W związku z atakiem Seleki na nasze misje i miasto od 21 stycznia 2014 nasza posługa nabrała innego wymiaru. Czegoś takiego nie spodziewałam się i już teraz wiem, że życie na misji to nie jest scenariusz, i niczego nie można być pewnym.
8.02.2014
Te słowa piszę 10 min po strzałach dobiegających z miasta. Byłam w drodze między Centrum Kultury a misją, która znajduje się w centrum Ngaounaye. Zabierałam stamtąd rzeczy, licząc na spędzenie nocy na misji, a tutaj strzał z broni. Przez chwilę oczekiwałam na kolejne strzały, które na szczęście nie padły. Jeden strzał w powietrze jest znakiem, że coś się dzieje, ale nie jest to atak na miasto. Gdy atakują miasto pada dziesiątki strzałów z różnego kalibru broni. Tak więc idę dalej… na misji dowiaduję się, że Bang, gdzie do tej pory miała bazę Seleka, został uwolniony. Ostatni Selekowcy zostali przepędzeni przez Antybalakę. W mieście słychać okrzyki radości, ludzie cieszą się, krzyczą, a Antybalaka i Aperde strzelają z broni i są to pojedyncze strzały – na znak zwycięstwa.
Przeczytaj również
Cieszy mnie to trochę, ale tylko trochę z tego względu, że nie wiadomo, czy wszyscy selekowcy wyjechali. Jeśli są jeszcze jakieś grupy Seleki, to z czasem będą zmuszeni do opuszczenia kraju. Jak do tej pory często to odbywało się przez Man i Bang. Te dwie miejscowości są usytuowane około 15 km od nas, więc gdy seleka będzie potrzebować czegoś, udadzą się do nas. Nie przeszkadza im też spalony most, który naprawili, aby się do nas przedostać. Dobra… Koniec tego narzekania, dziś świętujemy, że Bang jest wyzwolony i mamy spokój choć przez chwilę.
PS. Jeszcze tylko jedna rzecz. Dziś rano poruszył mnie jeden gest. Jedna młoda dziewczyna, poczęstowała mnie swoim śniadaniem. Była to papka przygotowana z milu (proso), wody i odrobiny cukru. W czasach wojny jedzenie jest problemem, jest rzeczą ciężką do zdobycia ponieważ sklepiki są zamknięte, targ nie działa, a jedyne co mają Ci ludzie, to zebrane wcześniej zapasy (czyli fasola i proso), bądź to, co rośnie obecnie w ich ogrodach. Wyobraźcie sobie jeść przez trzy tygodnie, trzy razy dziennie to samo. Targ jest takim miejscem, gdzie mogą sprzedać to, co udało im się wyhodować, i kupić coś innego. Po pięciu miesiącach spędzonych tu już się nie boję częstować tutejszymi specjałami (wiąże się to z ryzykiem zatrucia bądź złapania jakichś bakterii).
I jeszcze druga rzecz – jest godzina 19, jemy wspólną kolację z Braćmi i wszystko wskazuje na to, że pierwszy raz od prawie 3 tygodni będziemy spać na misji w swoich łóżkach. Huraaaaaaaaa!!!
Pozdrawiam i do następnego!
Polecamy również wywiad Benedykta Pączka OFMCap z Eweliną Krasnowską:
Cieszę się, że tutaj jestem