„Jurek, pójdziesz na front do Matki Bożej”. Jak kard. Wyszyński pomagał Powstańcom
"Pokropił zawinięte w prześcieradło ciało i rzucił na nie grudkę ziemi. Trumien już od dawna nie było. W lesie przybywało natomiast krzyży znaczących mogiły zmarłych od ran żołnierzy powstania."
– Boli, strasznie boli, aaaaaaaaaa – przeraźliwy krzyk zawibrował w powietrzu, docierając do każdego kąta polowego szpitalika w Laskach. – Niech ktoś do mnie przyjdzie, szybko! – Teraz w głosie żołnierza było już mniej cierpienia, więcej zaś gniewliwego żądania.
– To Jurek – powiedział doktor Cebertowicz. – Może ksiądz do niego pójdzie?
Wyszyński skinął głową. Chłopak leżał u nich już prawie miesiąc. Przywieziono go z akcji na niemieckie lotnisko na Bielanach. Dostał w brzuch. Trzeba było mu wyciąć część kiszek. Cierpiał, ale przysparzał też cierpienia innym. Wszyscy wiedzieli, że Jurek jest jedynakiem, i długo usprawiedliwiali jego grymasy, choć przecież takich jak
on – po resekcji jelit – było tu kilku. Co chwila wołał o wodę albo przyzywał sanitariuszkę, ot tak, żeby pogadać, gdy one uwijały się jak w ukropie. Gdzieś w połowie sierpnia, przed Wniebowzięciem, siostry poprosiły księdza Stefana, żeby z nim porozmawiał.
– Jurek, byłeś taki odważny, walczyłeś na froncie i nie bałeś się kul, a tu jesteś taki grymaśny, że nikt z tobą wytrzymać nie może – powiedział mu. – To chyba wstyd.
– A bo, proszę księdza, mnie się sprzykrzyło leżeć, ja chciałbym iść na front.
– Jurek, pójdziesz na front do Matki Bożej. Chłopak nie odzywał się przez chwilę.
– Proszę księdza, ja… nie myślałem o tym.
– To pomyśl.
Przestał grymasić. Aż do tej chwili.
– Aaaaaaaaaa – Wyszyński usłyszał, jęk wchodząc do izby, gdzie leżał żołnierz. – O, ksiądz Stefan – chory ucieszył się na widok kapelana.
– Ksiądz o mnie zapomniał! – powiedział z wyrzutem.
– Jurek, znowu jesteś nieznośny.
– A bo ksiądz powiedział, że będę u Matki Bożej – Wyszyński miał wrażenie, że rozmawia z małym rozpieszczonym dzieckiem, które uważa, że wszystko mu się należy. Jego ojciec zginął w tej samej okolicy we wrześniu trzydziestego dziewiątego. Matce został tylko syn.
– Za dwa dni święto Matki Bożej. Nie zdążę – szepnął ze smutkiem.
– Dlaczego nie zdążysz?
– Niech ksiądz zobaczy, jeszcze jestem taki silny – chwycił go za rękę. W tych dniach trzymał już wiele dłoni umierających ludzi. Ta była równie słaba jak tamte.
– Jurek, nie bój się, zdążysz – powiedział.
– Naprawdę? Zdążę? To już będę grzeczny.
CZYTAJ: Prymas Wyszyński w Powstaniu Warszawskim
Pokropił zawinięte w prześcieradło ciało i rzucił na nie grudkę ziemi. Trumien już od dawna nie było. W lesie przybywało natomiast krzyży znaczących mogiły zmarłych od ran żołnierzy powstania. Jurek był młody, byli jeszcze młodsi od niego. Nieopodal znajdował się kopczyk, pod którym znajdowało się ciało szesnastoletniego Janka. Cały poszarpany od kul, przez trzy dni leżał na polu walki. Przyniesiono go do Lasek właściwie tylko po to, by tam umarł. Zdążył się jeszcze wyspowiadać i przyjąć komunię. Potem ciągle śpiewał pieśni maryjne. Tracił przytomność, majaczył, ale śpiewał. Tak odszedł, ze śpiewem na ustach.
Minął grób łączniczki, też chyba nie miała dwudziestu lat. A co z nimi? Co z Marysią, Janką, Lilką i pozostałymi, które opuściły Laski w przeddzień powstania? Wszyscy mówili, że walka będzie trwać kilka dni, tymczasem minął już ponad miesiąc. Sowieci zatrzymali się nieopodal Warszawy i najwyraźniej nie mieli zamiaru iść dalej. Nad miastem unosiły się kłęby dymu, ciemności nocy rozświetlała łuna pożarów. Płonęły domy, biblioteki, muzea, kościoły.
Silny podmuch wiatru przyniósł ostry zapach dymu. Jutro 8 września, święto Narodzenia Maryi. Jurek zdążył.
Fragment książki „Ojciec wolnych ludzi” Pawła Zuchniewicza