Nasze projekty
Fot. Unsplash

Opanowałam język polski, jeden z najtrudniejszych języków świata

Trzy kobiety: mama, babcia i ciocia, straciły wszystko – dom, ojczyznę, dużą część rodziny wybili Niemcy w czasie rzezi Woli, inni walczyli i zginęli w Powstaniu, ale nie przyjęły porażki. Przywiozły ze sobą bagaż, którego nie byli w stanie wytropić celnicy i agenci tajnych służb. Mówiły po polsku.

Reklama

Nasz sofijski dom był dwujęzyczny – mówiliśmy na przemian po polsku i po bułgarsku, bo były dwa światy i dwie grupy – jeden należał do mamy, babci i cioci, drugi do taty, szkoły i całego otoczenia. Ostrzeżenia, że zapomnimy polskiego były wypowiadane przez babcię w chwilach, gdy z bratem i kuzynami przerzucaliśmy się na bułgarski. Była w tym niesłychanie konsekwentna i przewidywalna, bo to, że moglibyśmy zapomnieć, budziło w wojennej emigrantce ogromny lęk. My już o tym wiedzieliśmy i gdy nadchodziła, z satysfakcją słyszała naszą raczkującą polszczyznę.

Te trzy kobiety straciły wszystko – dom, ojczyznę, dużą część rodziny wybili Niemcy w czasie rzezi Woli, inni walczyli i zginęli w Powstaniu. A i tak los, w porównaniu z gehenną milionów, był dla nich stosunkowo łaskawy. Straciły wszystko, ale nie przyjęły porażki do wiadomości. Ponieważ przywiozły ze sobą bagaż, którego nie byli w stanie wytropić najbardziej spostrzegawczy celnicy i agenci tajnych służb. Mówiły po polsku.

Przekaz był spontaniczny, ale też systematyczny i przemyślany – gdy Mama jeździła do Polski, przywoziła stosy książeczek z pięknymi ilustracjami powojennych grafików. Czytały je na głos, a gdy rodzice byli w pracy, obowiązek przejmowała Babcia. Konopnicka, Tuwim, Brzechwa, Makuszyński, przystępne ballady Mickiewicza i Słowackiego. Wakacje były czasem czytania powieści, ale szczególne miejsce, gdy trochę podrośliśmy, zajął w naszej wyobraźni „Pan Tadeusz” i cały ten świat, który już nie istniał, a odżywał z każdym wersetem. Były oczywiście „W pustyni i w puszczy” i fragmenty „Trylogii”. Trudne słowa i fragmenty tłumaczyła babcia lub mama i dzięki temu zamieszkiwaliśmy w mitycznej, wspaniałej Warszawie, za którą tak tęskniły, a także w całej polskiej krainie. Dzięki ich konsekwencji i stałym upomnieniom babci, żyliśmy z bratem w dwóch światach – tym rzeczywistym, bułgarskim, radosno-bolesnym i tym idealnym, nieskazitelnym – polskim. Na tym nie koniec. W niedzielę mama prowadziła kursy dla dzieci z mieszanych rodzin i dzięki elementarzowi Falskiego potrafiliśmy napisać zdania nie tylko o kocie i Ali, ale także historię Pawła i Gawła.

Reklama

Każdy język to okno na świat

Święta Urszula Ledóchowska, założycielka Zgromadzenia dzielnych kobiet, które kształciły dziewczęta i kobiety, mówiła, że każdy język to dodatkowe okno na świat. Miała wielki komfort w otwieraniu okien, gdyż potrafiła nauczyć się języka w trzy miesiące, dzięki czemu objeżdżała kraje skandynawskie z odczytami, lobbując za utworzeniem niepodległej Polski, publikowała artykuły, prezentowała jej kulturę i bogate dziedzictwo. Zbierała też fundusze, które były niezbędne dla działalności polityków, przede wszystkim dla zagrożonych rodaków, wciąż tkwiących w trzech zaborach.

Ja nie miałam komfortu św. Urszuli, ale dzięki polskiej „frakcji” w rodzinie opanowałam jeden z ponoć trudniejszych języków świata, gdybym musiała się go nauczyć jako osoba dorosła, najpewniej nie dałabym rady opanować jego zadziwiające arkany i niekonsekwentne zaułki. Dlatego z pełnym zrozumieniem słuchałam lektorki polskiego dla cudzoziemców z Uniwersytetu Warszawskiego, która opowiadała, że słuchacze szybko nauczyli się mówić „Biada, biada” i była to ich reakcja na coraz to nowe ekstrawagancje polszczyzny.

CZYTAJ>>> Święta kobieta sukcesu. Matka Urszula Ledóchowska

Reklama

Studia na polonistyce były nowym etapem wchodzenia w język. Od staropolskiej, trochę dziecięcej bezradności Kazań Świętokrzyskich, poprzez determinację i zajadłość Mikołaja Reja aż po rozkwit i pełnię Kochanowskiego, ale także zadziwiającego i tajemniczego Sępa-Szarzyńskiego. I kolejne zanurzenia w ojczyznę polszczyznę – Leśmian, Tuwim, Pawlikowska-Jasnorzewska, Białoszewski, Kamieńska, Zagajewski.

Lektury wciągały w historię. W pewnym momencie przestała sprowadzać się do opowieści rodzinnych, wtargnęła na pełnej petardzie wraz z pamiętnikami Sybiraków, wydawanych za granicą i tropionych przez gorliwych celników. Wtargnęła wraz dziesiątkami wspomnień, zwłaszcza obozowych, na razie ograniczanych cenzurą, jednak dotkliwie dopełniających rodzinne przekazy. Ale to nie były lektury wyłącznie wojenne. Była Polska Jagiellońska i sarmacka, dworska, chłopska, zaściankowa. Polskie dziedzictwo, polski świat.

Obok niego był ten drugi, a właściwie pierwszy język, bułgarski, o którym dopiero teraz wspominam, bo był naturalny, niezagrożony, oczywisty, obecny pod skórą. I inny świat, bałkański, zbyt często okrutny, z poezją Christo Botewa, geniusza, który napisał tylko dwadzieścia kilka wierszy, ale zawarł w nich jak w soczewce losy swoich rodaków. Po czym zginął gdy miał niecałe trzydzieści lat, bo gwałtownie marzył o wolnej, a zniewolonej przez Turków od blisko pięciuset lat, ojczyzny. Kilkadziesiąt lat później po bezmyślnych wojnach bałkańskich i pierwszej światowej nastąpiła kolejna masakra. Komuniści, osłaniani przez Armię Czerwoną, wybili bez sądu kilkadziesiąt tysięcy osób, przede wszystkim oficerów, włącznie z rodzinami, ale też inteligencji, bo wystarczającą winą były w ocenie siepaczy zagraniczne studia. Zapomniana rzeź nazywana przez historyków bułgarskim Katyniem. Policyjne państwo, inwigilacja, odcięcie od reszty świata. I mało znany fakt – bułgarska inteligencja uczyła się polskiego żeby czytać książki zachodnich autorów. Te książki były w Bułgarii niedostępne – ich przekłady na polski – jak najbardziej. Polskie okno było oknem wolności.

Reklama

Polskie okno było oknem nadziei

Prześladowanie wierzących, szczególnie katolików, były codziennością. W pierwszej fazie terroru procesy biskupów i księży, tortury, kazamaty, ukryta wiara. Gdy miałam możliwość porozmawiać chwilę z Janem Pawłem II w 1991 w Kielcach, mówiłam mu o tym zapomnianym przez ludzi, terytorium. Babcia już nie żyła, za to powiedziałam mamie: Może dlatego nauczyłam się mówić po polsku, żeby opowiedzieć Ojcu Świętemu o tym beznadziejnym świecie. Polskie okno było oknem nadziei.

Dlatego tak boli degradacja języka. Degradacja systematyczna, choć tworząca pozory żywiołowości. Zalegalizowane przekleństwa, publikacje o knajackich tytułach, bluzgi, wykrzykiwane przez kobiety, do których to przekleństw próbuje dopisać się wyrafinowane salonowe uzasadnienia. Nic to nie pomoże, bo szlam to szlam. Polszczyzna ojczyzna legła w błocie.

Maestoso, alla polacca. Majestatycznie, po polsku. Tak trzeba grać i tak trzeba tańczyć poloneza, zwanego także tańcem „chodzonym”. Gdybym miała powiedzieć, co w świecie, zawartym w tym języku, jest najważniejsze, powiedziałabym, że szacunek. Dlaczego właśnie szacunek? Ponieważ to pojęcie bardzo zasobne w treści, ale jedno wysuwa się na plan pierwszy: spotkanie z drugim zobowiązuje do uznania jego wartości. Mama mówiła, że każdy człowiek i naród bez wyjątku zasługują na szacunek. Bez wyjątku. Znam także ciemne strony tego świata, liczne ponure epizody. Ale mama i babcia nauczyły mnie patrzeć w jasną stronę, tego świata, bo to ona, a nie mrok, zobowiązuje i dopinguje do atakowania wysoko ustawionej poprzeczki. Bo naturalne, oczywiste, bo tak trzeba.

Nie zapomnij mówić po polsku.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę