Niezwykła siła modlitwy matki. Ks. Jan Bosco został uzdrowiony wbrew prawom medycyny!
Wyciągnęła różaniec i wielką chustę z kieszeni. Jedną ręką wycierała synowi pot i krwawą ślinę, drugą przesuwała ziarenka różańca i co chwilę mówiła: "Madonno Święta, oddałam go Tobie. Nie każ mu umierać". Poznaj wzruszającą historię modlitwy matki - Małgorzaty Bosco, za syna - ks. Jana Bosco, opisaną przez Milenę Kindziuk w książce "Matki Świętych".
Fragmenty książki Mileny Kindziuk „Matki Świętych”
Małgorzata (Margherita) Bosco, z domu Occhiena, urodziła się w kwietniu 1788 r. w Capriglio, małej wiosce na północy Włoch, niedaleko Mediolanu. Tego samego dnia
została ochrzczona. Była szóstym dzieckiem Dominiki i Melchiora Occhienów, ale drugim, które dożyło wieku dorosłego. Trzy siostry i braciszek zmarli po narodzinach (śmiertelność dzieci była wówczas ogromna, jedna czwarta z narodzonych umierała
w pierwszym roku życia, połowa nie dożywała pięciu lat).
Silna więź łączyła ją z jej siostrą Marianną, z którą szczerze się przyjaźniła przez całe życie. Jako nastolatka podobała się okolicznym młodzieńcom. Małgorzata miała swój plan na życie: zamierzała pozostać na stałe przy rodzicach, by na starość nimi się zaopiekować. W końcu ojciec miał ją przekonać do założenia rodziny, tłumacząc,
że ma wszelkie zadatki na bycie dobrą żoną i matką.
Nowe życie pani Bosco
O rękę Małgorzaty poprosił dobry znajomy jej rodziców Francesco Bosco. Był rolnikiem w Becchi, a zarazem młodym wdowcem. Jego żona zmarła przy porodzie, razem z dopiero co urodzoną córeczką. Został sam z trzyletnim synkiem Antosiem oraz ze sparaliżowaną matką. Małgorzata zgodziła się zostać jego żoną i macochą dla dziecka, a także opiekunką dla przyszłej teściowej. Do ślubu 24-letniej Małgorzaty i 27-letniego Francesca doszło w czerwcu 1812 r.
Małgorzata urodziła dwoje dzieci. Najpierw w 1813 r. n świat przyszedł Józef (Giuseppe). Dwa lata później, w sierpniu 1815 r. Jan (Giovanni) – to właśnie on jest dziś znany jako św. Jan Bosco. W 1817 r. mąż Małgorzaty zachorował na zapalenie płuc. Niestety nie udało się go wyleczyć. W maju tego roku zmarł Po pięciu latach małżeństwa pani Bosco została 29-letnią wdową.
Przeczytaj również
Wiara nie pozwalała Małgorzacie na rozpacz czy zniechęcenie. Nie rozczulała się nad sobą. Zajęła się życiem. Ono jednak niosło kolejne trudy. Kochała synów miłością wymagającą, to z domu wynieśli oni naukę o tym, czym jest duch pracy ludzkiej. Uczyła też hojności wobec innych. Sama słynęła z tego, że pochylała się nad losem bliźniego. Gdy ktoś w okolicy zachorował albo znalazł się w jakiejś potrzebie, brała ze sobą któregoś z synów i spieszyła z pomocą.
Matka kapłana
Podczas studiów w seminarium Jan zafascynował się postacią i przesłaniem XVI-wiecznego świętego – Franciszka Salezego. Uznał go za patrona swego powołania i odkrył misję, którą miała stanowić praca z młodzieżą. Święcenia kapłańskie przyjął 5 czerwca 1841 r. Niedługo potem, w uroczystość Bożego Ciała, odprawił mszę prymicyjną w swojej rodzinnej parafii w Becchi.
Ludzie tłoczyli się w dużym kościele parafialnym, aby zobaczyć „syna Małgorzaty, który został księdzem”. To wtedy Jan Bosco usłyszał od matki znamienne słowa: „Jesteś kapłanem, odprawiasz mszę świętą, odtąd jesteś więc bliżej Jezusa. Zapamiętaj jednak sobie, że początek odprawiania mszy świętej oznacza początek cierpień. Teraz nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale zobaczysz, że twoja matka powiedziała ci prawdę. Jestem pewna, że codziennie będziesz modlił się za mnie, zarówno jeszcze za żywą, jak i potem za zmarłą. To mi wystarcza. Ty odtąd myśl wyłącznie o zbawieniu dusz i nie martw się zupełnie o mnie”.
„Oddałam go Tobie, nie każ mu umierać”
Małgorzata cieszyła się, że już w pierwszym roku kapłaństwa Jan całym sercem spełniał swe powołanie. Kiedy jednak w 1842 r. odwiedził ją w wakacje, odkryła, że jest wyczerpany, potwornie zmęczony. Z matczyną troską prosiła, by dbał też o siebie, by nie spalał się aż tak bardzo. Ale na nic to się nie zdało. Z roku na rok przyjeżdżał do niej w coraz gorszym stanie, jeszcze bardziej wycieńczony, sprawiał wrażenie, jakby znajdował się u kresu sił.
W 1846 r. w ogóle nie odwiedził matki w wakacje. Wtedy poważnie zaniepokojona Małgorzata udała się do niego do Turynu. Intuicja matki okazała się słuszna: zastała syna ciężko chorego na zapalenie płuc.
Przed laty na tę samą chorobę umarł jej 34-letni mąż, teraz taki sam scenariusz mógł się powtórzyć w odniesieniu do jej 31-letniego syna. Została więc Turynie na dłużej, by zaopiekować się Janem. „Wyciągnęła różaniec i wielką chustę z kieszeni. Jedną ręką wycierała pot i krwawą ślinę, drugą przesuwała ziarenka różańca i co chwilę mówiła: »Madonno Święta, oddałam go Tobie. Nie każ mu umierać«”.
Szybko zdała sobie sprawę, że o zdrowie syna nie modliła się sama. Wspierali ją nieletni chłopcy z oratorium, którzy z ust do ust przekazywali sobie tragiczną wiadomość: „Ksiądz Bosco jest umierający, Ksiądz Bosco umiera!…”. Potem ujrzała ich przy łóżku księdza Jana, w brudnych butach i podartych ubraniach, płaczących, modlących się głośno: „Panie, nie pozwól mu umrzeć. Jeśli umrze, kto pomyśl o nas?”. Zrozumiała, że jest on dla nich kimś naprawdę ważnym i dlaczego nazywał ich swoimi synami.
Tymczasem lekarz oznajmił Małgorzacie, że nie ma szans na wyzdrowienie Jana. Miał trudności z oddychaniem przerywane silnymi krwotokami. W tamtych czasach nie było antybiotyków, na zapalenie płuc się umierało. Matka oraz „synowie” Jana przez całą noc przy nim czuwali i modlili się o cud uzdrowienia.
Stał się cud!
Następnego dnia ks. Jan Bosco obudził się bez gorączki. Nie kasłał, nie dusił się. Czuł się… dobrze. Lekarze oznajmili, że będzie żył. Ale też powiedzieli do Małgorzaty, że stał się cud. Jej syn został uzdrowiony nagle, wbrew prawom medycyny.
Gdy tylko dowiedzieli się o tym chłopcy z Oratorium, za resztki pieniędzy wykupili na straganie niemal wszystkie kwiaty. „Sprzedawczynie myślały, że to dla jakiegoś świętego czy z okazji jakiejś uroczystości. Ale okazało się, że są to kwiaty dla księdza Bosko, który zamierza powrócić do Oratorium”.
Małgorzata była świadkiem owego powrotu. „Ksiądz z powodu wyczerpania podpierał się laską, obok szli śpiewający hymn dziękczynienia i płaczący z radości chłopcy”. Jan oznajmił im wtedy: „Bóg dał wam moje życie. Ja całe je oddam wam. Przyrzekłem tak uczynić, dopóki Pan pozostawi mnie na tej ziemi. A wy… pomóżcie mi!”.
Zanim jednak powrócił na dobre do swych obowiązków, musiał zregenerować siły, lekarze zalecili mu tryb życia rekonwalescenta. Matka wiedziała, że w Turynie nie zadba o siebie i zaproponowała mu kurację i dożywianie w rodzinnym domu w Becchi. Pod jej czujnym okiem przez wakacje ks. Bosco miał teraz odzyskać siły.
Przeczytaj więcej poruszających historii w książce Mileny Kindziuk „Matki Świętych”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Zona Zero.
OPIS KSIĄŻKI:
Milena Kindziuk
Matki Świętych
Nie były to matki idealne, wolne od wad i słabości. Dla swych dzieci
potrafiły być surowe i apodyktyczne, jak Marianna Kolbe, która sama
o sobie mówiła: „Zawsze czułam się niezdolna stać się dobrą żoną i matką”.
Bywały kategoryczne, jak Marianna Popiełuszko: „Musiało być tak, jak
powiedziałam, i koniec!”. Niekiedy nadopiekuńcze, jak Święta Monika
czy Święta Sylwia – obie aż nadto troszczyły się o dorosłych już synów:
Świętego Augustyna oraz papieża Grzegorza Wielkiego.
Niektóre zmarły przedwcześnie, jak Emilia Wojtyłowa – matka św. Jana
Pawła II czy św. Zelia Martin – matka św. Teresy z Lisieux, a mimo to
wywarły ogromny wpływ na swe dzieci.
KUP KSIĄŻKĘ>>>