Nasze projekty
Izabela wraz z mężem Robertem | Fot. Archiwum prywatne Izabeli Maik-Dworakowskiej

“Szczęście po stracie ukochanej osoby jest możliwe!” Historia młodej wdowy

To było siedem lat temu. Jej mąż zmarł nagle - wyszedł do pracy i już nie wrócił. Miała wtedy 36 lat, on - 38. Ponownie wyszła za mąż i dziś jest żoną, mamą, macochą i podkreśla: “jestem szczęśliwa!”. Jak udało jej się odbudować życie po stracie męża? Z Izabelą Maik-Dworakowską rozmawia Katarzyna Kuricka.

Reklama

Katarzyna Kuricka: Marzec 2016 roku. Czy potrafisz rozmawiać o tym, co się wtedy wydarzyło? 

Izabela Maik-Dworakowska: Tak, potrafię. To był duży szok, bo mój mąż zmarł nagle. Ja miałam 36 lat, on 38. To był bardzo trudny czas. Mąż wyszedł do pracy i nie wrócił. Zmarł na zawał serca w pracy. Był lekarzem, więc miał od razu udzieloną fachową pomoc. Cieszę się, że to nie działo się w domu, bo dostał od razu pomoc taką, jak trzeba i mimo tego nie udało się go uratować. Być może dziś bym sobie wyrzucała, że mogłabym coś zrobić w domu, nie mając tej wiedzy.

Jak się o tym dowiedziałaś? 

Zadzwoniła do mnie moja teściowa, do której zadzwonili ze szpitala z informacją, że Kuba jest reanimowany. Bardzo się bałam, ponieważ wiedziałam, że oznacza to zatrzymanie akcji serca, a nie wiedziałam dlaczego, co się stało. Razem z dziećmi zmówiłam różaniec, a potem jeszcze moja najstarsza córka zaproponowała, żebyśmy odmówili Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jakoś w międzyczasie położyłam synka spać, starałam się zachować spokój ze względu na dzieci. Przyjechało też do mnie kilka osob: mama ze znajomą, brat, rodzeństwo Kuby. Po jakimś czasie mama przekazała mi wiadomość że Kuba nie żyje. Chyba do niej zadzwonił ktoś albo odebrała mój telefon.

I nagle życie wywróciło się do góry nogami…

To był szok. W zasadzie przez rok po śmierci męża funkcjonowałam w takim szoku. Ale dziś, z perspektywy czasu, cieszę się, że zmarł tam, gdzie od razu dostał odpowiednią pomoc. I też, że nie zmarł w domu, bo dom był takim bezpiecznym miejscem.

Reklama

Pracowałaś wtedy zawodowo? 

Mąż zmarł w marcu, a mi w kwietniu kończył się urlop wychowawczy i planowałam wrócić do pracy.

Byłaś w stanie wrócić tak, jak to było zaplanowane?

Tak. Przygotowywałam się już wcześniej do powrotu, poza tym finansowo była taka potrzeba. Po prostu musiałam wrócić. I to z jednej strony też było dobre, bo musiałam wejść w taką rutynę. 

W zasadzie już miesiąc po śmierci męża. Praca, wychowywanie trójki jeszcze przecież małych dzieci, codzienne sprawy… Czy i jak udawało ci się żyć, funkcjonować? 

Zwłaszcza przez pierwsze kilka miesięcy miałam ogromną pomoc ze strony przyjaciół, rodziny i znajomych. Wielu ludzi pomagało mi organizacyjnie i finansowo, wspierało modlitwą. Radością były dla mnie dzieci, motywowały mnie do działania, trzeba było się nimi zająć. Postawiłam sobie za cel, żeby to doświadczenie straty taty nie zniszczyło ich, ale uczyniło silniejszymi.

Reklama

Strata bliskiej osoby to ogromny ból bez względu na to czy przychodzi nagle, jak u ciebie, czy w innych okolicznościach. Pozwoliłaś sobie i dzieciom na przeżycie żałoby, tego bólu po stracie?

Tak. Były bardzo trudne chwile. Dzieci płakały, że tęsknią za tatą. Wiadomo, to wszystko było dla nich trudne. Z jednej strony ja sama też nie ukrywałam przed nimi tego mojego bólu, bo płakałam i mówiłam, że tęsknię za tatą i sobie razem płakaliśmy, ale z drugiej strony też starałam się je chronić przed skutkami traumy, o której wcześniej mówiłam. Miesiąc, dwa wspomagałam się lekami przeciwlękowymi, ale później udawało mi się normalnie funkcjonować bez nich. Nie chciałam tłumić nimi emocji. Jak miałam ochotę płakać, to płakałam. To nie jest tak, że czas leczy rany, ale te emocje z czasem łagodzi, one nie są już tak silne. I po prostu starałam się cieszyć z tego, co mam, skupić na swojej relacji z dziećmi.

Tak funkcjonowałam przez cztery lata. Teraz widzę, jak bardzo zmęczona fizycznie i psychicznie.

A po czterech latach…

…w czasie pandemii poznałam mojego obecnego męża – Roberta.

CZYTAJ: “Nowy Początek” po stracie męża. Rekolekcje dla młodych wdów

Reklama

Pandemia. Mocno ograniczony kontakt z drugim człowiekiem. Ty- samotna mama z trójką dzieci. Jak Wam się udało poznać?

Wcześniej, przed pandemią, byłam jeszcze na rekolekcjach dla młodych wdów “Nowy Początek”. Rozpoczął się proces uzdrowienia serca i pomimo różnych nastrojów zaczęłam modlitwę do św. Józefa z prośbą, że jeżeli taka jest wola Boża, proszę, abym mogła spotkać mężczyznę, z którym mogłabym dzielić życie. Poznaliśmy się na jednym z portali. On mieszkał wtedy w Anglii…

Daleko…

Tak. Codziennie rozmawialiśmy. Ale dziś widzę, że to nasze spotkanie siebie było opatrznościowe. Nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto nas rozumie pod względem duchowym, kto ma takie same wartości i po prostu, którego się lubi i kocha za to, jakim jest człowiekiem. Poza tym byłam w pakiecie z dziećmi.

Wiedzieliśmy, że chcemy być ze sobą, bo naprawdę czuliśmy, że to nie jest tak, że zapełniamy nawzajem pustkę po tej drugiej osobie, która zmarła, ale potrafimy znów pokochać. To jest nowa jakość, zupełnie nowa miłość.

Robert również był wdowcem, dziś wychowujemy razem piątkę dzieci. Mieszkamy w dużym domu po moim dziadku i dziś już wiem, po co był nam tak duży dom. Każdy ma swój pokój.

Jak widzisz siebie dziś?

Jestem żoną, mamą i macochą, choć tego ostatniego określenia nie lubię przez negatywne konotacje, jakie ze sobą niesie. Wolę ang. “stepmum”, co – choć etymologia jest inna – przetłumaczyć można też jako “wykonująca kolejny krok mama”, “mama –  kolejny poziom”. 

Jak czujesz się w tym kolejnym “poziomie”?

Jestem szczęśliwa!

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę