Basia Turek: Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te trudniejsze do zrobienia
“Miałam w życiu szczęście, bo moja głowa wstała z wózka, a tylko moje ciało na nim siedzi. Odkryłam swoją kobiecość, swoją tożsamość jako kobieta, nazywam swoje pragnienia, określam swoje cele i wiem, czego chcę”.
O swojej szalonej historii, o spełnianiu marzeń, odkrywaniu powołania, realizowaniu kobiecości w niepełnosprawności i budowania wyjątkowej relacji z „Tatą” w rozmowie ze Stacją7 opowiedziała Basia Turek, autorka książki “Pełnymi garściami”.
32-letnia Basia prowadzi – jak sama mówi – niezwykle zakręcone życie. Jej 85% niepełnosprawności w rzeczywistości oznacza 100% zależności od drugiego człowieka. Jej mottem życiowym jest hasło: „W życiu nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te trudniejsze do zrobienia”. Jedną z tych trudniejszych rzeczy, była szalona inicjatywa #wprowadźBaśkę, która maiała za zadanie zebrać 700 tys. złotych na nową chatę dla Basi. [Zbiórka zakończyła się 12 kwietnia 2022 roku z wynikiem 471 796 zł]
Katarzyna Wysocka: Jak zaczęła się historia Basi Turek?
Basia Turek: Moja historia jest taka, że mam trudne relacje rodzinne. I muszę powiedzieć, że tak naprawdę wszystko co mam, wszystko, czego doświadczam, to tak naprawdę wspólnota Kościoła. To powinno być naturalne, że jak widzimy kogoś słabszego, komu możemy pomóc, to pomagajmy, róbmy to! I nie mam na myśli tylko siebie, ale każdego człowieka potrzebującego pomocy. To Kościół moich marzeń – żebyśmy tak żyli, że każdy, kto usłyszy o Bogu będzie wiedział, że może do niego biec. „Przyjdźcie do mnie wszyscy” – niezależnie od wiary, statusu społecznego. Wszyscy – absolutnie wszyscy. Dziś w Kościele bywa ciężko, szczególnie przez nagonkę mediów, która zresztą często bywa uzasadniona. Mimo to wiem, że w Kościele rozlewa się miłość! Teraz i w przyszłości będzie pięknie i to będzie extra!
Widzisz nadzieję dla Kościoła pomimo tego, że ostatnio na duchownych, na całą wspólnotę wylewa się w mediach wiadro pomyj?
Przeczytaj również
Myślę, że nie widzę nadziei w Kościele, nie widzę nadziei w ludziach, bo jesteśmy słabi i grzeszni, ale widzę nadzieję w Bogu. To On jest tym, na którego powinniśmy postawić. Jak przestaniemy skupiać się na złu, które krzyczy, bo zło lubi krzyczeć, to będzie nam po prostu łatwiej. Nie mam na myśli tego, że powinno się przymknąć oko na zło, które ma miejsce w Kościele, absolutne nie. Uważam, że ludzie, którzy robią zło, powinni ponieść tego ludzkie konsekwencje.
Natomiast my jako katolicy moglibyśmy bardziej mówić o Bogu. Potrzebujemy poobracać proporcje. Jak czytasz dziś o Kościele, to czytasz, że jest źle i niedobrze. A wtedy zastanawiam się, czy ci wszyscy ludzie, którzy krzyczą o złu w Kościele, kiedykolwiek Boga spotkali. Jeśli tak, to jestem przekonana, że oni mogliby o Bogu powiedzieć mnóstwo wspaniałych rzeczy. A jeśli nie potrafią, to fajnie by było, aby przypomnieli sobie to spotkanie z Jezusem. Brakuje nam napominania się. Fajnie nam się krzyczy na portalach społecznościowych, w gazetach. Ale ile razy miałam odwagę powiedzieć: Słuchaj, robisz coś źle, nie podoba mi się to? Ja sama nie zawsze mam taką odwagę.
Czyli Twoim zdaniem Kościół przede wszystkim potrzebuje świadków wiary?
Kościół potrzebuje świadków wiary, zdecydowanie. Potrzebuje także stanięcia w prawdzie. Tam, gdzie jest zawalone, trzeba powiedzieć, że jest zawalone. I mieć świadomość tego, że prawda wyzwala. Że jak staniemy w prawdzie, to staniemy też w wolności. Ale nie da się stanąć w prawdzie bez miłości. Trzeba odnaleźć w sobie odwagę, by stawać wobec miłości.
Odwagę trzeba także znaleźć, by powiedzieć „potrzebuję pomocy”, kiedy faktycznie jest taka potrzeba. Ty taką odwagę znalazłaś i dziś razem z przyjaciółmi zbieracie na wymarzoną chatę! Na opisie zbiórki czytamy, że Twoje życie jest mocno zakręcone…
Oj, to totalna prawda! Wszystko to, co jest w opisie zbiórki jest prawdą. Moje życie takie właśnie jest, mocno zakręcone… Jak patrzę na swoje życie, to sama nie wierzę w to, że ono tak działa. Moje życie jest piękne kolorowe i zakręcone, ale to nie jest tak, że nie znam smaku bólu i cierpienia. Bo to jest trochę abstrakcyjne, że inwalidka, która jest właściwie stuprocentowo zależna od ludzi wynajmuje mieszkanie w Krakowie i żyje tylko dzięki temu, że ktoś do niej przyjdzie każdego dnia.
Każdego dnia ktoś się u Ciebie pojawia, by pomóc? To niesamowite!
Czasami jest tak, że ktoś do mnie nie zdąży, bo mu coś wypadnie albo szef go nie wypuści z pracy. A ja generalnie czekam w chacie na człowieka. Oprócz tego, że moja chata jest super, piękna i nazywam ją „domem publicznym Barbary Turek”, to jest to dla mnie poligon, z którym mierzę się każdego dnia. I mogłabym się przestać mierzyć, gdybym miała swoją wymarzoną chatę, która dopasowana byłaby pod moje potrzeby. Moja obecna chata nie jest w żaden sposób przystosowana do tego, abym mogła w niej funkcjonować. Jest kolorowo i pięknie, ale czasem pojawiają się też ciemne barwy.
Te ciemne barwy wynikają między innymi z tego, że mieszkasz w chacie, która jest totalnie nieprzystosowania do Twoich potrzeb, prawda?
Kwintesencją tego, jak wygląda moja chata jest sytuacja z Pauliną, która przyjechała do mnie, by nagrać film promocyjny na zrzutkę.pl. W pewnym momencie powiedziała takie hasło, no to teraz Basia pokażmy to, jak Ty nie możesz niczego dosięgnąć w swoim domu. Miałyśmy „grać” te wszystkie sceny, a ja bez grania próbowałam dosięgnąć do szafki nad zlewem i nie było szans, żebym się do niej dostała. I wtedy nagle zerkam, a Paulina i Krzyś, których dopiero co poznałam, byli bardzo wzruszeni. I mówili: „Kurczę, Basia, ty naprawdę nie możesz w tym domu do niczego dosięgnąć”. I zadali mi wtedy pytanie: „Jak ty w ogóle tutaj żyjesz?”.
No właśnie, jak Ci się udaje tutaj żyć? Jak dajesz radę, skąd w Tobie taka siła i determinacja?
Wszystko, co mam, dostałam od Pana Boga. Coraz więcej ludzi mówi o błędach Kościoła, mówi o tym, co jest złe. A ja, choćbym miała być ostatnią osobą w Krakowie, która miałaby mówić o tym, że doświadczam Pana Boga, to ja nie przestanę o tym trąbić. Ludzie są dobrzy, a przede wszystkim Bóg jest dobry. Ja żyję dzięki temu, że Tata mi daje. Gdyby mi Tato nie dał, to nic bym nie miała. To jest naprawdę jakaś gruba tajemnica, że On od tylu lat dba o mnie tak, że każdego dnia pojawia się przy mnie człowiek całkowicie za darmo, by mi pomóc. Po ludzku nie wiem, a po Bożemu wiem, że dostaje wszystko od Taty. Na pewno pomaga mi także takie stwierdzenie, że szklanka zawsze jest do połowy pełna i to daje mi też ogromną siłę i nadzieję.
Od Taty?
Tak, dokładnie tak. Moim Tatą jest Bóg, a nasza relacja z Tatą jest totalnie wyjątkowa. Nasza relacja jest taka, bo jest autentyczna. Staram się każdego dnia, żeby taka była. Nie boję się drzeć na Tatę, nie boję się mu zadawać trudnych pytań, nie boję się nazywać rzeczy po imieniu, nie boję się też tego, że czasami po prostu tak trudno mi jest Mu uwierzyć. Najtrudniejszym aspektem tej relacji jest nauka tego, że On wie lepiej niż ja wiem. To coś, czego się ciągle uczę i pewnie tę lekcję będę odrabiać do końca swojego życia. Staram się też być wdzięczna za to wszystko, co mi dał.
Jak uczysz się tej wdzięczności? Co robić, by być wdzięcznym nawet za drobne dobroci w swoim życiu?
Piję teraz dobrą kawę, bardzo lubię pić kawę. Jakby każdy człowiek znalazł sobie taką jedna małą rzecz, która sprawia mu przyjemność i naprawdę się nią zachwycał każdego dnia, to myślę, że po miesiącu stwierdziłby, że ma naprawdę super życie. My jako ludzie niestety nie umiemy przywiązywać się do małych rzeczy i chcielibyśmy od razu mieć wszystkiego dużo. Też tak czasem mam, ale teraz piję sobie super kawę, jest obok mnie super koleżanka – to są pierwsze dwa powody w tym momencie, za które mogę dziękować i być wdzięczną. Małe kroki to klucz do osiągnięcia sukcesu w byciu wdzięcznym.
Małymi krokami aż do tych dużych wdzięczności. Basiu, przecież Ty pojechałaś autostopem do Rzymu! Jak to wspominasz, jak w ogóle do tego doszło, że znalazłaś się na Placu św. Piotra?
Kiedyś bardzo chciałam odwiedzić papieża Franciszka. Nie miałam kasy, ani w zasadzie niczego. Ale stwierdziłam, że wypowiem to marzenie głośno, a wtedy może się ono spełnić. I tak właśnie zrobiłam. Znalazłam grupę znajomych, którzy chyba nie zdawali sobie sprawy, jak to jest zabrać osobę niepełnosprawną na podróż autostopową. Mimo to zgarnęli mnie. Nie mieliśmy nic przemyślane tak naprawdę, ale się udało! Po prostu pojechaliśmy tak na „yolo” [You Only Live Once – angielski odpowiednik „raz się żyje” – przyp. red.], spaliśmy na stacjach benzynowych. To totalnie moja wycieczka życia! Tak sobie myślałam, że dlatego chyba mi się też w życiu tak wiele udaje, bo ja po prostu nie myślę o konsekwencjach. Gdybym miała przewidzieć wszystkie niebezpieczeństwa, które na mnie czyhają, to z pewnością bym się na nic nie zdecydowała. Podróż autostopem to było totalnie mega doświadczenie.
Jakie to były emocje?
To jest coś takiego, że jak ja dzisiaj czytam swoją książkę, to myślę chciałabym poznać taką dziewczynę. Wszystkie te historie to jakaś totalna abstrakcja, że to się w ogóle wydarzyło. Nie umiem opisać tych uczuć i emocji. Myślę sobie, że tak powinno być właśnie w życiu – dać się pokierować. Coś mnie tknęło, żeby wyruszyć w tę podróż, pomimo ograniczeń. I wiem, że to była podróż mojego życia.
A czy przed wyjazdem spotkałaś się z jakimiś negatywnymi komentarzami, albo ludzie ostrzegali Cię, żebyś nie wyjeżdżała? Bo jak to tak osoba niepełnosprawna pojedzie do Rzymu i to w dodatku autostopem?
Mówię STOP podziałom na sprawnych i niepełnosprawnych. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu niepełnosprawni, ale po mnie trochę bardziej widać. Może być tak, że ktoś będzie sto razy bardziej niepełnosprawny w jednych kwestiach, a ja nie umiem sobie poradzić we własnym mieszkaniu i będę wtedy bardziej niepełnosprawna niż on. Jestem naprawdę bardzo przeciwna podziałom.
Myślę, że mi się w życiu udaje dlatego, że moja głowa wstała z wózka, a tylko moje ciało na nim siedzi. Odkryłam swoją kobiecość, swoją tożsamość jako kobieta, nazywam swoje pragnienia, określam swoje cele i wiem, czego chcę. Ludzie nie wiedzą kim są, czego chcą i z czego żyją. Więc moim zdaniem to trochę nie ma różnicy, czy ja siedzę na tym wózku, czy nie siedzę. Najważniejsze jest to, że staram się odkrywać, kim jestem i czego Pan Bóg ode mnie chce. I dlatego to wszystko się udaje.
Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu niepełnosprawni, ale po mnie trochę bardziej widać.
To wszystko się udaje także dzięki Twoim wspaniałym przyjaciołom, którzy wspierają cię na każdym kroku, prawda?
Siatka przyjaciół jest największym wsparciem, jakie mogę mieć. Jacy przyjaciele powiedzieliby „chodź, zbierzemy Ci kupę hajsu na mieszkanie”? A moi przyjaciele tacy właśnie są! Czasami przyznanie się do tego, że potrzebuję pomocy, bywa trudne i krępujące. A przed tymi ludźmi naprawdę się tego nie wstydzę. Ci ludzie są dla mnie naprawdę wielkim skarbem, ale też myślę, że to działa w dwie strony. Że to nie jest tak, że ja tylko daję, oni biorą, czy na odwrót. Każdy człowiek jest nam dany na drodze po coś.