Nasze projekty
fot. archiwum rodzinne Weroniki i Jana Kostrzewów

„Nasza wiara wyjmuje rozwód z optyki małżonków, zmuszając nas do walki”. Weronika i Jan Kostrzewowie o pokonywaniu trudności w małżeństwie

Jak mądrze przygotować się do ślubu? Dlaczego dla niektórych małżeństw rozwód jest jedynym rozwiązaniem problemów małżeńskich? Jak zwycięsko przejść przez trudności razem? Zapytaliśmy o to Weronikę i Jana Kostrzewów.

Reklama

Jak wspominacie dzień swojego ślubu?

Weronika: Najbardziej żałuję, że tego wszystkiego nie da się przeżyć jeszcze raz. Wiele osób mówiło mi przed ślubem, że to będzie bardzo stresujące wydarzenie, z którego niewiele będę pamiętać i że odetchnę dopiero na weselu, a prawda jest taka, że ja nasz ślub świętowałam od samego rana i pamiętam z niego chyba każdą sekundę. Nie zapomnę tego uczucia ekscytacji, dosłownie unosiłam się kilka centymetrów nad ziemią. Miałam w sobie wielkie pragnienie, żeby ten ślub się nie kończył, żebyśmy mogli być w tym kościele jak najdłużej. Wszystko odbyło się tak jak… jak powinno. Nie powiem, że jak sobie wymarzyłam, bo moje marzenia nie sięgały nawet tak daleko.

Jan: A ja już po całej uroczystości stwierdziłem, że to był właśnie mój wymarzony ślub (śmiech). Tak, jak mówi Weronika, dla nas niesamowitym przeżyciem była sama ceremonia. Pamiętam, że byłem bardzo spokojny, że miałem w sercu tyle pokoju, że decyzja o wspólnym życiu z Weroniką jest słuszna, że idziemy dobrą drogą. Ślub był dla nas wielkim świętem. Pięknie było, super msza, super wesele, super zabawa. To było 4 lutego, 4 lata temu.

Reklama

Weronika: Nawet 4,5 roku, a niedługo będzie 5 lat. To chyba krótki staż małżeński.

Jan: Zawsze możemy się rozwieść.

Weronika: Janek!

Reklama

Bierzecie to pod uwagę?

Jan: Nie, nie!

Weronika: Ja się nawet cieszę, że w Kościele katolickim w ogóle nie ma takiej opcji. Nawet wobec wysokiego poziomu lenistwa i naprawdę ciężkiego kryzysu, w którym może znaleźć się małżeństwo, nasza wiara całkowicie wyjmuje rozwód z optyki małżonków, zmuszając nas dzięki temu do pracy, do walki, do szukania rozwiązań.

Reklama

Ciekawe, że potrafimy przetrząsnąć cały Internet, żeby się dowiedzieć, jak zmyć jakieś plamy ze zlewu, a nie stać nas na taki upór, nie szukamy pomocy, kiedy małżeństwo szwankuje i trzeba o nie zawalczyć. Pamiętam takie zadanie z naszego kursu przedmałżeńskiego, kiedy mieliśmy uzgodnić przed ślubem, do kogo zadzwonimy, jeśli nasze małżeństwo się będzie sypać. Chodziło właśnie o samo przećwiczenie sposobu myślenia o małżeństwie: że za wszelką cenę trzeba szukać rozwiązań, że trzeba je ratować. Jak człowieka coś boli, to nie zakłada, że może sobie odebrać życia po prostu, prawda? Tylko szuka lekarza specjalisty, szuka ratunku.

Ciekawe, że potrafimy przetrząsnąć cały Internet, żeby się dowiedzieć, jak zmyć jakieś plamy ze zlewu, a nie stać nas na taki upór, nie szukamy pomocy, kiedy małżeństwo szwankuje i trzeba o nie zawalczyć.

A jak myślicie, co jest w stanie popchnąć ludzi do tak radykalnej decyzji, jaką jest rozwód?

Weronika: Bardzo do mnie przemawia taka konferencja ojca Adama Szustaka, w której on kryzys w tej sferze tłumaczy tym, że my jesteśmy pokoleniem wychowanym często przez ludzi, którzy się nie rozwodzili, ale żyli jak rozwiedzeni. Że te 30, 40 lat temu trudniej było ot tak wynająć mieszkanie i się wyprowadzić z domu więc tkwiło się w takich toksycznych układach, ale prowadząc jakby osobne życia. Wielu moich znajomych słyszało w swoich domach „Kiedy dorośniesz, rozwiedziemy się”. A czasem wystarczyło nawet samo patrzenie na takie smutne małżeństwa, żeby skutecznie zniechęcić kolejne pokolenie do sakramentu małżeństwa. Dzieci widzą dużo więcej niż nam się wydaje, więc najgorsze są chyba własne doświadczenia, które nas ustawiają na całe życie i utrudniają uwierzenie w piękno małżeństwa, że to się może udać, że to w ogóle ma sens…

fot. archiwum rodzinne Weroniki i Jana Kostrzewów

Jan: Czasem, kiedy przyglądam się współczesnym małżeństwom, uderza mnie to, że mało kto decyduje się dzisiaj na ślub, tylko dużo osób „legalizuje” swoje małżeństwo po 7 latach związku, 5 latach mieszkania razem, mając już wspólny kredyt i może dwójkę dzieci. Czyli oni tę wielką i ważną decyzję o wspólnym życiu podejmowali już małymi krokami wcześniej.

I odwrotnie – rozwód też nie jest jedną decyzją, tylko jest szeregiem podejmowanych “mimochodem” małych decyzji, które ostatecznie doprowadzają do zaniku więzi. Np. jesteśmy małżeństwem, które nie ma dzieci, albo są w takim wieku, że pojawiło się nam z powrotem trochę wolnego czasu. Pojawia się w naszym życiu przestrzeń na hobby, ale każde z nas wkręca się w coś innego. I to jest pierwsze „mimochodem”. Robimy wielkie kariery. Spędzamy bardzo dużo czasu osobno. Rozjeżdżają się nam tematy, rozjeżdżają się nasze horyzonty – i to jest drugie „mimochodem”. I w pewnym momencie ktoś się zakochuje w innej osobie, albo ten nasz związek przestaje nam dawać jakąkolwiek satysfakcję. Jeżeli nadal nie mamy dzieci, to ten rozwód jest w ogóle błyskawiczny i bezproblemowy. A jak są dzieci? Znowu “mimochodem” wyrządzamy im straszną krzywdę naszego rozstania. Wydaje się nam, że jak będziemy rozcieńczać ich ból, to będzie je mniej bolało… Bardzo trudno jest mi to zrozumieć, bo mówimy “dla dziecka zrobię wszystko, życie poświęcę” i faktycznie gdyby to samo dziecko było śmiertelnie chore, ci sami rodzicie zrobiliby wszystko, żeby nie cierpiało, ale …. pójście na mediacje małżeńskie, walka o małżeństwo ze specjalistami w tej dziedzinie nie jest brana pod uwagę. 

Brakuje elementarnej wiedzy, że nad związkiem się pracuje. Ludzie myślą, że małżeństwo naprawdę wygląda jak komedia romantyczna, że po ślubie naprawdę uda im się żyć długo i szczęśliwie, ot tak, siłą rozpędu. A równocześnie, ci sami ludzie rozwijają się zawodowo, podejmują szkolenia, zdobywają certyfikaty, ale nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby tak samo, rozwojowo podejść do związku z drugą osobą. I tu dochodzi też taki wstyd społeczny, że się prosi o pomoc psychologa, że się idzie do terapeuty…

Weronika: …i kiedy w końcu dochodzi do decyzji o rozwodzie, to naprawdę nie ma już co zbierać. Między tym dwojgiem nie ma już żadnych emocji. Żadnej złości, niechęci. Jest pustka i ulga z podjętej decyzji o rozejściu. A gdyby to małżeństwo zaczęło szukać pomocy już przy pierwszych niepokojących symptomach, z dużą pewnością można założyć, że ich historia wyglądałaby inaczej.

Może da się tego uniknąć, dobrze przygotowując się do wejścia w małżeństwo? Jak zrobić to mądrze?

Weronika: Zauważyliście, że jak mężczyzna czy kobieta ogłaszają, że idą do zakonu, to w rodzinie jest wielkie poruszenie, prawda? Są nieustanne pytania, czy ta decyzja jest przemyślana, czy niedoszły zakonnik zdaje sobie sprawę z trudności, czy przyszła zakonnica wie, z czego rezygnuje etc. W tych pytaniach ujawnia się cała wielkość tej decyzji. A jak ludzie biorą ślub? To, co do zasady podstawowe pytanie brzmi „Jakim samochodem pojedziecie do Kościoła?” My sami usłyszeliśmy je chyba z 15 razy.

Warto pewne rzeczy przegadać przed ślubem, a nie zajmować się tylko kolorem ścian w naszym wspólnym mieszkaniu czy tym nieszczęsnym samochodem, który dowiezie nas do kościoła.

Jan: Myślę, że mogłaby pomóc seria pytań dla narzeczonych, przygotowana przez specjalistów, ludzi pracujących z parami w kryzysie. To powinny być pytania z gatunku ekstremalnych np.: co zrobimy, kiedy rozchorują się rodzice albo kiedy pocznie się dziecko z wadami letalnymi albo zakocham się na zabój w innej osobie. Na te pytania każde z narzeczonych powinno odpowiedzieć osobno, a później skonfrontować swoje odpowiedzi. Podczas rozmów na takie trudne pytania jeszcze przed ślubem może się okazać, że nasza ukochana osoba jest zupełnie inna, że nosimy w sobie jakąś wizję naszego partnera, która nie pokrywa się z rzeczywistością. Przykładowo ona ma wizję małżeństwa na dobre i na złe, a on ma wizję małżeństwa póki nie zakocha się w innej kobiecie. I nawet mówi o tym otwarcie, ale ona nigdy o to nie pytała. Dlatego warto pewne rzeczy przegadać przed ślubem, a nie zajmować się tylko kolorem ścian w naszym wspólnym mieszkaniu czy tym nieszczęsnym samochodem, który dowiezie nas do kościoła.

Weronika: Słyszałam nieraz od księży, którzy prowadzą kursy przedmałżeńskie z prawdziwego zdarzenia, czyli takie, na których pojawiają się takie pytania, że czasem dochodzi na tych kursach do rozstań. Nagle okazuje się, że nasz narzeczony/narzeczona to zupełnie inna osoba…

Z drugiej strony nie da się poznać drugiej osoby przed ślubem na tyle dobrze, żeby później nie przeżyć mimo wszystko jakiegoś zaskoczenia, rozczarowania. Jak przeżyć takie sytuacje zwycięsko?

Weronika: Całą masę narzędzi do pracy nad sobą daje nam w ogóle Kościół katolicki. Dialogi małżeńskie, wspólnoty nakierowane na małżonków, literatura. Wszystko jest wręcz podane na tacy. Sami jesteśmy we wspólnocie małżeńskiej, która nazywa się Radość Miłości. Tak sobie myślę, że nawet gdybyśmy byli katolikami chodzącymi w tygodniu do kościoła, ale nie bylibyśmy we Wspólnocie, to byśmy bardzo wielu rzeczy o małżeństwie, o budowaniu więzi nie wiedzieli. Ja czasem czuję, że jesteśmy w czepku urodzeni, bo gdyby ktoś nas do wspólnoty nie zaprosił, prawdopodobnie nie szukalibyśmy jej na własną rękę. Jesteśmy harcerzami, a oni zwykle patrzą na kościelne wspólnoty z dystansem. A tu Wspólnota przyszła do nas sama, a z nią cała masa prowokacji do rozwoju małżeństwa. Szkoda tylko, że ta wiedza jest taka wciąż bardzo ekskluzywna. Niedzielny katolik ma do niej niewielki dostęp, a ludzie spoza Kościoła praktycznie żaden.

Chrześcijaństwo uczy zaczynania od siebie.

Dla mnie jeszcze taką naprawdę ważną rzeczą jest wspólna piramida wartości. Jeśli ona jest u nas identyczna to wcale nie znaczy, że my się nie rozwiedziemy, bo jeśli na pierwszym miejscu postawimy siebie to prawdopodobnie wszystko skończy się tragicznie. Ale jeśli mamy na pierwszym miejscu Pana Boga, na drugim miejscu siebie, potem dzieci i tak dalej, to wszystko jest poukładane jak trzeba i nawet jak czasami gdzieś nam się zaburzy ta hierarchia, gdzieś ja się pogubię, to mój mąż delikatnie mi przypomni, że pora wracać na właściwe tory myślenia.

Dodałabym jeszcze to, że myśląc o małżeństwie, co do zasady, zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, jak zmienić tę drugą osobę, żeby to ona dostosowała się do nas. A tymczasem jedyny i bodaj najlepszy poradnik, jaki przeczytałam w życiu, to był poradnik o tym, jak być dobrą żoną, co o mojej roli mówi Pismo święte, jaka mam być i to naprawdę abstrahując od tego, jaki jest mój mąż. Chrześcijaństwo uczy zaczynania od siebie.


Całość wywiadu zostanie opublikowana już wkrótce, w jednej z najbliższych publikacji Wydawnictwa Stacja7!

Projekt dofinansowany w konkursie Ministra Rodziny i Polityki Społecznej „Po pierwsze Rodzina!” na rok 2021.


Weronika i Jan Kostrzewowie będą gośćmi naszej debaty o rodzinie: „Czy warto inwestować w małżeństwo”. Debata odbędzie się online 27 października o godz. 15 na naszym kanale na YouTubie.

ZOBACZ: Czy warto inwestować w małżeństwo? [DEBATA ONLINE]

Już teraz czekamy na pytania od naszych czytelników – możliwość zadawania pytań pojawia się codziennie (do wtorku włącznie) na naszym Instagramie. W naszych mediach społecznościowych przedstawiamy także wszystkich gości debaty. Zachęcamy do śledzenia Stacji7 na Facebooku oraz na Twitterze.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę