Nasze projekty

Bóg nie traktuje ludzi jak pociąganych za sznurki aktorów

Bóg nie reżyseruje przedstawienia, w którym traktuje swoje stworzenie jak bezwolnych, pociąganych za sznurki aktorów. My, ludzie, autentycznie walczymy i ponosimy w tej walce ofiary. Jest to jednak walka obliczona na krótki, z Bożej perspektywy, czas, po którym nastąpi nasze i Jego zwycięstwo – mówi biblista ks. dr Marcin Kowalski w rozmowie z KAI na temat "Strasznej książki".

Reklama

Dawid Gospodarek (KAI): Pamiętam dyskusje wokół twórczości kaznodziejskiej o. Adama Szustaka OP, który spotkał się z krytyką dobrych biblistów. Ksiądz jednak zdecydował się wydać z nim książkę…

Ks. Marcin Kowalski: – Idea powstania „Strasznej książki” pojawiła się kilka lat temu, kiedy poznałem o. Adam Szustaka podczas rekolekcji dla kieleckiej wspólnoty Dobrego Słowa i Eucharystii. Ujął mnie wtedy bardzo biblijnym podejściem i oryginalną egzegezą, która czasami bywa obiektem wspomnianych zarzutów, czy kością niezgody między o. Szustakiem a biblistami.

KAI: Nic Księdza nie zaniepokoiło?

Reklama

– W egzegezie o. Szustaka nie widziałem wówczas nic złego, oprócz tego, że jakieś słowo greckie, na które zwracał uwagę, zdaje się pole „garncarza” z Mt 27,7, interpretował szeroko, łącząc z opisem uzdrowienia w Łk 5,19. Odwołanie się do języków oryginalnych Biblii, greki i hebrajskiego, i wiązanie ze sobą różnych perykop, to chyba zasadnicza przyczyna krytyki, która na niego spada.

Pamiętając o tym, gdy pewnego dnia Aneta Liberacka ze Stacji7 zaproponowała mi napisanie książki z o. Adamem Szustakiem, a w zasadzie dopisanie drugiej części, zgodziłem się bez wahania. Po pierwsze dlatego, że ceniłem zawsze u o. Szustaka ogromne serce dla słowa Bożego i przepowiadanie, w którym odwoływał się do Pisma, języków oryginalnych, a także do egzegezy ojców Kościoła i rabinów. To bardzo odważne, a zarazem ze wszech miar pożądane. Pamiętałem też o krytyce, która wcześniej na niego spadała. Pomyślałem zatem: jeśli bibliści są od tego, by wytykać błędy i krytykować, to powinni też być od tego, by pomagać pisać dobre książki dla ludzi.

KAI: Czasem Ksiądz polemizuje z o. Szustakiem. Są jakieś tezy, do których Ksiądz ma najwięcej zastrzeżeń?

Reklama

– Zasadniczo zgadzam się z interpretacjami o. Szustaka zawartymi w „Strasznej książce”. Jeśli wobec czegoś budzi się mój naturalny opór, to jest to najczęściej kategoryczne postawienie jakieś kwestii, jednej interpretacji, znaczenia czy sensu słowa greckiego lub hebrajskiego, które powinno być absolutnie dominujące. Kiedy wyczuwałem taki rodzaj argumentacji, zazwyczaj prosiłem o jego przemyślenie. Słowo Boże jest tak bogate, że trzeba z niego wydobywać wiele sensów, dosłownych i duchownych, i czynić to z ogromną pokorą.

Z konkretnych przypadków, w których różniliśmy się z o. Adamem, przychodzi mi do głowy rozdział 20 Apokalipsy, o którym piszę, że zgadzamy się tu tylko w jednym, mianowicie, że tekst ten jest bardzo trudny. Dotyczy on spętania smoka i tysiącletniego królestwa Chrystusa. O. Adam miał opory przed uznaniem okresu tysiąca lat za symboliczne panowanie Chrystusa w Kościele, który sakramentami i głoszeniem Słowa „pęta” na jakiś czas Szatana. Zamiast tego wyciągnął z tekstu prawdę duchową o tym, że dla wierzących w Chrystusa może nie być sądu. Mnie interpretacja o Chrystusie panującym już dziś w Kościele doskonale wpisuje się w kontekst Apokalipsy. Mam też opory przed frazami typu „sądu nie ma”, który brzmią jak slogany i nie odpowiadają temu, co znamy także z Ewangelii i listów Pawła. Różnimy się też co do interpretacji imion Bożych Jahwe i Elohim w Rdz 3, postaci i wydarzeń historycznych w Apokalipsie, znaczenia 144 tysięcy, którzy towarzyszą Barankowi, czy odczytania sceny sądu w Ap 14. Znacznie więcej jednak nas łączy.

KAI: Czym straszy „Straszna książka”?

Reklama

– „Straszna książka” to rozszerzony, nieco poprawiony i wzbogacony o komentarze biblijne zapis rekolekcji o. Adama. Książka nawiązuje do tytułu rekolekcji, sama w sobie nie jest straszna. Dla mnie była niezwykle inspirująca. Dotykaliśmy tekstów, które rzadko czyta się in extenso w Kościele, rzadko się nad nimi zastanawia i je medytuje.

Teksty, które czytamy, to nie tylko teksty apokaliptyczne, roboczo nazywane „strasznymi”. Wychodzimy od Księgi Rodzaju, omawiamy proroctwa Starego Testamentu: Daniela, Izajasza, Pieśni Sługi Jahwe, Ezechiela. Trudno te proroctwa nazwać apokaliptycznymi w sensie ścisłym i trudno je nazwać strasznymi. Na pewno opowiadają one historie ludzi, proroków i męczenników, doświadczonych cierpieniem, złamanych, a ostatecznie zwyciężających. To historia narodu wybranego, karanego i podnoszonego z upadku prze swojego Boga. W tajemniczym Słudze Jahwe widać zapowiedź Jezusa. Cierpienie, z którego rodzi się nowe życie i Boże zwycięstwo to motyw przewodni wszystkich czytanych przez nas tekstów prorockich i apokaliptycznych.

KAI: A Apokalipsa?

– Ona jest rdzeniem „Strasznej książki”, która Apokalipsie poświęca ponad połowę swej treści. Nie trzeba jej nikomu reklamować, bo Księga Ksiąg kończy Nowy Testament i całą Biblię, a równocześnie także dziś nie przestaje fascynować czytelników, inspirować twórców literackich czy artystów.

Czy znajdujemy tam zapis końca dziejów? Czy bitwy, które się tam opisuje, rzeczywiście się wydarzyły, czy dopiero się wydarzą? Czy liczby i straszne postaci, które tam się pojawiają, władcy bestie, to nawiązanie do postaci historycznych, czy są to raczej symbole? Kiedy nastąpi koniec świata? Co oznacza 666? Kim są świadkowie dokonujący cudów, a potem leżący na placu wielkiego miasta? To wszystko kwestie, które do dziś dnia rozpalają naszą wyobraźnię, sprawiając, że zadajemy sobie zasadnicze pytanie: o czym tak naprawdę teksty apokaliptyczne mówią?

KAI: Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w książce?

– Właśnie te pytania zadajemy i staramy się na nie z o. Adamem odpowiedzieć. On, czytając uważnie tekst biblijny, wiąże go z innymi fragmentami Biblii, z egzegezą rabinów i Ojców Kościoła, wydobywając interpretację duchową – to mocna cecha charakterystyczna tej książki.

Wychodzimy od interpretacji duchowej, a później dodajemy do niej interpretację literalną, historyczną czy kulturową. To odwrotnie niż zazwyczaj się postępuje. Nie od litery i nie od historii, ale od ducha dochodzimy do czasów, realiów historycznych, ale też ciekawostek, które mogą zaskoczyć naszego czytelnika. Oczywiście o. Adam przed wydobyciem sensu duchowego przestudiował porządnie tekst, a więc interpretacja dosłowna towarzyszyła nam na każdym etapie lektury. Nie zatrzymujemy się jednak na niej, wydobywając to, co jest sercem Biblii czyli przesłanie zbawienia.

KAI: Dlaczego warto zaczynać tę przygodę od „ducha”?

– Zaczynamy tak dlatego, że rekolekcje były pierwsze, komentarz zaś jest wtórny. Książka świadomie idzie tą drogą także dlatego, że sens duchowy, prawda naszego zbawienia, są w Piśmie Świętym absolutnie najważniejsze. Nie dociekania dotyczące konkretnego czasu, kiedy wydarzyły się te historie; nie dociekania na temat tożsamości pojawiających się tu postaci, ale to, jaką rolę pełnią one w Bożym planie, co Bóg próbuje nam przekazać w scenariuszu czasów ostatecznych, jest dla nas punktem wyjścia i dojścia. Historia jest miejscem działania Boga i sceną objawienia, choć w Apokalipsie ma ona swoje specyficzne ujęcie. Tu przeszłość, teraźniejszość i przyszłość splatają się często w jeden, Boży wymiar. Czas, nie tylko ten znany nam, ale i ten przed nami i kosmiczny, jest drogą, którą kroczy Bóg, działający w naszym ludzkim świecie. Nie lekceważymy zatem historii, która – zapewniam – dostarcza także bardzo ciekawych punktów odniesienia dla naszej interpretacji duchowej.

KAI: Dla kogo jest ta książka?

– „Straszna książka” będzie dobrą lekturą dla wszystkich zainteresowanych Biblią: dla tych, którzy poszukują w księgach apokaliptycznych treści egzystencjalno-duchowych, jak i tych, którzy chcieli by je poznać od strony historycznej i kulturowej. Wpisuje się także w zainteresowania apokaliptyką, jakie widzimy w naszych czasach. Pamiętam, jak prawie dziesięć lat temu, gdy zaczynałem pracę na parafii w nowojorskim Bronksie, poproszono mnie, bym przygotował cykl spotkań biblijnych właśnie o tekstach apokaliptycznych. Amerykanie przeżywali wówczas swego rodzaju gorączkę kolejnej zbliżającej się daty końca świata, wyznaczonej przez protestanckich pastorów. W sklepach mnóstwo było książek na ten temat, w telewizji królowały filmy i seriale o tej tematyce. Można powiedzieć, że apokaliptyka jest mocno obecna w naszej kulturze, choć bywa to obecność zbanalizowana.

Także w biblistyce kontekst apokaliptyczny cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W XX w. Ernst Kaesemann uznał ją za matkę teologii Nowego Testamentu. Dziś bibliści z kręgu amerykańskiego, Beker, Martyn, Campbell, Gaventa, de Boer, z powodzeniem używają wzorca apokaliptycznego dla wydobycia przesłania choćby listów św. Pawła.

KAI: Jezus też czekał na bliski koniec świata?

– Według głoszonych na początku XX w. przez Alberta Schweitzera poglądów Jezusa nie da się zrozumieć, jeśli nie weźmie się poważnie pod uwagę apokaliptycznego kontekstu czasów, w których żył. Jezus według Schweitzera był apokaliptycznym prorokiem, oczekującym rychłego przyjścia Królestwa Bożego. Wiarę tę dzielili jego uczniowie, na czele ze św. Pawłem spodziewającym się szybkiej Paruzji. Znaki takiego oczekiwania Schweitzer dostrzegał także w Apokalipsie Jana.

Badania nad apokaliptyką i tekstami Nowego Testamentu zweryfikowały te kwestie i dziś odchodzi się już od stwierdzenia, że Jezus oczekiwał bliskiego końca świata. Mówi się o różnych wymiarach apokaliptyki rozumianej jako ruch społeczny, zespół idei, tło kulturowo-historyczne czy też gatunek literacki. W ujęciu współczesnych biblistów apokaliptyka nie dotyka nieznanej przyszłości, ale korzeniami tkwi mocno w wydarzeniu Chrystusa i ma charakter teraźniejszy, „staje się dziś”. Przez krzyż i zmartwychwstanie Syna Bóg radykalnie wkroczył w ludzką historię, zmieniając jej bieg. Odkupił tych, którzy skazani byli na potępienie, i zbawił nasz ludzki świat.

„Usprawiedliwienie” to najbardziej apokaliptyczne z pojęć chrześcijańskich, ponieważ podkreśla suwerenny, zbawczy akt Boga. Historia naszego ludzkiego świata należy do Niego, a ostatecznie zatryumfuje on na końcu czasów. Wówczas Stwórca ostatecznie pokona wrogów ludzkości, uosobione moce Zła, Grzechu i Śmierci.

Amerykański teolog duńskiego pochodzenia Johan Christiaan Beker porównał to do dwóch faz II wojny światowej: od D-Day – lądowania w Normandii, czyli momentu, kiedy potęga nazistowska została złamana, daleko jeszcze do V-Day, czyli dnia zwycięstwa. Podobnie jest z historią Bożego zwycięstwa: mieliśmy już swój D-Day – „wylądował” na naszej ziemi Chrystus, wcielony Bóg, który złamał potęgę Złego przez swój krzyż i zmartwychwstanie. Nie przeżyliśmy jeszcze jednak naszego V-Day – on czeka nas dopiero na końcu czasów.

KAI: Eschatologiczne „już i jeszcze nie”…

– Tak. Scenariusz apokaliptyczny charakteryzuje się napięciem między tym, czego możemy spodziewać się w przyszłości, czyli ostatecznego zwycięstwa Boga, a tym, że jest ono jeszcze w drodze. W pełnym blasku ujrzymy je dopiero na końcu czasów, ale już dziś realizuje się w nas, w każdej walce ze złem, w każdym zwycięstwie świętości, miłości, Bożej łaski w naszym życiu.

Oczywiście w apokaliptycznym scenariuszu ta wojna się nasili, pojawiają się prześladowania, opisy czasów ostatecznych są bardzo krwawe, ale trzeba czytać je głębiej, niż to, co w obrazach tych na pierwszy rzut oka można dostrzec. Przede wszystkim ukrywa się tam zapowiedź zwycięstwa dla tych, którzy wytrwają; święci muszą zostać wypróbowani, zanim przyjdzie Boże Królestwo. Przyjdzie ono także w odpowiedzi na ich walkę i wołanie. Innymi słowy, w ostatecznym Bożym zwycięstwie aktywnie także uczestniczymy. Choć dokonuje się ono Bożą mocą, my nie tylko na nie czekamy, ale, stając u boku Boga i współpracując z Jego łaską, przybliżamy jego przyjście.

KAI: Czyli Apokalipsa to pozytywny obraz?

– Na pewno nie jest to wizja ucieczki od naszego niedoskonałego lub rozczarowującego świata i oddania się kontemplacji tajemnic nieba. Apokalipsa to wezwanie do przemieniania naszej ziemi w oczekiwaniu na ostateczne Boże zwycięstwo. To wizja tchnąca nadzieją, ponieważ wierzymy, że siły Złego są w nieustannym odwrocie, że one zostały już definitywnie złamane. Odwołując się do obrazów z dwudziestego rozdziału Apokalipsy, Szatan został już wzięty na łańcuch i czeka na swój ostateczny sąd. Chociaż wobec panoszącego się w świecie zła może się to wydawać myśleniem wyidealizowanym i życzeniowym, to właśnie jest sedno naszej rzeczywistości, którego tak często nie zauważamy. Dlatego właśnie potrzebujemy apokaliptyków, którzy przenoszą nas w inny wymiar, szukają sensu tego, co dzieje się w naszym ludzkim świecie, zaglądając w przestrzenie nieba. Komunikują nam Boże tajemnice językiem kolorów, symboli, bestii czy aniołów. Próbują tym językiem opisać to, co nieopisywalne – Boga, którego widzą w niebiosach, a który równocześnie aktywnie działa na ziemi.

KAI: Przez wieki działy się straszne rzeczy, wystarczy spojrzeć na sam XX wiek. Czy Zły nie ma za dużo władzy i możliwości?

– Rzeczywiście można pomyśleć, że Bóg zbyt wiele miejsca pozostawia złu, sam się przy tym ukrywając. Jeden z moich kolegów bada nawet te kwestie we współczesnej filozofii. Apokaliptycy czytają zło jako swego rodzaju uosobioną siłę, która przeciwstawia się Stwórcy i z Nim walczy. Chociaż dla Boga nie jest ona żadnym przeciwnikiem, jest przeciwnikiem dla nas. Kiedy w dwunastym rozdziale Apokalipsy oglądamy wizję smoka, który staje przed mającą urodzić niewiastą, słyszymy później, że smok, pokonany w niebiosach, zostaje strącony na ziemię i tam toczy się dalej walka na śmierć i życie. To walka ze wszystkimi, którzy należą do Boga. Pozwala On, aby jego święci ginęli.

W jednej z wizji Apokalipsy, w rozdziale szóstym, pojawiają się dusze zabitych dla imienia Bożego, które wołają o pomstę. Pan uspokaja je swoim słowem, twierdząc, że muszą jeszcze poczekać, aż wypełni się krótki czas, w którym zginą jeszcze ich inni bracia. Scenariusz apokaliptyczny charakteryzuje się szczególną determinacją, w której pierwszym działającym jest Bóg, ale inne siły także mają pozostawioną wolność wyboru i dużo swobody w działaniu. Bóg nie reżyseruje przedstawienia, w którym traktuje swoje stworzenie jak bezwolnych, pociąganych za sznurki aktorów. My, ludzie, autentycznie walczymy i ponosimy w tej walce ofiary. Jest to jednak walka obliczona na krótki, z Bożej perspektywy, czas, po którym nastąpi nasze i Jego zwycięstwo.

KAI: Dlaczego Bóg jest tak cierpliwy? Czemu nie skróci łańcucha szatanowi?

– Być może ten łańcuch nie byłby tak długi, gdybyśmy sami nie pozwalali Złemu działać. Pamiętajmy, że w Apokalipsie to ludzie oddają pokłon Smokowi i Bestii. Przyjmują je za swoje bóstwa, bluźniąc równocześnie imieniu Bożemu. Odwracają się od swojego Boga, zabijają świadków, których On posyła. Sami ludzie lekceważą Bożą obecność, Słowo i jego Kościół. Przez to Boży łańcuch może się wydłużać, a walka staje się bardziej dramatyczna.

Odwołując się jeszcze do tekstu św. Pawła z Listu do Rzymian, rozdział 1, można powiedzieć, że Bóg świadomie oddaje nasz ludzki świat mocy zła, abyśmy przekonali się o goryczy życia poddanego grzechowi i powrócili do Stwórcy. Wydaje się, że panoszący się w świecie grzech przeczy obecności i wszechmocy Boga. Może także sugerować jego usunięcie się w cień. Tymczasem, stwierdza apostoł w Liście do Rzymian, Stwórca jest w tym grzesznym świecie aktywnie obecny. On sam, suwerennym aktem swej woli, pozwala nam przeżywać przeklęte życie bez Niego. To nasza kara, pokuta i życiowa lekcja. Ostatecznie ma ona nas skłonić do oddania się miłosierdziu Bożemu w Chrystusie, o czym Paweł pisze w Liście do Rzymian, 3.

KAI: Apokalipsa od samego początku była dość kontrowersyjna w Kościele. Widać to np. w historii kształtowania się kanonu Biblii. Marcin Luter też miał wątpliwości do co tej księgi…

– Marcin Luter mógł nie zgodzić się tą księgą z kilku powodów. Opisani są tam święci, którzy umierają i idą za nimi ich dobre czyny (Ap 14,13) – horrendum dla luterańskiej wizji zbawienia z wiary, nie z uczynków. Według tego, co Luter napisał w Komentarzu do Apokalipsy, zbyt wiele tam także wizji, a zbyt mało głoszenia Chrystusa, usprawiedliwienia przez wiarę i łaskę. Ostatecznie Apokalipsa znalazła się wśród ksiąg uznanych przez niego za deuterokanoniczne.

Do Apokalipsy podchodzili też z dystansem niektórzy chrześcijanie I wieku. Być może lęki przed tą księgą wynikały z tego, że nie była ona jedynym znanym dziełem tego gatunku w pierwotnym Kościele. Dzieł apokaliptycznych było wiele, choćby 4 Księga Ezdrasza, 2 Księga Barucha, Księga Henocha, która dla Kościoła etiopskiego jest do dziś dnia natchnioną i kanoniczną. Powstawało również wiele pseudoepigrafów przypisywanych apostołom, jak Apokalipsa Pawła i Piotra, które rzeczywiście nie mają nic wspólnego z objawieniem biblijnym.

I w. obfitował także w nastroje i ruchy apokaliptyczne. Pojawiało się wielu fałszywych mesjaszy, którzy wykorzystywali motywy apokaliptyczne, twierdząc, że nadchodzi koniec świata po to, żeby wyprowadzać ludzi na pustynię, porwać ich przeciw Rzymowi, co kończyło się rzeziami. Bar Kochba, przywódca II Powstania Żydowskiego z II w. uznał się za mesjasza, „syna gwiazdy” zapowiadanego w proroctwie Balaama z Księgi Liczb. Ponadto nieufność niektórych ojców Kościoła budził fakt, że Księga Apokalipsy używana była także przez heretyków.

Ostatecznie jednak dzieło to znajdujemy w najwcześniejszych wzmiankach o kanonie, w tzw. Kanonie Muratoriego, z II w., u Justyna, Klemensa Aleksandryjskiego, Tertuliana, Hipolita Rzymskiego i Orygenesa, którzy przypisują ją Janowi apostołowi. Akceptacja dla Apokalipsy rodzi się z Tradycji Kościoła. Wiąże się ją z Janem, bliskim współpracownikiem Chrystusa, potwierdza się jej ortodoksyjną naukę i wykładnię moralności, a sama księga używana jest na przestrzeni wieków w liturgii chrześcijańskiej.

KAI: Czy na podstawie Apokalipsy możemy mieć jakieś wyobrażenie o tym, jak wyglądała liturgia za św. Jana?

– Oczywiście. Scott Hahn w kluczu liturgii niebiańskiej czyta całą Księgę Apokalipsy. Rozdziały czwarty i piąty opisują nam wprost liturgię nieba. Na pewno jest tam wiele odniesień do celebracji, jakie przeżywała wspólnota Janowa. Sam fakt, że Apokalipsa rozpoczyna się wzmianką o objawieniu, które przychodzi do Jana w pierwszy dzień tygodnia, nie jest przypadkiem. Kiedy wspólnota chrześcijańska celebruje pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, czyli swoją Eucharystię, Jan otrzymuje wizję.

Wśród symboli Apokalipsy pojawiają się często kadzidła, które towarzyszą liturgii, są trąby, a także cała rzesza odniesień, także przestrzennych, które wskazują na związek z liturgią. Baranek otwiera księgę życia, która symbolizować może słowo Boże, jest ołtarz i Boży tron. Liturgia Apokalipsy podobnie jak nasza łączy niebo z ziemią. Uczestniczą w niej nie tylko wierni. Mamy tam hymn stworzenia, wyobrażonego przez czworo zwierząt, które stoją przy tronie Bożym. W rozdziale piątym rozbrzmiewa z kolei hymn odkupionych. To piękna wizja liturgii Kościoła, w której podczas Eucharystii Kościół uwielbiony wyśpiewuje chwałę Bogu wraz z Kościołem walczącym i pielgrzymującym na ziemi.

KAI: Ma Ksiądz doświadczenie w amerykańskiej, również ekumenicznej perspektywy. Czy są jakieś różnice między homiletyką katolicką a protestancką?

– Oczywiście są. Po pierwsze protestanci często przykładają znacznie większą wagę do głoszonego słowa Bożego niż my, katolicy. Księża katoliccy w Ameryce, na wiele sposobów konkurując z przepowiadaniem protestanckim, są zmuszeni do sprawnego używania narzędzi retoryki w swoich kazaniach. Kazanie bądź homilia to również dobra mowa, która w jakimś sensie musi porwać słuchaczy, nie tylko zawartością, ale także formą wyrazu. Ważny jest więc język ciała, emocji, gestów, podawane przykłady. To wszystko jest mocno obecne w przepowiadaniu protestanckim i to widać także wśród księży katolickich, którzy w sposób naturalny muszą dotrzymywać kroku takiemu stylowi.

W kontekście amerykańskim kazania są także bardzo biblijne. Pismo święte jest absolutnym punktem odniesienia dla przepowiadającego, chociaż u katolików widać także zakorzenienie sakramentalne i przykłady z życia świętych, czego u protestantów oczywiście nie ma. Stąd powiedziałbym, że katolicy mają znacznie więcej bogactw, które mogliby zmieścić w swoich kazaniach – niestety nie zawsze to wykorzystujemy. Jak mawiali starożytni, i świadom tej reguły był na pewno św. Paweł, jeśli ma się coś do powiedzenia, trzeba to zrobić dobrze.

Myślę, że współczesna kultura ze swoimi środkami przekazu i współczesnymi retorami, którzy pojawiają się w naszym życiu społecznym i politycznym, wymaga także od nas nowego stylu mówienia. Nasze kazania określiłbym w przeważającej mierze jako ortodoksyjne, ale często zbyt mało biblijne. Tymczasem Benedykt XVI w adhortacji Verbum Domini, wzywał nas do nadania całemu duszpasterstwu wymiaru biblijnego. Słowo Boże jest duszą liturgii. Trudno sobie nawet wyobrazić pomijanie go w naszym przepowiadaniu.

Ojciec Szustak może być tu inspiracją dla kaznodziejów, ponieważ w jego głoszeniu pojawia się mnóstwo dobrych cech mowy retorycznej: mamy przykłady, wciągający styl i zaangażowanie mówiącego, które przekonuje słuchaczy. Do tego odnosi się on do Biblii i ojców Kościoła, także do języków biblijnych, greckiego i hebrajskiego. Tego wszystkiego życzylibyśmy sobie w naszych kazaniach i homiliach, a jest już dużo pomocy, z których można korzystać, by tak przepowiadać. Pozostaje tylko otworzyć się na Ducha natchnienia.

KAI: Czasem jak słucham uwag biblistów do niektórych kaznodziejów, mam wrażenie, że te same argumenty mogliby stawiać np. ojcom Kościoła co do ich interpretacji Pisma Świętego. Czy są jakieś zasady, których będąc kaznodzieją katolickim koniecznie trzeba się trzymać, by kazanie było biblijnie poprawne?

– Pierwszą zasadą, jaką bym wymienił, jest eklezjalność. Słowo Boże to dar dla wspólnoty Kościoła, dar, który z odpowiedzialnością mamy przekazywać. Podstawą dla każdego kaznodziei jest nauczanie Kościoła, które mamy w sposób przystępny wyłożone w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Miarą dobrego, ortodoksyjnego kazania jest zawsze interpretacja treści np. biblijnych w duchu Tradycji Kościoła, i, jak mówi o tym Sobór, w Duchu autorów, w którym treści te zostały napisane. Dobre kazanie czy homilia służą rozwijaniu i tłumaczeniu depozytu wiary, a nie kreowaniu nowych prawd. To odpowiedzialne karmienie wspólnoty Kościoła słowem Boga.

Po drugie, w dobrym przepowiadaniu szalenie ważna jest podwójna pokora głoszącego wobec słowa Bożego i wobec wspólnoty, której służy. Słowo, które głosimy, jest większe niż my i bogatsze niż to, co możemy zawrzeć w swoich słowach. Bez pokory, pomocy i otwarcia na działanie Ducha Świętego kaznodzieja nie jest w stanie zrealizować powierzonej mu przez Kościół misji. Bez pokory i miłości wobec słuchającej go wspólnoty, bez dostrzeżenia ich niepokojów, problemów i radości ryzykuje z kolei, że głoszone słowo do nikogo nie trafi.

Wreszcie słowo Boże zasługuje na to, aby przyznać mu w przepowiadaniu i w naszej liturgii absolutnie centralne miejsce. To nie dodatek do błyskotliwej myśli kaznodziei, ale rzeczywistość zbawcza, w której objawia się Bóg. Słowo przemienia nasze serce, pisał papież Benedykt XVI we wspomnianej już adhortacji Verbum Domini. Nasze sakramenty być może dlatego nie dotykają nas i nie przemienią Kościoła, zwracał uwagę papież, ponieważ zbyt mało zwracamy w nich uwagi na słowo Boże. Dając mu więcej miejsca w naszej liturgii i głoszeniu, możemy być pewni jego dobrych owoców.

Rozmawiał: Dawid Gospodarek (KAI)

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę