Nasze projekty
fot. Media Wnet / Flickr

“Do samego końca, na pełnej petardzie”. Ks. Jan Kaczkowski

Niekwestionowany wzór siły, ale i empatii do drugiego człowieka. Mimo swojej ciężkiej choroby nie zwalniał, ciągle szedł naprzód, niosąc pomoc innym, a przede wszystkim motywując do działania tych, którzy mieli okazję słuchać jego wypowiedzi.

Reklama

Podczas woodstockowej Akademii Sztuk Przepięknych 21. Przystanku Woodstock opowiadał o życiu, o swojej chorobie, o byciu “onkocelebrytą”, o przyzwoitości, o Kościele. Przypominamy kilka jego wypowiedzi z tego spotkania w 2015 roku.

Przyzwoitość

Przyzwoitość, a nieprzyzwoitość – ta granica wcale nie przechodzi między wierzącymi, a niewierzącymi, ani pomiędzy religiami czy wyznaniami. Ona tak naprawdę przechodzi między poszczególnymi ludźmi, a nawet więcej – w Twoim i moim sumieniu. Przecież doskonale wiemy, że mamy część sumienia, która jest słaba, nieprzyzwoita i tak naprawdę przy jakiś okazjach bylibyśmy zdolni do największych świństw. Ale mamy też w sobie część piękną – podkreślił ks. Jan.

Czytaj także >>> Paweł Grabowski: “Nie ma czasu na rzeczy ważne, żyjemy tak krótko, że jest czas tylko na rzeczy najważniejsze”

Reklama

Godnie przejść chorobę

Dla mnie niezwykle ważną postacią jest Wiktor Emanuel Frankl. To taki żydowski lekarz, psycholog i neurolog, który trafił do obozu i przeszedł cały holocaust. Był z Wiednia, więc oczywiście przyjechał do Auschwitz w pięknym osobowym pociągu, miał swoją habilitację pod pachą, miał ochotę, tam w tym miejscu odosobnienia – jak im mówiono – pracować naukowo. Oczywiście natychmiast pozbawiono go złudzeń. Wiadomo, co się tam działo – opowiadał.

Wyrwano mu te naukowe teksty, podeptano, jego ogolono i on godnie przeszedł ten holocaust, bo uciekł na taką emigrację wewnętrzną i np. cały czas w głowie odtwarzał sobie swój doktorat w pamięci. Poza tym ciągle pozostawał sobą, pozostał naukowcem i on właśnie podzielił oprawców socjologicznie, na tych, którzy byli przyzwoici i tych, którzy byli dramatyczni. Podzielił także więźniów, na tych którzy walczyli i tych, którzy przestali walczyć. On w ten sposób godnie przeszedł przez holocaust i ja też chciałbym, zachowując wszelkie proporcje, godnie przejść np. przez moją chorobę i w ten sposób nie dać się złamać – podkreślił kapłan.

Siła dla innych

Powiedziano mi, że będę żył 6 miesięcy, a każdy kolejny będzie cudem. Ja się tak potwornie do tego przywiązałem, może nie wpadłem w depresję, ale zacząłem odliczać i łapał mnie zwierzęcy strach za gardło – wspomniał ks. Jan.

Reklama

Potem zaczęło mnie to wkurzać i zacząłem sobie mówić “Marnujesz czas, weź się za siebie! Masz łeb, możesz gadać, mniej więcej logicznie.” I tak udało mi się podyktować pierwszą bioetyczną książkę i to mnie nakręciło. Wróciłem do pracy w hospicjum. Zawsze mój ojciec mnie pytał, czy nie jest to dla mnie zbyt trudne, że codziennie patrzę na ludzi, którzy cierpią i umierają. Nie, bo ja tam jestem profesjonalistą, jestem dla nich, żeby im pomóc i wtedy nie myślę, że jutro będę miał rezonans magnetyczny i że może jego wyniki mogą wszystkie moje plany wystrzelić w kosmos – wyznał.

Uciekasz w robotę, w pomaganie, ale myślę, że jest w tym coś więcej: nigdy nie powinno się uciekać od swoich powinności, obowiązków. Ja naprawdę do samego końca chciałbym działać, że tak powiem „na pełnej petardzie”, na tyle, na ile po prostu będę miał siłę, bo to jest po prostu przyzwoite – podzielił się ks. Jan.

Czytaj także >>> Ewa Liegman: „Hospicjum dziecięce jest dla mnie drogą nawrócenia”

Reklama

“Onkocelebryta”

Ksiądz Kaczkowski chorował już od wielu lat, ale doskonale wiedział, że mimo to musi żyć na pełnej petardzie, nie może się poddać. Często w żartobliwy sposób opowiadał o swoich przeżyciach. Parę razy pokazałem się w telewizji i ludzie zaczęli mówić „ksiądz celebryta”, co to znaczy? Strasznie mnie to denerwowało, dlatego sam sobie wymyśliłem tą ksywę “onkocelebryta”. Jestem głównie znany z tego że mam raka, (…) nie lubię glejaka, ale skoro jest, to niech na coś się przyda – wspominał ks. Jan.

Czy można być wkurzonym na Pana Boga za to, że jest się chorym, czy można Go za to winić? Ksiądz Kaczkowski znał na to odpowiedź. Jestem z wykształcenia bioetykiem i wiem, że Pan Bóg nie ma z tym nic wspólnego. To nie jest dziad z długą brodą, który siedzi sobie na chmurze, który mówi 'Twoja gęba mi się nie podoba, będziesz mieć nowotwór’. Takiego Boga nie ma. Taki Bóg nie istnieje! Przecież wszyscy wiemy z biologii, że mamy DNA (…) i to jest po prostu biologia. A że Pan Bóg lubi biologię, wtargnął w nią, no to po prostu jesteśmy biologią, jedna zepsuje się wcześniej – tak jak ja – a inna później – powiedział.

“Bo to jest mój kościół!”

Na pytanie, czy Kościół mu się podoba, ksiądz Kaczkowski bez żadnych wątpliwości i z pełnym przekonaniem odpowiada: „Jasne, że mi się podoba! Bo to jest mój Kościół!” Oczywiście jest kościół przez małe “k” który tworzymy my duchowni, który nie zawsze jest dobry. Ale jesteście i  wy, świeccy. Przecież to jest nasz kościół. Zawsze powtarzam słowa Papieża Franciszka “przewietrzcie swoje zakrystia” – mówił.

Kościół, który nazywam moją Matką, apostolski, wspaniały (…) ten któremu przyrzekałem wierność i posłuszeństwo, kocham i afirmuje. Bo to jest mój kościół i nigdy nie będę się stawiał do niego w kontrze – dodał.

Posłuchaj całej rozmowy z ks. Janem Kaczkowskim:

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę