Nasze projekty
fot. archiwum rodzinne Weroniki i Jana Kostrzewów

A co z dwiema połówkami jednej pomarańczy? O jedności małżeńskiej mówią Weronika i Jan Kostrzewowie

Dzień Drugiej Połówki to na pewno okazja, by pomyśleć o ukochanej osobie, jednak warto też zastanowić jak określenie "dwóch połówek" w kontekście relacji ma się do... jedności? “Mój mąż to nie jest moja połowa, my oboje osobno jesteśmy jednościami i razem tworzymy jedność. To jest dla mnie niezwykłe, daje to zupełnie inny stan ducha” - mówi Weronika Kostrzewa.

Reklama

Weronika i Jan Kostrzewowie są małżeństwem od 2017 roku. Rodzice Józefa i Klary, spodziewają się właśnie trzeciego dziecka. Weronika jest dziennikarką i vlogerką, szefową publicystyki w Radiu Plus. Poniższy wywiad jest fragmentem rozmowy opublikowanej w książce “Małżeństwo TAK/NIE? W którą stronę?”. 


Jakie widzicie największe korzyści z bycia w małżeństwie?

Weronika: Ja dostrzegam wielką korzyść czegoś, co nazwałabym jednością małżeńską. Nie chodzi o jakieś wzniosłe słowa. My już w małżeństwie trochę przeżyliśmy, mam poczucie prawdziwej jedności. Nie przemawia do mnie zupełnie teoria o dwóch połówkach pomarańczy. Mój mąż to nie jest moja połowa, my oboje osobno jesteśmy jednościami i razem tworzymy jedność. To jest dla mnie niezwykłe, daje to zupełnie inny stan ducha, inne samopoczucie. Trudno to nawet wyjaśnić i opisać.

Jan: W ogóle myślę, że warto sobie uświadomić, że ślub wprowadza inny stan życia. Są różne etapy, dzieciństwo, okres bycia nastolatkiem, bycia singlem i małżeństwo. I to jest inny etap życia, a że człowiekowi potrzebna jest symbolika, potrzebny jest znak, że coś się zmieniło, bo przechodzi się z jednego stanu do drugiego. To nie jest kontynuacja dotychczasowego etapu z kimś, tylko nowy etap z tym kimś. Jeśli ostatecznie nie porzuci się tego etapu singielstwa, tylko z tymi samymi nawykami i przyzwyczajeniami będzie się budować małżeństwo, to można się zdziwić i rozczarować.

Weronika: Jeśli my de facto tworzymy małżeństwo już przez 7 lat, mieszkając ze sobą, to w naszej głowie nie zmieni się nagle sposób myślenia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Będziemy raczej żyć z myślą, że zawsze można z tego związku wyjść i zatrzasnąć za sobą drzwi.

Na to zwracał już uwagę ksiądz Pawlukiewicz, kiedy mówił, że to nie jest tak, że po 7 latach mieszkania razem i bycia quasi małżeństwem nagle ten jeden dzień w białej sukience i pięknym garniturze zmieni nasz sposób myślenia o sobie i sprawi, że porzucimy nasze „singielstwo”. Ale to my jesteśmy temu winni, że małżeństwo zostało zredukowane do marzenia o wejściu w białej sukni do kościoła. To myśmy pozwolili na to, żeby ten sakrament był przede wszystkim realizacją bajkowej wizji o księciu i księżniczce, a nie, żeby łączył się ze świadomością tego, że klamka zapadła.

Jan: Patrząc po katolicku, do sakramentu nie jest potrzebny ani dobry samochód do ślubu ani suknia i garnitur, ani wesele, ani kościół. To nie jest potrzebne, ale równocześnie tradycja, która sprawiła, że ślub jest tak uroczystym wydarzeniem, pokazuje dobitnie, że kończymy jakiś etap, zaczynamy drugi, dążymy do czegoś innego i w inny sposób. Bez tej świadomości ślub będzie tylko wystawną imprezą, która nic nie zmieni.

ZOBACZ: „Przez takie myślenie część związków nie wychodzi”. O miłości opowiada o. Szustak

Reklama

Kiedy o tym mówicie, przypomina mi się pewien artykuł, który kiedyś czytałam – z poradami dla par, które od lat mieszkają razem i postanowiły zawrzeć ślub. Porady dotyczyły tego, co zrobić, żeby poczuć, że rzeczywiście nastąpiła jakaś zmiana. Proponowano np. przemeblowanie mieszkania czy przemalowanie ścian.

Weronika: Najsmutniejsze, co można usłyszeć od pary młodej w dniu ślubu, to właśnie to, że dla nich zasadniczo nic się nie zmienia. Oczywiście jeśli to oznacza, że dalej są w sobie zakochani, że nadal jest pięknie między nimi – to w porządku. U nas natomiast ślub zmienił bardzo dużo i to wcale nie dlatego, że początek był łatwy. Wręcz przeciwnie. Szybko pojawiła się ciąża, dziecko, gdzieś w tym wszystkim przeprowadzka. To był na trudny czas. Docieraliśmy się, musieliśmy odbyć szybki kurs poznawania się lepiej, uczyliśmy się rozmawiać, artykułować pewne sprawy. Myślę, że to też wynikało z tego, że my weszliśmy w małżeństwo w pełni świadomie i wiedzieliśmy, że krok po kroku będziemy stawać się mężem i żoną. Dzięki temu też odkrywam, czym jest właśnie ta jedność małżeńska – że nas nie da się już podzielić, że nieważne, co się stanie, najważniejsze, że mam Janka koło siebie i idziemy razem przez życie.

fot. archiwum rodzinne Weroniki i Jana Kostrzewów

Jan: Jak widać współczesna nauka dochodzi do tych samych wniosków, które chrześcijaństwo zaproponowało już 2000 lat temu. Kościół daje dużo mądrości na tacy. Podpowiada, co jest w porządku, a co nie. A my dziś na pierwszym miejscu stawiamy swoje przekonania, swoje myślenie. Coś na zasadzie „nie wiem jak działa komputer, więc on nie działa”. A jest odwrotnie. Można czegoś nie rozumieć, ale wiedzieć, że działa. Można nie rozumieć pomysłu Kościoła na małżeństwo, ale warto mu zaufać, bo ten pomysł działa. I wszystkie badania jednoznacznie to pokazują.

Weronika: W tym kontekście katolikom rzeczywiście jest łatwiej. Moje emocje mogą być różne, ale ja wciąż wiem, jak powinno być, znam przepis na szczęście w moim życiu. A czy sięgnie się po tę wskazówkę, czy nie – to już moja decyzja.

Jak zachęcić ludzi do wchodzenia w małżeństwo? Czy da się to zrobić?

Weronika: Ja uważam, że małżeństwo nie jest dla każdego. Zwłaszcza sakramentalne. To, czego nie lubię w Kościele, to narzucanie pomysłu, że trzeba wziąć ślub, bo przecież drogi są dwie: zakon albo małżeństwo, nic poza tym. I padają pytania: „kiedy się ustatkujesz?”, „kiedy sobie kogoś znajdziesz?”, „kiedy będziecie mieć dzieci?” itd. Pan Bóg dał nam wolną wolę, rozum i duchownych, którzy nas prowadzą. Te pytania są według mnie trochę podstępne. Myślę, że ludzie wiedzą, że Pan Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, że przekazywanie potomstwa to bardzo ważna sprawa, a my nierzadko dopytujemy się o to w taki sposób, jakbyśmy chcieli sprawdzić, czy na pewno to rozumieją i czy o tym pamiętają.

Zdarza się potem, że ludzie wstępują w związek małżeński tylko dlatego, że nie chcieli zostać sami, że mieli już dość pytań, że pomyśleli, że skoro wszyscy tak robią, to tak trzeba. Największa pomyłka to wziąć ślub, „bo co ludzie powiedzą”. Jeśli traktujemy sakrament małżeństwa poważnie i nie zakładamy możliwości rozwodu, to również moim zdaniem nie powinniśmy nakłaniać do brania ślubu.

Sakrament małżeństwa to ślubowanie miłości do końca życia. Nie do końca wszyscy rozumieją jego wagę. Nie można nakłaniać do ślubu i traktować go jako jedynego sposobu na życie, bo „tak trzeba” i koniec. Jeśli ktoś nie jest do tego przekonany, to takim namawianiem możemy kogoś naprawdę skrzywdzić.

Są oczywiście osoby, które mają bardzo wysoki kodeks moralny i np. w pracy nigdy nikogo nie oszukują, nie drukują magisterek na drukarce służbowej, nie ściągają na sprawdzianach. Im może wystarczy przysięga w urzędzie, nie potrzeba im sakramentu, żeby rzeczywiście być wiernym do końca, wystarczy, że dały słowo. Poza tym znam osoby niewierzące, które – jakbym miała obstawiać – nigdy nie zostawią swojego małżonka, a za niektóre wierzące, szczerze mówiąc, nie dałabym sobie ręki uciąć.

Chodzi naprawdę o zrozumienie słów przysięgi. Myślę nawet, że gdybym miała szukać rady, jak ratować nasze małżeństwo, jak wyjść z kryzysu, to na tej liście osób, której bym zadzwoniła, znalazłby się osoby, które z własnej woli lub przymusu, są małżeństwami cywilnymi. Widziałam jak niektóre z nich doświadczyło życie, jak mimo składania innej przysięgi niż ta wypowiadana przed ołtarzem, walczyli o miłość, wierność, uczciwość małżeńską. Mimo, że nie wypowiadali “nie opuszczę aż do śmierci”, realizują to walcząc o swój związek. 

Jan: Dopowiem tutaj jeszcze, że jeżeli ktoś chce się rozwieść z powodu teściowej, to w nowym związku nie tylko nie będzie miał poprzedniej teściowej, tylko dostanie nową „w pakiecie” (śmiech).

Weronika: Nie mówiąc już o tym, że wszystkie dostępne badania pokazują, że rozwód rodziców dla dzieci nie jest najlepszym rozwiązaniem. Podnosi się taki argument, że „dzieci nie mogą patrzeć jak się kłócimy”. Jeśli dzieci widzą, jak się kłócimy, to niech widzą też, jak się godzimy. Swoim małżeńskim życiem pokazujemy dzieciom, jak mają funkcjonować, jak mogą sobie radzić.

Zdarza się, że jak my się kłócimy albo powiem coś bardzo nie w porządku do męża, to nasz syn zwraca nam uwagę. Myślę, że to patrzenie na konflikty jest naprawdę cenną lekcją. Możemy pokazać dzieciom lukrowane małżeństwo, ukryć przed nimi wszystko, co złe. Ale one potem być może też wejdą w związek na całe życie i co wtedy? Okaże się, że ich związek jest dziwny, bo pojawiają się kłótnie, przykre emocje. Jest ogromna wartość w patrzeniu na to, jak rodzice sobie radzą, jak wychodzą z konfliktów, czy podchodzą do tego z miłością.

Reklama

CZYTAJ: „Nasza wiara wyjmuje rozwód z optyki małżonków, zmuszając nas do walki”. Weronika i Jan Kostrzewowie o pokonywaniu trudności w małżeństwie

To jak w takim razie podejść do trudności i konfliktów z miłością?

Jan: U nas było tak, że kiedy było między nami ciężko, znalazłem podręcznik o tym, jak powinno działać małżeństwo i robiliśmy po kolei ćwiczenia przez 40 dni. I to pomogło. Trzeba było sporo przepracować, jakoś pokonać swój opór, ale udało się.

Weronika: Pamiętam takie ćwiczenie z jednego wielkiego postu, żeby codziennie rozmawiać o dwóch emocjach z takiej wielkiej listy emocji. Dwie emocje żona i dwie emocje mąż. Janek to zobaczył i powiedział „Co to w ogóle jest? Jakieś 300 emocji! Przecież można być złym albo wesołym, o co tu chodzi? Są jeszcze jakieś inne emocje?”. I rzeczywiście na początku to była męczarnia. Ale zaufaliśmy, bo wiedzieliśmy, że to przygotował ktoś mądrzejszy od nas, ktoś, kto wie, jak nam pomóc.

Dobrze jest w radzeniu sobie z takimi trudnościami wiedzieć, że można i że warto prosić o pomoc. Że można zaufać komuś, kto ma więcej doświadczenia, nawet jeśli na początku jego rozwiązanie wydaje nam się totalnie nietrafione.


Dzięki temu, że książka powstała w ramach projektu „Małżeństwo i rodzina. Analiza SWOT dla wahających się”, dofinansowanego w konkursie Ministra Rodziny i Polityki Społecznej „Po pierwsze Rodzina” na rok 2021, trafi ona – zupełnie za darmo – do instytucji promujących rodzinę i małżeństwo. Wystarczy zgłosić chęć otrzymania książki, wysyłając maila na adres: [email protected] Książka jest także dostępna za darmo w formie ebooka, który można pobrać TUTAJ.

Reklama

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę