argumentów za istnieniem Boga i że jest to jedyny sposób, by wiara nie jawiła się postronnym jako sfera kompletnie irracjonalna, podobna do astrologii czy alchemii.
Czytaj także >>>Chwarszczany i templariusze. Pan Samochodzik tu nie dotarł
Argument kosmologiczny
Przez wieki refleksja chrześcijańska dopracowała się mnóstwa takich argumentów. Siłą rzeczy niepodobna ich wszystkich w tak krótkim tekście przedstawić. Omówię te, które reprezentują dwa podstawowe typy argumentów – teoretycznych i praktycznych. Teoretyczne argumenty za istnieniem Boga wychodzą od wskazania na jakąś niewytłumaczalną zagadkę, którą może wyjaśnić dopiero przyjęcie założenia, że istnieje Bóg. Taką zagadką we wspomnianym wyżej argumencie z celowości jest pytanie, jak to jest, że bezrozumne rzeczy i zwierzęta są ukierunkowane w swych działaniach na cele? Nie będę rozwijał tu tego pytania. Przejdę do najsłynniejszego teoretycznego argumentu za istnieniem Boga, który często nazywa się argumentem kosmologicznym. Zagadkę, na którą on wskazuje, sformułował najprościej Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1716): „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic, skoro nic jest prostsze?”.
Współczesna nauka potrafi odtworzyć historię Wszechświata aż do momentu tzw. Wielkiego Wybuchu. Być może ten moment nie jest pierwszym wydarzeniem w historii. Być może coś je poprzedziło i nauka będzie w stanie kiedyś „zajrzeć” w tę prehistorię. Nie wiemy. Tak czy inaczej, wyjaśnienia naukowe zawsze operują w ramach założenia, że coś już jest. Natomiast pytanie, dlaczego w ogóle coś istnieje, pozostaje poza obszarem jej zainteresowań. Nie znaczy to, że jest to pytanie nieciekawe – wręcz odwrotnie, wydaje się, że należy do kategorii pytań fundamentalnych. Co sprawiło, że z nicości stało się coś? Leibniz, a wcześniej św. Tomasz z Akwinu, myśliciele muzułmańscy, tacy jak Awicenna czy Al-Kindi i żydowscy, jak Mojżesz Majmonides, twierdzili, że na to pytanie istnieje tylko jedna dobra odpowiedź, a brzmi ona: „Bóg”. Kto inny mógłby być źródłem istnienia?
Argument z moralności
Zwolennicy praktycznych argumentów za istnieniem Boga zakładają, że niemożliwe jest teoretyczne rozstrzygnięcie powyższych zagadek. Nie wiemy np., dlaczego istnieje raczej coś niż nic. Jednak do ignorancji winni przyznać się również ateiści. Oni również nie znają odpowiedzi na powyższe pytanie. Co jednak by się stało, pytają, gdyby Boga nie było? Immanuel Kant (1724-1804) odpowiadał, że upadłaby wtedy moralność. Argument, który sformułował (często nazywany argumentem z moralności) jest jak cała jego filozofia dość skomplikowany. W wersji uproszczonej przedstawił go Fiodor Dostojewski w Braciach Karamazow: „Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno”. Nie twierdził on, że wszyscy ateiści są źli, lecz pytał, jak postępujemy, gdy nikt na nas nie patrzy? Jakie motywacje do dobra ma osoba tak potężna, że nikomu ze swego postępowania nie musi się tłumaczyć? Twierdził, że jeśli nie istniałaby instancja wyższa w postaci Sędziego, który za dobro wynagradza, a za zło karze, zniknęłoby poczucie moralnej odpowiedzialności za swoje czyny. Moralność na dłuższą metę nie mogłaby się ostać.
Niektóre badania empiryczne, np. Shariffa i Norenzayana z 2007 roku, pokazują, że coś może być na rzeczy. W jednym z eksperymentów badani otrzymali po 10 dolarów, które dowolnie mogli podzielić między siebie i innych uczestników eksperymentu. Wierzący średnio oddawali innym 4,22 dolara, ateiści 1,84. Z innych testów wynika, że ateiści są bardziej skłonni do oszukiwania, gdy sądzą, że nikt ich nie obserwuje. Fakt, że wierzący oszukują rzadziej oraz że są większymi altruistami, jest łatwy do wyjaśnienia. Wiara w Boga sprawia, że czują się przed kimś odpowiedzialni za swoje czyny. Argument z moralności mówi więc: nie mamy wiedzy, czy Bóg istnieje, czy nie, ale dobrze byłoby, gdyby istniał. Żyjmy tak, jakby istniał, gdyż bez Niego życie ludzkie zmieni się w nieustanną walkę o przetrwanie każdego z każdym.
Czasem słychać zarzut ze strony ateistów, że jest to klasyczny przykład myślenia życzeniowego. Chodzi tu jednak o coś więcej niż tylko podtrzymywanie pozorów. Chodzi o uznanie prawdy, której teorytycznie nie sposób udowodnić, lecz bez której rozpada się starannie budowany świat ludzkiego sensu. Poza tym nie zapominajmy, że zarzut myślenia życzeniowego można odwrócić: skoro ateiści nie mogą wiedzieć, że Bóg nie istnieje (gdyż nie można udowodnić Jego nieistnienia), to dlaczego tak bardzo zależy im na tym, by On nie istniał? Dlaczego pragną, by nie istniał ktoś, kto ostatecznie zadba o sprawiedliwość i wyrównanie krzywd? Co mogą zyskać na nieistnieniu Boga, jak nie swobodę działania bez ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności? Można się w związku z tym zastanowić, czy nie ma czegoś bardzo niepokojącego i mrocznego w pragnieniu, by Boga nie było?