Kodeń. Królowa i Matka Podlasia
Historia Matki Bożej Kodeńskiej zaczyna się od złodziejstwa. Jest to prawdziwa opowieść o upadku i naprawie win, arcysarmacka, barwna, stapiająca w jedno magnacką butę z chrześcijańską pokorą.
Każde sanktuarium szczyci się piękną opowieścią o swoich początkach. Kronikarze pieczołowicie odnotowują historie pobożnych ludzi, którzy spotkali Maryję, aniołów lub świętych. Rolnik orze pole i natrafia na maleńką figurkę Matki Bożej, nurty rzeki wyrzucają na brzeg Jej niewielki obrazek lub statuetkę Dzieciątka Jezus. Pobożni ludzie gorliwie wykonują polecenia, dane z nieba, później przychodzą wierni na modlitwę, powstaje kaplica, drewniany kościół, murowane sanktuarium… Tłumy, odpusty, bazyliki, złocenia.
Początek Kodnia, sanktuarium, w którym znajduje się Matka Boża Królowa i Matka Podlasia, jest inny, bo zaczyna się, nie bójmy się tego słowa, od złodziejstwa. Co prawda nie pospolitego, a motywowanego wielkim pragnieniem otrzymania na własność łaskami słynącego obrazu Madonny, ale jednak złodziejstwa.
ZOBACZ: Jerozolima w Polsce? Zapraszamy do Miechowa!
Obraz skradziony samemu… papieżowi!
Rzecz miała wyglądać następująco. Czwarty właściciel Kodnia nad Bugiem, książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym, wielki magnat, wojewoda brzesko-litewski i miński, chorąży litewski, ciężko zachorował i aby odzyskać zdrowie, udał się z pielgrzymką do Rzymu, a był rok Pański 1631. W Wiecznym Mieście, w czasie Mszy św., na którą zaprosił go papież Urban VIII, zdrowie odzyskał i uznał, że zawdzięcza to cudownemu obrazowi Matki Bożej, zwanej Gregoriańską, który był w papieskiej kaplicy. Magnat z dalekiego kraju błagał więc Ojca Świętego o podarowanie obrazu, a gdy ten stanowczo odmówił, przekupił ogromną sumą zakrystiana, skradł malowidło i czmychnął z nim do kraju, sprytnie gubiąc papieski pościg.
Kara za ten czyn była surowa – ekskomunika, zakaz wchodzenia do kościoła, przystępowania do sakramentów, pochówku w poświęconej ziemi. Skradziony obraz umieścił Sapieha w budowanej przez siebie w Kodniu świątyni, hojnie ją przyozdabiając, nie szczędząc złoceń, bocznych ołtarzy wokół centralnego wizerunku i ornamentów. Po kilku latach pobożny złodziej udał się do Rzymu, uzyskał przebaczenie, odbył pokutę, wrócił na łono Kościoła. A co najważniejsze – papież pogodził się ze stratą i obraz pozostał na miejscu. Mamy więc opowieść o upadku i naprawie win, arcysarmacką, barwną, stapiającą w jedno magnacką butę z chrześcijańską pokorą.
Przeczytaj również
ZOBACZ TEŻ: Co stało się z dziewczynkami, którym objawiała się Matka Boża w Gietrzwałdzie?
Tę barwną i frapującą opowieść opisał sto lat później prawnuk Mikołaja i od tego czasu zachwyca nie tylko licznych pielgrzymów, którzy przybywają do sanktuarium nad Bugiem, ale także urzekła pisarkę Zofię Kossak Szczucką, która napisała na jej kanwie powieść „Błogosławiona wina”. Inaczej zareagowali historycy, którzy uznali ją za piękne zmyślenie, bo nie ma w archiwach żadnych wzmianek o zniknięciu i wywiezieniu obrazu z Rzymu, a taki skandal musiałby się odbić szerokim echem i pozostawić po sobie liczne świadectwa. Tak więc nie wiemy, jak było naprawdę i jak wizerunek Maryi, wyprostowanej, stojącej jakby na baczność w sztywnych, ozdobnych szatach, znalazł się w Polsce.
Wizerunek wzorowany na figurze wyrzeźbionej przez samego św. Łukasza
Obraz nazywany jest Matką Boską Gregoriańską lub z Guadalupe, bo według tradycji miał być wzorowany na figurze Matki Pana, wyrzeźbionej przez samego św. Łukasza. Rzeźba trafiła do Konstantynopola, a przywieziona przez papieża Grzegorza Wielkiego do Rzymu, była jego własnością. Potem statua Matki Bożej powędrowała jeszcze dalej na Zachód, do Guadalupe w Hiszpanii, bo papież Grzegorz zdecydował się z nią rozstać, a obraz miał być po niej pamiątką, którą na pocieszenie wymalowano dla wspaniałomyślnego darczyńcy.
Niezależnie od tego, jak do Polski dotarła, niepodważalne fakty są takie, że po przybyciu do Kodnia Maryja sypnęła na lud Boży licznymi cudami, zwłaszcza uzdrowieniami, dała wyraźny znak, że to nowe miejsce bardzo Jej odpowiada. Może dobrze Jej było bliżej chrześcijan wschodniego Kościoła, bo do sanktuarium zaczęli przybywać nie tylko katolicy obu obrządków, ale też prawosławni.
A jeśli historia z kradzieżą była prawdziwa, niewykluczone, że Ojciec Święty te znaki aprobaty właściwie odczytał, przebaczył, cofnął ekskomunikę i puścił w zapomnienie samowolę polskiego magnata.
ZOBACZ TEŻ: Figurka Maryi, którą… odnalazł w ziemi rolnik
W nowym miejscu cudowny obraz nie zaznał idealnego spokoju, bo Kodeń za karę włączenia się w Powstanie Styczniowe został przez cara ukarany odebraniem praw miejskich, a przebogatą barokową świątynię zamieniono w cerkiew, zaś obraz Matki Bożej zesłano na Jasną Górę, skąd w 1927 tryumfalnie wróciła po dziesięcioleciach wygnania.
Do Kodnia pielgrzymował sam kard. Karol Wojtyła
Pół wieku po powrocie do podlaskiego sanktuarium przybył kard. Karol Wojtyła, który przypomniał historię jego powstania, odkrywając przed pielgrzymami duchową podszewkę wydarzeń.
Owszem, dziedzic Kodnia, zwany jak na ironię Pobożnym, dopuścił się bardzo niepobożnego czynu, bo zabrał obraz z kaplicy papieża Urbana VIII, można powiedzieć, że ukradł. Ale – mówił późniejszy papież Jan Paweł II – była to wina błogosławiona, bo ten obraz, zanim został zabrany, został w jakiś sposób darowany magnatowi, choć nie przez papieża, a samą Bogurodzicę.
„Mikołaj Sapieha czuł ten szczególny duchowy proces, któremu koniecznie potrzebna była Matka – obecność matki, Matki, która jednoczy: Matki, która zna wszystkie swoje dzieci, bez względu na to czy mówią po polsku, czy mówią po rusku, czy mówią po litewsku. Zna je jako dzieci i jest im wspólną, jedną Matką. I oni przy Niej, przez Nią, stają się także jednym Kościołem, jedną owczarnią”.
I choć początki powstania obrazu sięgają zachodnich krańców Europy – wyjaśniał kard. Wojtyła – „jest w nim coś, co przemawia do ludzi tej ziemi, co mogło łączyć i faktycznie łączyło wszystkie dzieci Boże: te mówiące po polsku, te mówiące po rusku i te mówiące po litewsku – w jednym Kościele, w jednej owczarni”.
CZYTAJ TEŻ: Matka Boża Pięknej Miłości. Niezwykłe sanktuarium w Bieszczadach
Niewiele lat później rozpoczęły się tu Kodeńskie Dni Ekumeniczne, na które przyjeżdżają katolicy i chrześcijanie z wielu wspólnot i to jest kolejny niepowtarzalny rys tego miejsca. Wybrała je przecież Matka, Która jednoczy.
Kodeń, jego położenie i okolice zachwycają. Sanktuarium urzeka, bo powstało z tęsknoty, a jego prawdziwy blask dostrzegł i odsłonił późniejszy papież Jan Paweł II, który zapewniał, że Bóg wynagradza prawdziwy głód, choć głodni nieraz podążają do Niego krętymi ścieżkami.