Nasze projekty

Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy

Codziennie ciężko pracujemy, czy powinniśmy sobie odmawiać tej niewinnej przyjemności? Czy chrześcijanin udając się na zakupy powinien odczuwać dyskomfort wyrzutów sumienia?

Reklama

Marylin Monroe mawiała podobno, że pieniądze szczęścia nie dają. Dają je dopiero zakupy. Przypomniałam sobie ostatnio to zdanie podczas długiej i bezowocnej wędrówki po galerii handlowej w poszukiwaniu wymarzonego obuwia dla mojej nastolatki. Wizja obuwia była niemalże namacalna, wyraźna, chęć posiadania dokładnie takich i żadnych innych granicząca z desperacją, a pewność ich odnalezienia w gąszczu mniejszego lub większego badziewia – granitowa. Trzygodzinny bieg po największej krakowskiej galerii uwieńczony został zakupem obieraczki do warzyw, kawiarki, kilku damskich akcesoriów, potężnymi zakwasami i oczywistym brakiem obuwia. Wracałam do domu z nieszczęśliwą nastolatką i smutną refleksją, że albo nienormalna była Marylin albo ja. Choć obieraczka okazała się, mówiąc językiem młodzieżowym – zacna, to żadną miarą nie czułam się szczęśliwa. A może Marylin miała rację, ale trzeba jeszcze wykonać katorżniczą robotę terenową i odpowiedni reaserch, aby wiedzieć gdzie te zakupy robić?

 

Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy

Reklama

Zakupy. Większość z nas je uwielbia. Cudowne panaceum na złamane serca, chandrę, złą pogodę, beznadziejnego szefa, humorzastą teściową i inne smutki i niedogodności tego świata. Polowanie, podczas którego bystre oko łowcy napotyka okazję o ułamek sekundy przed innym myśliwym. W sytuacjach granicznych, takich, jak wyprzedaże lub okres przedświąteczny – sport ekstremalny, który powoduje, że osoby na ogół mało aktywne fizycznie rozwijają prędkość światła dodatkowo uprawiając z siatami ćwiczenia terenowe uprawniające do udziału co najmniej w konkurencji „spacer Buszmena”.

 

Codziennie ciężko pracujemy, czy powinniśmy sobie odmawiać tej niewinnej przyjemności? Czy chrześcijanin udając się na zakupy powinien odczuwać dyskomfort wyrzutów sumienia? Czy kupowanie trzydziestych piątych szpilek z sieciówki jest ok, ale Louboutiny to już przegięcie? Właściwie, czy jest coś złego w zakupach? Czy ewangeliczną pochwałę ubóstwa należy zinterpretować tak, że czym prędzej powinniśmy oddać samochód sąsiadowi, kolejne spodnie kupić dopiero gdy na siedzeniu zaczną się nam robić prześwity, a najlepiej przywdziać wór po ziemniakach, smutną minę i straszyć blondynkę z drugiego piętra ogniem piekielnym, bo unosi się za nią pożałowania godna woń (nomen omen) – zapachu Angel?

Reklama

 

Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy

Kościół przecież tak wiele uwagi poświęca ubóstwu, choćby Ewangelia z ostatniej niedzieli. Bogacz z przypowieści bawił się kapitalnie, imprezował, zapewne też lubił oddawać się shoppingowi i został potępiony, a Łazarz za życia będący nędzarzem – doznał pociechy. Najłatwiej oczywiście o uproszczenie interpretacyjne wiodące po najkrótszej linii oporu do wniosku, że bogactwo to zło, a ideałem jest życie w nędzy. Tyle tylko, że bogacz nie został potępiony z powodu posiadanego bogactwa. Spotkała go kara za jego złe używanie, za brak wrażliwości i egoizm. Nie dostrzegał drugiego człowieka, żył w izolacji, sam dla siebie. Był egoistą, który bogactwo traktował jak przedłużenie siebie. Sedno sprawy tkwi w tym, że nie jest złem samo posiadanie, a ideał chrześcijaństwa to dzielenie się. I wcale nie potrzeba do tego być na liście Forbesa. Można być niegodziwym, skąpym nędzarzem i równie dobrze przyzwoitym i szczodrym człowiekiem zamożnym. Zasadniczo, najłatwiej rozdaje się kasę, której się aktualnie nie posiada: czego ja bym dobrego nie zrobiła gdybym wygrała w Lotto (inna rzecz, że byłoby trudno bo wyjątkową awersją darzę gry hazardowe i nie gram)!

Reklama

Chyba najtrudniejszą i zarazem najczęstszą sytuacją z jaką mamy do czynienia jest taka gdy nie jesteśmy ani bardzo biedni, ani bardzo bogaci, ot, tacy przeciętni – mamy trochę. I co? Mam od razu to „trochę” rozdać?

 

Niekoniecznie. Wystarczy zrobić dobry użytek z tego co mamy i czasem się podzielić. Zawsze jest coś takiego co możemy dać, nawet kiedy jesteśmy kompletnie spłukani. I nie muszą to być pieniądze. Nie ma takiego momentu w życiu, w którym człowiek nie ma nic do ofiarowania. Może to być czas, wsparcie, rada, niekiedy po prostu trwanie przy przyjacielu, który nas potrzebuje. Chodzi o to, aby gromadząc rzeczy nie tracić poczucia rzeczywistości, zasklepiać w posiadaniu i izolować od świata.

 

Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy

Może zatem właściwie postawione pytanie powinno brzmieć: jakie dobro może wyniknąć ze zrobionych przeze mnie zakupów? Udajemy się do sklepu po kolejną bluzkę. Może warto spróbować poskromić (w sumie chyba naturalny) odruch skąpstwa i oddać komuś, komu bardziej się przydadzą tych kilka z poprzedniego sezonu, które zalegają w szafie? Przedmioty, które kupujemy (podobnie jak samo „kupowanie” oraz pieniądze) nie są celem, ale środkiem. W jaki sposób je wykorzystamy to już zupełnie inna sprawa. Jak w nieśmiertelnym przykładzie z nożem, który sam w sobie nie jest, ani dobry, ani zły, po prostu jest. Możemy nim ukroić chleb albo wykorzystać w mniej sympatycznym celu. Nie jesteśmy przedmiotami, które kupujemy, nawet jeśli to Ferrari i Louboutiny to nadal są to tylko buty i samochody. Niezależnie od tego czy kupiliśmy właśnie super auto czy piętnastoletniego Fiata w komisie, może warto nim czasem podrzucić koleżankę, która moknie na przystanku?

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę