„Pozwólcie mi odejść do Pana”. Ostatnie dni Jana Pawła II
Ostatnie słowa Papieża usłyszała siostra Tobiana. Przywołał ją spojrzeniem, a kiedy nachyliła się nad nim, zbliżając ucho do jego ust, powiedział: „Pozwólcie mi odejść do Pana”.
Fragment książki abp. Mieczysława Mokrzyckiego i Brygidy Grysiak „Miejsce dla każdego. Opowieść o świętości Jana Pawła II”
Żadnego grymasu cierpienia
Kiedy odchodził do Domu Ojca, patrzyłem na jego spokojną twarz i myślałem, że tak właśnie umierają święci. Jan Paweł II był piękny, kiedy umierał. Jego skóra była gładka. Jakby nagle stała się młodsza. Żadnego grymasu cierpienia. Totus tuus. Jakby już był w objęciach Matki Bożej. Jakby już witał się z Jej Synem. To wielka łaska, że mogłem mu służyć. Że mogłem przy nim być, kiedy umierał.
Swoim życiem, cierpieniem i śmiercią napisał najpiękniejszą encyklikę. Żadna inna encyklika nie miała takiej siły. Żadna inna encyklika nie przyprowadziła do Boga tylu ludzi. To, jak żył i jak umierał na oczach całego świata, było dowodem jego miłości do nas. Dowodem zaufania i wielkiej mądrości. Wiedział, jak wielu jest wśród nas niewiernych Tomaszów. Że nie uwierzymy, dopóki nie zobaczymy. Że w słabości jest siła…
Czytaj także >>> „Odnawiasz oblicze ziemi”. Na słowach tego psalmu Jan Paweł II oparł wielką modlitwę za Polskę
Ostatnia Wielkanoc, czyli ostatnia encyklika, cierpieniem i śmiercią napisana
Przeczytaj również
W Wielki Czwartek na początku mszy krzyżma świętego kardynał Giovanni Battista Re odczytał papieskie przesłanie. Jan Paweł II zapewniał w nim, że śledzi mszę w telewizji i że przyłącza się do jej uczestników w dziękczynieniu za „dar i tajemnicę kapłaństwa”. Pisał też, że modli się, „by nie zabrakło w Kościele świętych kapłanów”. I tę intencję zawierzył Matce Bożej. Oglądał mszę w sypialni – wspomina arcybiskup Mokrzycki. – Nic nie mówił. Zawsze bardzo przeżywał Wielki Czwartek. Myślę, że ten Wielki Czwartek przeżywał szczególnie. Bardzo chciał uczestniczyć we mszy świętej upamiętniającej ustanowienie Eucharystii. Ale na to też nie było szans.
Poranek w Wielki Piątek nie różnił się od innych poranków. Jan Paweł II pościł jak zwykle w każdy Wielki Piątek. Jak mówi arcybiskup Mokrzycki, zjadł kilka łyżek grysiku i trochę zmiksowanej zupy. To wszystko. Podobno do końca liczył na to, że może uda mu się być tam, w Koloseum. Ale dla lekarzy, dla najbliższych współpracowników od dawna było jasne, że Wielki Piątek Papież spędzi w domu. Kiedy w Koloseum ruszała droga krzyżowa pod przewodnictwem kardynała Ruiniego, Papież siedział już przed telewizorem w swojej kaplicy. Ten obraz był transmitowany na cały świat. Telewizja nie pokazywała jego twarzy. Ciągle miał rurkę w tchawicy – opowiada Arcybiskup. – Lekarze włożyli ją znowu po audiencji w środę. My ją widzieliśmy, widzowie nie mogli tego zobaczyć. To była jego droga krzyżowa. Ciężko oddychał. Widać było, że walczy. To był duży wysiłek. Ale bardzo chciał, żeby tak było. Chciał oglądać. Chciał choć tak uczestniczyć w tym nabożeństwie. Droga krzyżowa w Koloseum rozpoczęła się od odczytania listu papieskiego. „Adoracja krzyża odsyła nas do zadania, od którego nie wolno nam się wymówić – pisał – misji, którą Święty Paweł wyraził w słowach: »W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego ciała, którym jest Kościół«”. Zapewniał, że swoje cierpienie ofiarował, „aby wypełnił się plan Boży, a Jego słowo szło między ludzi”. Pisał, że patrzy na krzyż i wielbi go. „Witaj, krzyżu, jedyna nadziejo, obdarz nas cierpliwością i odwagą, i wyjednaj światu pokój!”
Przytulony do krzyża
Siedzieliśmy z Ojcem Świętym w kaplicy – wspomina arcybiskup Mokrzycki. – I trudno było nam opanować wzruszenie. To było wyznanie wiary, jakiego nie doświadczyłem. Ojciec Święty siedział tam z rurką w tchawicy i mówił ludziom, że on wielbi ten krzyż. I że ofiarowuje go za to, żebyśmy zrozumieli, co Pan Bóg do nas mówi. Myślę, że wielu ludziom otwierały się wtedy oczy i serca. Jestem pewien. Arcybiskup wspomina, jak w pewnym momencie Papież poprosił o krzyż. Chciał nieść krzyż. Razem z Chrystusem. Dosłownie. Fizycznie. Już nie tylko w przenośni. Chwila zastanowienia, który krzyż podać – opowiada Arcybiskup. – Stanisław mówi, że najlepiej ten lekki, drewniany, który miałem w sypialni. Pobiegłem szybko schodami. Przyniosłem ten krzyż. I to ten krzyż Ojciec Święty tak bardzo tulił do policzka. Na oczach całego świata. Kiedy dzisiaj o tym myślę, widzę w tym jakąś głęboką symbolikę. Bo parę lat wcześniej pewna kobieta w Bieszczadach poprosiła męża, żeby dla niej ten krzyż wyrzeźbił. Była po wypadku, nie mogła chodzić. Chciała się modlić. Potrzebowała takiego krzyża, który nie byłby za ciężki. Mąż krzyż wyrzeźbił, a ona trzy lata później przekazała ten krzyż pielgrzymom ze wsi, którzy wybierali się do Rzymu. Oni podarowali krzyż Ojcu Świętemu.
(…)
Ojciec Święty przytulony do tego krzyża wytrwał wtedy do końca transmisji – wspomina. – Potem był bardzo zmęczony. Wykończony. Nic nie mówił. Modlił się jeszcze u siebie w sypialni. To był niezwykły dzień. Widzieliśmy, że Ojciec Święty był szczęśliwy, że przeżył tę drogę razem z wiernymi, że był z nimi, a oni z nim. Wszyscy cieszyliśmy się, że się udało.
Czytaj także >>> Jan Paweł II był dla niej autorytetem. Po jego odejściu Jarocka mówiła: „ta śmierć nas połączyła”
Chwila próby
Wielka Sobota też w domu. Pod znakiem intensywnych ćwiczeń z logopedą. Jak mówi były papieski sekretarz, niezwykle męczących dla Papieża. Ojciec Święty bardzo chciał przemówić do wiernych w Niedzielę Wielkanocą. Dlatego długo i wytrwale ćwiczył. I bardzo dobrze mu to wychodziło. Mszę Wigilii Paschalnej w Watykanie oglądał w telewizji. Razem oglądaliśmy. Na początku kardynał Ratzinger odczytał specjalne przesłanie Jana Pawła II: „Zaprawdę nadzwyczajna to noc, w której promieniejąca jasność zmartwychwstałego Chrystusa pokonuje w sposób ostateczny moc ciemności zła i śmierci i zapala w sercach wierzących nadzieję i radość. (…) Dzięki męce i zmartwychwstaniu to, co było zburzone, zostało odbudowane – przekonywał Papież – to, co się postarzało, odnawia się, wszystko zaś powraca piękniejsze niż przedtem do swej pierwotnej doskonałości”. Jan Paweł II, głosząc światu sens cierpienia Chrystusa, tłumaczył sens swojego cierpienia. Jakby chciał nas przygotować na to, co stanie się za kilka dni. W prasie zaczęły się pojawiać opinie, że Papież właśnie pisze swoją najpiękniejszą encyklikę. Cierpieniem i niemocą, która ustępuje mocy ducha i modlitwy.
Przyszła Wielka Niedziela i chwila próby – opowiada Arcybiskup. – Byliśmy pewni, że wszystko pójdzie dobrze, bo wcześniej Ojciec Święty naprawdę dobrze sobie już radził. Pojawił się w oknie, żeby pobłogosławić wiernych. Podałem mu tekst, a on mówi cichutko: „Nie mam głosu”. Nie wiedziałem, co zrobić. Czekałem. A Ojciec Święty śledził tylko tekst błogosławieństwa na kartce. A potem zrobił znak krzyża. To było jego ostatnie Urbi et orbi. Milczące. Nie powiedział ani słowa. Tysiące ludzi na placu Świętego Piotra wiwatowały na jego cześć. Ale na wielu twarzach było widać smutek i łzy. Pamiętam, że kiedy kardynał Sodano odczytywał papieskie orędzie, Ojciec Święty podnosił kartki do góry, jakby chciał pokazać nam wszystkim i tym ludziom na placu, że to są jego dla nas i dla nich słowa. Dobrze by było, żebyśmy o tych słowach pamiętali… Jezusie, zostań z nami. Zostań z nami. Ile razy pielgrzymi w najdalszych zakątkach świata tak właśnie wołali do Jana Pawła II – mówi z uśmiechem Arcybiskup.
Poniedziałek Wielkanocny od rana był trudny. Papież czuł się gorzej. Po raz pierwszy nie odmówił z wiernymi modlitwy maryjnej Regina coeli. Na placu Świętego Piotra tłumy czekały, aż pojawi się w oknie. Takie były plany – przyznaje Arcybiskup. – Ale Ojciec Święty czuł się źle. Prawie nic nie jadł. Bardzo wychudł. Baliśmy się o niego. Nie chcieliśmy go narażać. Nie miał siły. Radio Watykańskie czekało do ostatniej chwili. Nie wyemitowało serwisu w samo południe. Przez dłuższą chwilę puszczano muzykę, czekano na decyzję. W końcu na antenie pojawił się bez zapowiedzi program „Z archiwum Radia Watykańskiego” i usłyszeliśmy przemówienie Jana Pawła II z trzeciej audiencji generalnej, z pierwszego roku pontyfikatu.
Czuł, że zbliża się koniec
We wtorek Ojciec Święty dużo odpoczywał. Wtorki miał wolne od pracy, choć w ten wtorek nie miało to znaczenia. Wszelkie obowiązki były zawieszone. Czuł się jakby trochę lepiej – opowiada Arcybiskup. – Na tyle dobrze, by w środę zaskoczyć wszystkich po raz ostatni. Chyba czuł, że zbliża się koniec, i chciał bez względu na wszystko pokazać się w oknie młodym ludziom, którzy czuwali na placu Świętego Piotra. Audiencja była odwołana, ale Ojciec Święty postanowił, że w oknie się pokaże. Choć na chwilę. I pokazał się. Na pięć minut. Odczytano jego krótkie przesłanie dla młodzieży: „Moi drodzy, przyjaźń z Jezusem, naszym Odkupicielem, niech rozjaśnia zawsze wasze życie, pozostańcie zjednoczeni z Nim przez słuchanie Jego słowa i czynny udział w uczcie eucharystycznej. Bądźcie Jego wiernymi świadkami, szczególnie pośród waszych rówieśników. Wszystkim składam raz jeszcze serdecznie życzenia wielkanocne”. Pozdrawiał też Polaków. Dziękował za modlitwę i błogosławił. Potem tłum odśpiewał modlitwę „Ojcze nasz” po włosku. A Jan Paweł II kreślił znak krzyża w powietrzu. Nakreślił go kilka razy. Tłumy wiwatowały. A on jakby nie chciał się z nimi rozstać – wspomina Arcybiskup. – Traktował ich jak swoich przyjaciół. Tak się do nich zwykle zwracał. Mówił: moi przyjaciele… To było ich pożegnanie. Ostatnia wspólna modlitwa. Po audiencji Ojciec Święty odprawił mszę świętą. Była to nasza ostatnia Eucharystia w kaplicy. Już w czasie tej mszy Ojciec Święty poczuł się źle. Ale ją dokończył. Wróciliśmy do sypialni i położył się do łóżka. I już z niego nie wstał. Aż do chwili śmierci.
Chwilę potem przyszedł kryzys. Lekarze powiedzieli nam wprost – mówi Arcybiskup – że jeśli Ojciec Święty nie dostanie jedzenia przez sondę, może umrzeć. Potem któryś z profesorów komentował, że gdyby tej sondy Ojcu Świętemu wtedy nie wprowadzono, byłaby to eutanazja polegająca na zaniedbaniu. Lekarze sondę założyli. Przez nos do żołądka. I tak Ojciec Święty dostawał pożywienie. Gotowe odżywki podawali mu doktor Buzzonetti i siostra Tobiana. Dużo odpoczywał. Dużo leżał, godzinami siedział w fotelu. Odprawiał mszę świętą w prywatnej kaplicy. Ale też na siedząco. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, ale umysł był ciągle jasny. Rozmawiał z nami ściszonym głosem.
Czytaj także >>> Św. Jan Paweł II. Szanowali go nawet przestępcy, ale jedno mieli mu za złe
„Pragnę ponownie zawierzyć tej miłości Kościół i świat”
W czwartek, dwa dni przed śmiercią, Papież po raz kolejny i po raz ostatni zawierzył Kościół i świat miłosierdziu Bożemu. Podyktował specjalny telegram do kardynała Macharskiego, metropolity krakowskiego, na uroczystości Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. „Pragnę ponownie zawierzyć tej miłości Kościół i świat – pisał – wszystkich ludzi na całym okręgu ziemi, a także siebie samego w mojej słabości”.
Kolejny kryzys. Papież tracił oddech, miał wysoką gorączkę. Byliśmy przerażeni – wspomina Arcybiskup. – Lekarze powiedzieli, że to wstrząs septyczny, od zakażenia dróg moczowych. I że to koniec. Nie dziś, nie jutro, to za kilka dni. Mówili, żeby jechać do szpitala, ale Ojciec Święty się nie zgodził. Nie chciał. Pragnął zostać w domu. Powiedział to Stanisławowi, a ten przekazał lekarzom wolę Ojca Świętego. Arcybiskup Mokrzycki opowiada dalej: Pada pytanie, czy lekarze mogą zapewnić Ojcu Świętemu wszystko to, co miałby zapewnione w szpitalu. Mówią, że tak. Dlatego zostajemy w domu. To nie była decyzja o przerwaniu uporczywej terapii, jak przez ostatnie lata niektórzy to interpretowali. Papież miał pełną opiekę medyczną i do końca przyjmował leki. Na początku dostał antybiotyki i tlen. Oddychał za pomocą maski tlenowej. Lekarze opanowali gorączkę i dreszcze. Antybiotyki na szczęście zaczęły działać. Około dwudziestej trzeciej Ojciec Święty uspokoił się, już nie walczył o każdy oddech i zaczął oddychać bez maski. Wtedy opowiadają mu, że cały świat się za niego modli. Że na placu Świętego Piotra są tłumy młodych ludzi. Papież jest pogodny, ale bardzo słaby. Lekarze mówią: stan stabilny, jednak bardzo ciężki. O dziewiętnastej siedemnaście Ojciec Święty przyjął Komunię Świętą i sakrament chorych od kardynała Mariana Jaworskiego. Był cały czas przytomny. Wymieniał nas po imieniu, kiedy podchodziliśmy do niego, by ucałować dłoń. Na koniec dnia były medytacje i wspólna modlitwa. Siostry śpiewały Apel jasnogórski. A Ojciec Święty, jak każdego dnia, im błogosławił. (…)
„Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”
W piątek Papież obudził się przed szóstą. Przytomny i spokojny. Już o siódmej koncelebrowaliśmy mszę świętą – wspomina arcybiskup Mokrzycki. – Ojciec Święty miał pogodną twarz. Mimo że noc była ciężka. Serce odmawiało posłuszeństwa. Lekarze interweniowali. Nad zdrowiem Papieża czuwał jego osobisty lekarz Renato Buzzonetti. Razem z nim dwaj specjaliści od reanimacji, kardiolog, laryngolog i dwaj pielęgniarze. Ojciec Święty poprosił w pewnej chwili, żeby mu przeczytać czternaście stacji drogi krzyżowej. Czytają mu siostry. A on słucha w skupieniu. I modli się. Zaczynają schodzić się goście. Każdy chciał się pożegnać. Wieczorem tylu młodych ludzi na placu się modli. Mówimy o tym Ojcu Świętemu. A on coś pokazuje. Początkowo nie rozumiemy. Stanisław podpytuje. Ojciec Święty potwierdza. „Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”. Uśmiecha się.
W sobotę o siódmej trzydzieści rano przy łóżku Papieża odprawiają mszę świętą. Przy Janie Pawle II są dwaj sekretarze, pięć sióstr zakonnych i jego osobisty lekarz. Renato Buzzonetti powie po śmierci Papieża dziennikowi „La Repubblica”, że umierający Jan Paweł II przypominał mu Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu. Zapewnia, że wraz z kolegami uczynił wszystko, by Papieżowi pomóc. Przychodzą kolejni goście, kardynałowie z Kurii Rzymskiej. Przychodzi kardynał Ratzinger, który potem mówi, że spotkał Jana Pawła II w pełni świadomego, że podąża do Boga… Papież nalega, że chce podziękować też Francesco, który od lat sprząta jego apartament.
Dziękuje mu.
Potem święci osobiście korony dla dwóch obrazów Matki Bożej Częstochowskiej. Kardynał Jaworski koronuje nimi chwilę później obraz w kaplicy polskiej w podziemiach bazyliki Świętego Piotra. Druga para koron została przekazana na Jasną Górę, dla Matki Bożej i Pana Jezusa z wizerunku częstochowskiego. Około czternastej Ojciec Święty zaczyna tracić świadomość – wspomina Arcybiskup. – Potem co jakiś czas jeszcze do nas wraca i uśmiecha się wtedy lekko. Mniej więcej o szesnastej żegnamy się z nim. Każdy po kolei podchodzi, całuje jego dłoń i mówi, co chce Ojcu Świętemu na koniec powiedzieć. Ja powiedziałem: „Bóg zapłać, Ojcze Święty. Proszę o błogosławieństwo”. Pobłogosławił mnie. Jego twarz promieniała. Widziałem, że towarzyszymy w ostatniej drodze świętemu człowiekowi. Mówiłem to już kiedyś, powtórzę i teraz: Jan Paweł II był piękny, kiedy umierał. Jego twarz była piękna. Tak umierają tylko święci.
Czytaj także >>> Przyszłość. Jan Paweł II dla średniozaawansowanych
„Powrócił do domu Ojca”
Ksiądz profesor Styczeń czytał na głos Ewangelię według świętego Jana. Zdążył doczytać do dziewiątego rozdziału, nim nastąpił koniec. Ostatnie słowa Papieża usłyszała siostra Tobiana. Przywołał ją spojrzeniem, a kiedy nachyliła się nad nim, zbliżając ucho do jego ust, powiedział: „Pozwólcie mi odejść do Pana”. Około dziewiętnastej zapadł w śpiączkę. Zapaliliśmy wtedy gromnicę i postawiliśmy w oknie sypialni – wspomina Arcybiskup. – O dwudziestej odprawiliśmy mszę świętą w wigilię Niedzieli Miłosierdzia Bożego. W Ewangelii jest opis, kiedy apostołom ukazuje się zmartwychwstały Chrystus. W pierwszy wieczór po Wielkanocy. I pozdrowienie: „Pokój wam!”. Wszystko pasowało. Stanisław podał Ojcu Świętemu kilka kropli krwi Chrystusa jako wiatyk. Po mszy siostry odmówiły różaniec. Płakały.
Jest dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem. Monitor pokazuje, że serce Jana Pawła II przestało bić. Doktor Buzzonetti nachyla się nad Ojcem Świętym, a potem mówi nam: „Powrócił do domu Ojca”. Stanisław intonuje Te Deum. Dziękczynienie zamiast rozpaczy. Najpierw nie mogłem tego pojąć. Pękało mi serce. Ale szybko zrozumiałem. To była piękna chwila. Pożegnanie pięknego, świętego życia. Mieliśmy Panu Bogu za co dziękować. Przy łóżku Papieża byli obaj sekretarze, kardynał Jaworski i arcybiskup Ryłko, ksiądz profesor Styczeń, ojciec Czesław Drążek, były siostry sercanki, lekarze i pielęgniarze. Była Wanda Półtawska. Był też papieski ceremoniarz ksiądz prałat Konrad Krajewski, który tak wspomina ostatnie chwile przy boku świętego Papieża:
Klęczeliśmy wokół łóżka Ojca Świętego. Papież leżał w półmroku. Dyskretne światło stojącej lampy skierowane na ścianę sprawiało, że był jednak dobrze widoczny. Kiedy wybiła godzina, o której za jakiś czas dowiedział się cały świat, nagle z klęczek podniósł się ksiądz arcybiskup Stanisław Dziwisz. Zapalił w sypialni światło i przerwał ciszę tajemnicy umierania Papieża Jana Pawła II, ciszę tajemnicy śmierci, która jest przecież integralną częścią życia. Drżącym, ale nadzwyczajnie pewnym głosem, z wyraźnym akcentem góralskim (przeciągając jedną z sylab), zaczął śpiewać: „Ciebie Boga wysławiamy, Tobie Panu wieczna chwała…”.
To było jak grom z jasnego nieba! Chyba wszyscy jednocześnie spojrzeliśmy zdziwieni na Arcybiskupa! Jednak zapalone światła i uroczysty śpiew kolejnych słów hymnu: „Ciebie wielbi ziemia cała”, uświadomiły każdemu z nas, że oto jesteśmy już w zupełne innej rzeczywistości: Jan Paweł II umarł – to znaczy żyje! Kiedy Jan Paweł II przestał chodzić i podczas celebracji był całkowicie – w dosłownym tego słowa znaczeniu – zależny od ceremoniarzy, zacząłem sobie coraz bardziej zdawać sprawę, że dotykam osoby świętej. Być może denerwowałem watykańskich spowiedników, kiedy przed każdą celebracją szedłem do spowiedzi, czując jakiś wewnętrzny nakaz i potrzebę. A celebracji bywało czasem kilka w tygodniu!
Dotykałem Papieża za życia (przez długie siedem lat), ale także wtedy kiedy jego dusza odłączyła się od ciała. W momencie śmierci pozostają po nas tylko zwłoki, czyli – jak pisze ksiądz Jan Twardowski – coś obcego, co się z człowieka „zwlekło” i co stanie się prochem. Sam człowiek wymknął się, odszedł i jest już objęty tajemnicą Bożą.