Nasze projekty
Reklama
Fot. Instagram @mariawampowie

“Przyszłość tak mnie przerażała, że nie brałam jej pod uwagę”. Świadectwo walki z chorobą psychiczną

Marysia chorowała na depresję, nerwicę, psychozę, była diagnozowana także pod kątem choroby afektywnej dwubiegowej. Bez pomocy lekarzy nie udałoby się jej wyjść na prostą, a dzięki uzdrowieniu łaską Boga, jej życie zyskało nowy sens, dziś nie musi też przyjmować już leków.

Maria Skonieczka ewangelizuje na Instagramie (@mariawampowie), należy do wspólnoty Rodzina Serca Miłości Ukrzyżowanej, a jej największym pragnieniem jest, by każdy mógł zobaczyć jak dobry jest Bóg. O trudnej walce z chorobą z Marią Skonieczką rozmawia Michał Bukowski.

Michał Bukowski: Gdybyś miała opisać siebie sprzed 10 lat, stworzyć obraz 16-letniej Marysi, co byś powiedziała? Jaką siebie widzisz? 

Maria Skonieczka: Widzę to, że się wstydzę – tego kim jestem i jaka jestem. Nie widzę swojej wartości, mam coraz więcej lęków i rzeczy, które zamykają mnie na drugiego człowieka. Jestem zagubiona, mam dużo ran, które uniemożliwiają życie. Jest mało momentów, w których mogę być w ciszy i nie czuć się źle. Widzę osobę, której obecnie współczuję. Myślę, że w każdej sferze swojego życia byłam wtedy zagubiona.  

Czytaj także >>> Zaplanuj naprawdę dobry rok

Reklama

Jak wyglądało Twoje życie? Jak to, co czułaś, przekładało się na codzienność?

Będąc już w podstawówce byłam prześladowana przez swoją inność – byłam inna, może w pewien sposób trudna. Mieszkałam we wspólnocie prowadzonej przez moich rodziców – w domu na skraju puszczy Noteckiej, w którym grupa osób żyje razem (wbrew wszystkiemu) z Panem Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie oraz zajmuje się domem rekolekcyjnym. Nie mieliśmy aż tyle pieniędzy. Byłam po prostu inna niż dzieci z małego miasteczka. Wyróżniałam się też przez ubiór – moja mama jest artystyczną duszą, ubierała mnie inaczej, a dla dzieci inność jest bardzo trudna do zniesienia. 

Kiedy zaczęły się problemy z Twoim zdrowiem?

W wieku 12 lat miałam myśli samobójcze, bo tak mi było ciężko. Dzieciaki się ze mnie śmiały. W pewnym momencie nałożyło się na siebie wiele rzeczy, do tego stopnia, że pojawiła się we mnie wrogość i złość. Myślę, że już w wieku 12 lat miałam depresję. 

Myślisz, że temat depresji w tak młodym wieku jest w ogóle realny?

Jest to bardzo realne. Rodzice często nie biorą na poważnie przeżyć młodego człowieka. Myślą, że przejdzie, że musi się uspokoić, potrzeba czasu. Jednak człowiek ma skomplikowaną naturę i to już od maleńkości. Ma swoją osobowość, swoje przeżycia, które w każdym wieku objawiają się inaczej, ale są. To, że ktoś siedzi sam w ciemnym pokoju i płacze czy krzyczy, jest agresywny, nie oznacza, że jest rozwydrzony czy zwraca na siebie uwagę. Najczęściej świadczy to o tym, że coś się w życiu takiego dziecka dzieje, że trzeba zapukać do jego serca.  

Reklama

To, że ktoś siedzi sam w ciemnym pokoju i płacze czy krzyczy, jest agresywny, nie oznacza, że jest rozwydrzony czy zwraca na siebie uwagę. Najczęściej świadczy to o tym, że coś się w życiu takiego dziecka dzieje, że trzeba zapukać do jego serca.

Chciałaś popełnić samobójstwo, nie radziłaś sobie. Czułaś się w tym samotna? 

Tak, byłam samotna. Miałam duże problemy z relacjami międzyludzkimi. Jako dziecko byłam w skrzywdzona na płaszczyźnie seksualnej. Miałam wtedy 5 lat, to się stało krótko po Pierwszej Komunii Świętej. Chociaż rodzice szybko zareagowali, a ja jako to małe dziecko wybaczyłam osobie, która mnie skrzywdziła, coś we mnie wtedy obumarło na całe lata. Przed tym wydarzeniem byłam innym dzieckiem, które czuło się bezpiecznie, było szczęśliwe, byłam śliczną dziewczynką i ta sytuacja w jakiś sposób mnie zabiła. Stałam się zamknięta, przestraszona, czułam, że moje życie jest jakimś zagrożeniem.

Reklama

Jesteś bardzo skrzywdzonym dzieckiem, później dojrzewasz, stajesz się kobietą. Jesteś w liceum, masz ogromny bagaż doświadczeń i pewnym momencie zaczynasz uświadamiać sobie, że możesz sama stanowić o sobie. Jak sobie radziłaś z tym bagażem? Szukałaś pomocy u pedagoga, psychologa? Czy miałaś inne sposoby na poradzenie sobie z tym? 

Kiedy moi rodzice dowiedzieli się o wszystkim, zauważyli, że coś się ze mną dzieje, zaczęli szukać pomocy. Ja sama nie byłam wtedy jeszcze gotowa na to, aby przyjąć tę pomoc. W liceum byłam bardzo zbuntowana, ubierałam się inaczej, byłam ekstrawagancka w ubiorze. Wyróżniałam się, byłam w klasie teatralnej, więc występowałam w teatrze, lubiłam muzykę alternatywną, kino alternatywne.  

https://www.youtube.com/watch?v=sZGkH3lMWMQ

Psychicznie pewnie nie było lepiej? 

Nie, chociaż mogło mi się wydawać, że jest lepiej, ponieważ bardziej otworzyłam się na ludzi, ale psychicznie wcale nie było lepiej. Czułam, że w środku byłam cały czas sobą, tą Marysią, która jest stworzona do miłości. Jednak to, co zrobił ze mną świat sprawiło, że byłam totalnie zagubiona. Były we mnie dwie tożsamości. Pierwsza to ta, która chciała robić coś dobrego, coś co miałoby sens – na przykład chciałam żyć w czystości. W drugiej tożsamości byłam zagubiona, zainspirowana starszymi znajomymi, którzy chodzili na techno, byli dla mnie fascynujący. Nie umiałam malować, nie miałam talentów artystycznych, a chciałam studiować coś artystycznego. Nie patrzyłam w ogóle pod względem przyszłościowym, bo przyszłość tak mnie przerażała, że nie brałam jej pod uwagę.

Skąd u ciebie tak liczne zmiany kierunków i takie wielkie niezdecydowanie w ich wyborze?

Lubiłam historię sztuki, od dziecka czytałam albumy o sztuce, lubiłam piękno. Jednak bałam się, bo słyszałam, że na wydziale w Poznaniu panuje trudna atmosfera. Przestraszyłam się i bardzo emocjonalnie podjęłam inną decyzję. Najpierw poszłam na kulturoznawstwo. Byłam tak zamknięta na tych studiach, że nie potrafiłam się do nikogo odezwać, chyba, że miałam obok siebie swoje koleżanki. Na przykład nie szłam na wykład, gdy moje dwie najbliższe koleżanki nie szły. Kompletnie mnie to paraliżowało. Potem usłyszałam o nowym kierunku artystycznym, który się tworzył na Uniwersytecie Artystycznym: kuratorstwo i teorie sztuki. I stwierdziłam, że na niego pójdę. Jednak i tam była bardzo zła atmosfera duchowa. Zawsze byłam na to wyczulona. Wytrzymałam tam rok czy półtorej roku. Zrezygnowałam czując, że to jest jedyne wyjście. Następnie już w takim akcie desperacji postanowiłam pójść na filologię polską. Dlaczego? Nie wiem. I wtedy zaczęłam chorować psychicznie.  

Czytaj także >>> „Bardzo trudno uwierzyć we własną śmierć bez sensu”. Wspomnienia Marka Edelmana z Getta Warszawskiego

Jak rozpoznałaś chorobę, miałaś jakieś szczególne objawy? 

Zaczął pojawiać się we mnie paraliżujący lęk, czułam coraz większą pustkę w środku. Trudno to wytłumaczyć, ale myślę, że jeżeli ktoś to przeżywa, wie o co chodzi. Stajesz się coraz bardziej pusty, a twoją osobowość zajmują lęk i przerażenie. Coraz bardziej izolowałam się od otoczenia, traciłam kontakt z ludźmi. Pojawiało się coraz więcej przerażających myśli. Następnie zaczęłam zachowywać się trochę nieracjonalnie i wtedy pojawiły się bardzo natrętne myśli samobójcze. Przestałam spać, nie czułam, czy jest ciepło czy zimno. Mówiłam kompulsywnie. Nie mogłam już sama funkcjonować, mieszkać. Bardzo szybko to wszystko się działo. W maju poszłam do psychiatry i stwierdziliśmy, że to nerwicowe objawy, a na początku lipca była już “jazda na maksa”.

Coraz bardziej izolowałam się od otoczenia, traciłam kontakt z ludźmi. Pojawiało się coraz więcej przerażających myśli. Następnie zaczęłam zachowywać się trochę nieracjonalnie i wtedy pojawiły się bardzo natrętne myśli samobójcze.

Choroba zaczęła się w czasie studiów, ale to też był czas, kiedy bardzo dużo imprezowałaś?

Generalnie było już tak od liceum. Już wtedy przychodziłam rano do szkoły w ciemnych okularach, skacowana po imprezie w klubie. Moi znajomi już wtedy widzieli, że coś się dzieje. Potem na studiach były imprezki kilka razy w tygodniu – teraz to wiem, że to był system uciekania przed samą sobą i przed życiem. Dużo też wtedy podróżowałam. Zależało mi na tym, żeby przyjemnie spędzać czas, a to wiązało się niestety bezpośrednio z alkoholem czy ziołem. To jest kolejny cud Pana Boga, że się nie uzależniłam od tych substancji. 

Jak to się stało, że podjęłaś decyzję o tym, że to już czas, że tylko psychiatra może Ci pomóc?

Moi rodzice zajmują się osobami, które mają różne problemy. Dobrze wiedzą jak znaleźć pomoc terapeutyczną, kiedy i gdzie szukać psychologa. I to właśnie rodzice zaczęli namawiać mnie to skorzystania z pomocy. Widzieli, że coś jest nie tak, że sobie nie radzę. Było to już z resztą bardzo widoczne, ciągle płakałam. Rodzice pomogli mi dotrzeć do zaufanej osoby, która już komuś pomogła, którą znaliśmy i – co było dla mnie ważne – była to osoba wierząca. Kiedy poszłam pierwszy raz na terapię, zaczęłam od opowiedzenia o moim życiu, o tym wszystkim, co było dla mnie nie do zniesienia. Pan terapeuta pokiwał głową, wiedział, że takie rzeczy nie biorą się znikąd, tylko z różnego rodzaju cierpień. Pamiętam, że zapytałam go, czy będę mogła być jeszcze kiedyś żoną i matką, a on mi odpowiedział, że tak. Ale dwa miesiące później powiedział moim rodzicom, żeby się nie cieszyli, ponieważ prawdopodobnie do końca życia będę na lekach. 

Na studiach były imprezki kilka razy w tygodniu – teraz to wiem, że to był system uciekania przed samą sobą i przed życiem. Dużo też wtedy podróżowałam. Zależało mi na tym, żeby przyjemnie spędzać czas, a to wiązało się niestety bezpośrednio z alkoholem czy ziołem. To jest kolejny cud Pana Boga, że się nie uzależniłam od tych substancji. 

Lekarz postawił diagnozę w dwa miesiące? 

Jeździłam tam raz w tygodniu i z każdym kolejnym razem było ze mną coraz gorzej, coraz mniej sobie radziłam. Lekarz obserwując to, co się dzieje, nie wydał jeszcze ostatecznej diagnozy. Nie stwierdził, że to choroba dwubiegunowa, ponieważ było to jeszcze za wcześnie. Jednak to ciągle zmierzało w tym kierunku, byłam o krok. To już był stan psychozy, z której człowiek wchodzi w chorobę dwubiegunową. Od samego początku dostawałam także leki, które podaje się osobom chorym na schizofrenię. Ciężkie psychotropy.  

Instagram @mariawampowie

Patrząc ze swojego punktu widzenia uważasz, że te leki w jakiś sposób Ci pomagały? 

Zdecydowanie pomogły, a właściwie utrzymały mnie przy życiu. Wiem, że branie leków to jest ogromny ból. Nie da się wytłumaczyć dlaczego, ale tak jakby wszystko się w tobie sprzeciwia, przede wszystkim do przyznania się przed samym sobą, że jest się chorym. Leki nie są po to, aby się “zniszczyć” czy uzależnić, tylko po prostu są niezbędne. Oczywiście wymagają dużej mądrości lekarza, który je przepisuje. Ale gdy jest się chorym aby normalnie funkcjonować, trzeba je brać. Po pewnym czasie organizm się przyzwyczaja i to powoduje, że choć niewielkie dawki muszą być zażywane regularnie. Wiele osób musi je brać całe życie. Dlatego to, co wydarzyło się w moim życiu jest tak piękne. 

Dostajesz niepełną diagnozę, bierzesz ciężkie leki, jest naprawdę źle, a rozmawiamy ze sobą. Jak mocno wpłynął na to Boży pierwiastek? 

Były rzeczy, które przez cały czas trzymały mnie przy Bogu. Na przykład na Sylwestra i latem zawsze jeździłam na spotkania Taize i do Francji. Może bardziej z powodów towarzyskich, ale przez to Bóg dawał mi tam znać, że jest. I kiedy tam byłam, poczułam, że z moim życiem naprawdę coś złego się dzieje. To już był czas, kiedy nie chodziłam do spowiedzi, nie przyjmowałam Komunii Świętej, ale jednak serce ciągle było spragnione Boga. Ciągle szukało i ciągnęło do Taize. Będąc tam w Sylwestra podjęłam bardzo kluczową decyzję. Postanowiłam, że nie będę już opuszczać żadnej niedzielnej Mszy św., będę chodzić do spowiedzi i regularnie przyjmować Komunię Świętą. I tak też robiłam. Miałam naprawdę trudne stany, ale mobilizowałam się i faktycznie ani jednej Mszy niedzielnej już od tego czasu nie opuściłam. Myślę, że bycie w łasce uświęcającej otworzyło Duchowi Świętemu drogę do mojego serca. Wcześniej nie dawałam mu żadnej przestrzeni na działanie. Pan Bóg wszedł w odpowiednim momencie. Podjęłam tę o życiu w łasce decyzję i zaraz zaczęły się objawy choroby.  

Na Sylwestra i latem zawsze jeździłam na spotkania Taize i do Francji. Może bardziej z powodów towarzyskich, ale przez to Bóg dawał mi tam znać, że jest. I kiedy tam byłam, poczułam, że z moim życiem naprawdę coś złego się dzieje.

Myślę, że jeżeli Pan Bóg chciał mnie wrócić do momentu tej Marysi, która ma kilka lat i idzie do Pierwszej Komunii Świętej, ma przed sobą całe życie, to musiał wypalić ten syf, który się potem wydarzył w moim życiu, cały ten ból. Wydaje mi się, że nie ma innej drogi do oczyszczenia jak cierpienie. Taki jest porządek świata, że cierpienie oczyszcza i wypala. I mnie właśnie tak wypaliło. Oczywiście nie wszystko, ale bardzo dużo rzeczy. Myślę, że w dziewięćdziesięciu procentach jestem taką, jaką mnie Pan zaplanował od początku. 

Czytaj także >>> „Lulajże Jezuniu” we wzruszającym wykonaniu Viki Gabor

Jak to się stało, że się nawróciłaś, że poznałaś Boga? 

Moi rodzice zabrali mnie z mieszkania w Poznaniu, do domu wspólnoty, w którym mieszkają. Jest tam kaplica z Najświętszym Sakramentem. Czuć tam ducha modlitwy, dobrą atmosferę życzliwości, generalnie bardzo dobre miejsce. Lekarz chciał mnie wysłać do szpitala psychiatrycznego, ale ponieważ znał moją rodzinę, znał ten dom, to wiedział, że będę w dobrym miejscu i w dobrych rękach. Skierował mnie tam, a nie do szpitala. Oczywiście nie mówię, że szpital psychiatryczny nie jest dobrym miejscem, ale jednak łatwiej jest chorować w otoczeniu rodziny niż w osamotnieniu. I to właśnie w domu moich rodziców zaczęło się moje nawrócenie. Moi rodzice codziennie się nade mną modlili, błogosławili. Każdego dnia była tam odprawiana Msza święta, którą ja, leżąc w łóżku, słyszałam przez ścianę fragmentami i ta myśl zaczęła gdzieś tam we mnie krążyć. W pewnym momencie bardzo bałam się śmierci i tego, że pójdę do piekła. To był obsesyjny strach, który sprawił, że zaczęłam czytać Księgę Psalmów oraz zaczęłam prosić Pana Jezusa, żeby mnie po prostu wziął do nieba. Miałam poczucie, że bardzo dużo złego zrobiłam w życiu, że mnie czeka za to kara. Te schizy sprawiły, że zaczęłam się modlić i tak mnie do Niego pociągnęło.  

Jak wyglądała ta modlitwa?

Prosiłam o pomoc, żeby mnie uratował z tej sytuacji. Nie uważałam, że mnie uzdrowi, ale że kiedy umrę – nie pójdę do piekła. Dodatkowo, kiedy byłam już w bardzo złym stanie, lekarz dał mi leki, po których bardzo długo spałam, a po przebudzeniu czułam się lepiej, mózg się trochę uspokoił. Wtedy we wspólnocie były rekolekcje, na które zostałam zaproszona. Poszłam na nie dzięki osobom, które zapewniły mnie, że będą się mną opiekować, że nie będę sama. To właśnie na tych rekolekcjach dokonała się moja ogromna przemiana i moje nawrócenie. To wtedy oddałam swoje życie Panu Jezusowi, prosząc Go, aby żył we mnie, że bez Niego już nic nie chcę robić. Poczułam ogromną łaskę, że jest, że mnie kocha. Poczułam jakbym wróciła do domu. Na tych rekolekcjach bardzo dużo się działo, co wywołało ten efekt choroby dwubiegunowej. Najpierw straszny dół, później w górę i to właśnie wtedy lekarz stwierdził, że to są klasyczne objawy tej choroby. Jednak ja czułam, że to jest już uzdrowienie, że Pan Bóg mnie wyrywa do życia. Mimo to, nadal robiłam dziwne rzeczy, ciągle było szaleństwo.  

Odstawiłaś leki z dnia na dzień? 

Czułam się coraz lepiej, chodziłam codziennie na Mszę świętą, na adorację, modliłam się. Po miesiącu wróciłam do Poznania, gdzie kontynuowałam to życie religijne ale już aktywnie żyjąc w świecie. Z rodzicami pojechałam do Jerozolimy podziękować za uzdrowienie. Już po powrocie do Poznania brałam nieregularnie leki. Przed wyjazdem do Jerozolimy rodzice wymusili na mnie, żebym zadzwoniła do lekarza i powiedziała mu, że jedziemy w inne miejsce i co mam zrobić z lekami. Lekarz powiedział, że mam brać połówki moich dotychczasowych dawek. Kiedy wróciliśmy z Jerozolimy, na drugi dzień miałam wizytę u psychiatry, opowiedziałam mu o tym, jak się czuję, jak funkcjonuję. Powiedział, że nie muszę już brać leków, że jestem zdrowa – “kryzys psychiczno-duchowy, którego Pani doświadczyła jest już zakończony, to jest cud”. Taki był werdykt. To był ostatni moment, kiedy brałam leki. Ja tu oczywiście opowiadam bardzo ugłaskaną wersję stanu, w którym byłam. Osoby, które w tym wszystkim ze mną były mówią, że naprawdę były świadkami cudu. Że moje wyjście bez szwanku z tego całego cierpienia, jest po ludzku niemożliwe. 

Instagram @mariawampowie

Twoje dążenie do wyzdrowienia można opisać jednym słowem: “walka”. Jesteś też przykładem niestereotypowego podejścia osoby wierzącej do choroby psychicznej, jesteś daleka od rady: “daj spokój, pomódl się”. 

Uważam, że takie myślenie jest zagrożeniem i jest pewnego rodzaju duchową pychą. Pan Bóg dał nam mądrość lekarzy, dał wiedzę człowiekowi i chce, żebyśmy z niej korzystali. To też jest Jego decyzja czy uzdrowi kogoś, czy nie. Jego drogi nie są naszymi drogami. Nie można tylko liczyć, że wydarzy się wielki cud. 

Ja też Go o to nie prosiłam, nie dążyłam do tego, to się samo działo. Pan w ten sposób działa. Ja na rekolekcjach przeżyłam spowiedź z całego życia, powiedziałam wszystko, płakałam tak mocno, że soczewki wypadały mi z oczu. Od tego czasu ryczałam nad sobą i nad swoim życiem przez półtorej roku na każdej adoracji. Po prostu czułam, że to jest uzdrowienie. Ale jednocześnie już nie potrzebowałam leków. Zadbałam też o swoje ciało, zaczęłam się lepiej odżywiać, chodzić na spacery. Jesteś fizyczno-psychiczno-duchowy, więc jeżeli chcesz być zdrowy, to każda ta sfera musi dojść do zdrowia. Psychiką zajmuje się lekarz, potem musisz zadbać o to, żeby być w łasce uświęcającej, żeby chodzić do spowiedzi, przyjmować Komunię Świętą, mieć ciszę na modlitwie z Panem. I musisz zadbać o swoje zdrowie fizyczne, czyli zdrowo się odżywiać i relaksować, spędzać czas z ludźmi, wśród których czujesz się po prostu dobrze.

Pan Bóg dał nam mądrość lekarzy, dał wiedzę człowiekowi i chce, żebyśmy z niej korzystali. To też jest Jego decyzja czy uzdrowi kogoś, czy nie. Jego drogi nie są naszymi drogami. Nie można tylko liczyć, że wydarzy się wielki cud. 

Czyli zrównoważony rozwój w każdej ze sfer: ciała, umysłu, duszy, relacji, emocji… Wszystko to musi iść ze sobą w parze i musi się rozwijać, równomiernie zdrowieć. Ty oczywiście z Bożą pomocą wyzdrowiałaś. Jesteś zdrowa, ale też i twoje studia są na dobrej drodze? 

Dużo daje mi obecność we wspólnocie. Mamy tam swojego animatora, my to nazywamy przełożonym, ale to jest taka osoba, która towarzyszy w podejmowaniu różnych decyzji. Kiedy masz podjąć jakąś ważną decyzję w życiu, najpierw się modlisz, czyli sam rozeznajesz z Panem Bogiem, a potem idziesz z tym do przełożonego i modlicie się razem i pytacie czego chce Pan Bóg. Uważam, że to jest genialne i każdemu naprawdę to polecam. Dobrze jest z kimś wspólnie się modlić w sprawie podjęcia właściwej decyzji. Jeśli chodzi o moje studia, okoliczności tak się złożyły, że ewidentnie miałam być na studiach o rodzinie. Od zawsze miałam w sobie straszne pragnienie i taką intuicję dotyczącą wagi rodziny, tego, że chcę robić coś dobrego. 

Instagram @mariawampowie

Wielka walka, wielkie uzdrowienie, wielkie przełomy. Teraz jesteś osobą zdrową, na studiach, która ma ogromny bagaż doświadczeń i tymi doświadczeniami niewątpliwie może służyć innym. Co byś powiedziała ludziom, którzy w swoim otoczeniu mają chore osoby? Co mogą dla nich zrobić? 

Po pierwsze mogą polecić dobrego psychologa. Nie “nagabywać”, ale jednak drążyć temat, żeby ta osoba w końcu poszła do specjalisty. Ja mam takiego psychologa, sama korzystam z jego pomocy i jest to totalnie zaufany człowiek. Po drugie, można się za taką osobę pomodlić. Myślę, że modlitwa to najlepsze, co możesz zrobić. W moim procesie uzdrawiania było bardzo dużo modlitwy, słyszałam bardzo dużo słów charyzmatycznych i one mnie bardzo mocno prowadziły. Jeżeli ktoś ma dar poznania i prorokowania, to może nieprawdopodobnie pomóc takiej osobie. Ja też się oddałam Matce Bożej i zrobiłam rekolekcje “33 dni oddania”. Odmawiałam różaniec, więc też polecam właśnie takim osobom różaniec, bo mnie uratowała nowenna pompejańska – zaczęłam ją odmawiać, gdy było ze mną naprawdę źle. Ona ma taką formę, że trwa 54 dni – ostatni dzień przypadł w moje 23 urodziny. Maryja dała mi nowe życie. 

A jak pomóc komuś, kto jest niewierzący? Poprzez towarzyszenie? 

Tak, zdecydowanie. Chyba próbowałabym po prostu jakoś wciągnąć tę osobę do swojego życia, żeby patrzyła jak wygląda życie nowego człowieka żyjącego radośnie z Panem Bogiem. Ale przede wszystkim ważne jest, żeby ta osoba nie była sama. Otoczenie, rodzina, najbliższe osoby mają bardzo trudne zadanie, bo towarzyszenie osobie chorującej psychicznie i duchowo jest bardzo ciężkie. Ale to oni mają największy wpływ na to, by dawać poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkową miłość. A bez tego człowiek chory powolutku usycha. 

Wielki bagaż doświadczeń, wielkie przeżycie i zdrowa osoba, która teraz funkcjonuje we wspólnocie.  

Są momenty, kiedy jestem przygnębiona albo nerwowa. Nie ma bajki, ale jest po prostu normalnie – chociaż to “normalnie” w przypadku chodzenia za rękę z Panem Bogiem, jest często naprawdę spektakularne! I z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą i coraz bardziej spełnioną. Przyszłość, której nie chciałam, okazała się być bardzo dobra. A w przeszłość spoglądam spokojnie i bez żalu, bo dzięki niej mogę naprawdę wielu osobom mogę powiedzieć “rozumiem Cię, wiem przez co przechodzisz”. To teraz taka trochę moja misja – modlę się za osoby chore i oddalone od Boga, oddaję za nie wszystkie swoje trudności, każdą chwilę życia tak, żeby Pan Bóg mógł je uzdrawiać swoją miłością. On chce być aktywnym uczestnikiem każdego życia. Tylko trzeba Go wpuścić.


Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja