Sąd ostateczny. Z czego będziemy sądzeni?
Czy sądu ostatecznego należy się bać? Bóg będzie dla nas po śmierci miłosierny czy sprawiedliwy? Czym jest sąd osobisty? Wyjaśnia o. Piotr Różański SP w książce "Dokąd po śmierci. Sąd, niebo, czyściec, piekło".
W Ewangelii czytamy, że sąd ostateczny nastąpi dopiero na końcu czasów i będzie dotyczył całej ludzkości. Tymczasem my sami często modlimy się za naszych bliskich: „Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie…”. I mamy nadzieję, że nasi bliscy zmarli są już w niebie. Co do świętych – na mocy nieomylności papieża – mamy taką pewność. Niektórzy mówią, że pierwszym świętym Kościoła był wspomniany wcześniej Dobry Łotr. Jemu nie papież, a sam Jezus obiecał w ostatniej chwili: „Zapewniam cię, jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”.
Jak więc pogodzić to „dziś” i „kiedyś po paruzji”? Jak właściwie rozumieć dwie perspektywy – indywidualną i ogólnoludzką? A mówiąc wprost – załóżmy, że umrę jutro o godzinie 14.05. Co będzie się ze mną działo o 14.10? Czy mam szansę o 18.00 być w niebie? Czy – zanim trafię (daj Boże!) do nieba – najpierw będę musiał poczekać na paruzję, która Bóg wie kiedy nadejdzie? Doktryna Kościoła rozróżnia dwa istotne momenty – tzw. sąd indywidualny i sąd ogólny, czyli paruzja.
Czytaj także >>> Paweł Domagała: zostaję w Kościele katolickim
Sąd osobisty. Czym jest?
Po śmierci człowieka ma miejsce sąd osobisty. Czym on jest? Tutaj przychodzą nam z pomocą, świadectwa tych, którzy doświadczyli śmierci klinicznej albo którzy mieli doświadczenia mistyczne lub spotkania z osobami zmarłymi. Oni mówią dość zgodnie, że sąd indywidualny to doświadczenie Bożego światła – poznanie w jednej sekundzie prawdy o sobie samym i o Bogu. To jest ten moment, kiedy poznajemy, jakie nasze życie miało być, a jakie faktycznie było. Stajemy przed Bogiem w prawdzie – tacy, jacy jesteśmy. Ten moment prawdy bywa bolesny, bo uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy godni przebywać z Bogiem na wieki. I właśnie wtedy przychodzi nam z pomocą Duch Święty, czyli Ten, który jest Adwokatem i Obrońcą przed oskarżycielem.
Na czym będzie polegał sąd ostateczny?
Natomiast o sądzie ostatecznym mówimy z perspektywy całej ludzkości. Oczywiście tylko z naszego obecnego punktu widzenia jest między nimi różnica czasu – okres miedzy śmiercią konkretnej osoby a końcem świata. Z perspektywy wieczności, gdzie nie będzie upływu czasu, wygląda to pewnie inaczej, choć teraz nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić. Mistrzowie teologii, jak św. Grzegorz Wielki czy św. Bonawentura, uczą, że – analogicznie do sądu indywidualnego – sąd ostateczny będzie polegał na tym, iż wszyscy poznają prawdę o tym, jak mogły i powinny toczyć się dzieje świata, a jak faktycznie się potoczyły przez skutki grzechu pierworodnego. Zobaczymy wówczas wszystkich – bliskich żyjących i zmarłych; tych, którzy przebywają w czyśćcu, i tych, którzy w niebie radują się oglądaniem Pana Boga. To wtedy Chrystus powie słynne słowa: „Byłem głodny, spragniony, nagi, w więzieniu…” (por. Mt 6,19-24).
Przeczytaj również
Między jednym a drugim sądem nie ma sprzeczności. Sąd indywidualny dotyczy konkretnego człowieka, ale żaden człowiek nie jest samotną wyspą – życie każdego z nas wpisane jest w dzieje ludzkości i całego świata.
Czy jest się czego bać?
Czy faktycznie myśl o sądzie ostatecznym powinna w nas wzbudzać strach i drżenie? Z jednej strony mamy w tej sekwencji pewną konwencję poetycką typową dla literatury średniowiecznej; z drugiej – ciekaw jestem, czy jest ktoś, kto w ogóle nie boi się jakiegokolwiek sądu. Każdy sąd siłą rzeczy oznacza rozliczenie i zderzenie z prawdą o sobie. Więc zaryzykowałbym stwierdzenie, że każda ocena i osądzenie jest związane z jakimś stresem i emocjami. Poza tym człowiek boi się tego, czego nie zna, a przecież my nie wiemy, co dokładnie wydarzy się w dniu sądu – biblijne opisy ostatecznego operują głównie metaforyką i literackimi obrazami typowymi dla mentalności ludzi judaizmu II Świątyni.
W sekwencji Dies irae na pierwszy plan wysuwa się motyw strachu, co wyraźnie nawiązuje do apokaliptycznych wypowiedzi Jezusa: „Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas! A do pagórków: Przykryjcie nas!” (Łk 23,30). Ale w innym miejscu Jezus powie: „A gdy to zacznie się dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy, bo zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28). Z jednej strony widzimy w Ewangelii katastroficzny charakter dnia sądu – spadające gwiazdy i krwawiący księżyc – z drugiej, zapewnienie, że bać się nie należy.
Czytaj także >>> Ks. Będziński: „Nie mogę spokojnie siedzieć, jeśli obok mnie jest brat, który nie zna Jezusa”
Bóg nie gniewa się jak człowiek
Sądzę, że te dwie strony medalu w opisach końca świata odpowiadają dwóm przymiotom samego Boga – strach wzbudza w nas Jego gniew, a ukojenie przynosi myśl o Jego miłosierdziu. I tak jak te dwie – wydawałoby się na pierwszy rzut oka – wykluczające się cechy są obecne w biblijnych opisach Boga, tak też przekładają się one na ludzkie emocje w spotkaniach z Bogiem. Bo pamiętajmy, Bóg naprawdę okazuje gniew. Oczywiście w teologii „gniew Boga” nie oznacza emocji czy niekontrolowanych reakcji – pomsty, odrzucenia czy agresji – ale jest to metafora biblijna przypominająca nam, że Bóg nie godzi się na rzeczywistość grzechu i ją odrzuca.
W objawieniach fatimskich sama Maryja mówi, że Bóg czuje gniew, a Ona przychodzi i oręduje, żebyśmy – pokutując – ten gniew Pana w pewien sposób uśmierzyli. Jeszcze raz powtórzę, jest to język teologiczny – opis czerpie z ludzkiego doświadczenia i następnie odnoszony jest do Boga, ale z całą świadomością, że rzeczywistość Boża jest zupełnie inna niż ta ludzka. Bóg nie gniewa się jak człowiek, nie jest mściwy ani histeryczny. Taka metafora oznacza, że Bóg i grzech to dwie rzeczywistości nie do pogodzenia. Z drugiej strony mamy Boże miłosierdzie i wynikające z niego uczucia ufności, pocieszenia, zaufania.
(…)
Z czego będziemy sądzeni?
Jako chrześcijanie musimy rozeznawać duchowo i zadawać sobie pytanie o to, co w danej sytuacji będzie w myśl chrześcijańskiej wizji świata dobre, a co złe. Gdy rozeznaję, proszę o pomoc Ducha Świętego, wtedy On mi pomaga.
I albo jestem mu posłuszny, albo jestem mu nieposłuszny. Jeżeli jestem mu nieposłuszny, to biorę za to pełną odpowiedzialność, sam na własne życzenie wchodzę w struktury grzechu. Natomiast jeżeli słucham Ducha Świętego, to – nawet jeśli sprawy pójdą nie po mojej myśli i nie uchronię od grzechów siebie i innych – wierzę, że Pan Bóg będzie patrzył na sprawę całościowo. Weźmie pod uwagę nie tylko sam czyn, ale i jego kontekst oraz moją zdolność odnalezienia się w tej sytuacji.
Kwestia sprowadza się więc do pytania, czy mamy serce ukształtowane łaską Bożą. Jeśli tak, będziemy coraz bardziej wyczuleni na sprawy Boże i zdolni do podejmowania właściwych wyborów moralnych. Będziemy coraz lepiej rozumieć potrzeby drugiego człowieka, nie będziemy egocentryczni, zauważymy tych, którzy są w potrzebie. To oczywiście wymaga od nas czasu, cierpliwości, pracy nad sobą i wewnętrznego skupienia. Wypracowanie wrażliwości duchowej i sumienia to proces, który trwa właściwie całe życie. I to – tak sądzę – będzie Pana Boga interesowało na sądzie ostatecznym. On będzie badał nasze sumienia, na ile zostały ukształtowane miłością. Zapyta, czy przy podejmowaniu różnych decyzji – choćby najbardziej niejednoznacznych i trudnych – kierowaliśmy się miłością i czy mieliśmy na względzie dobro swoje i drugiego człowieka. Myślę, że tak należy myśleć o Bożym sądzie.
Fragment pochodzi z książki „Dokąd po śmierci. Sąd, niebo, czyściec, piekło” o. Piotr Różański SP