Nasze projekty

„Misje uczą pokory. Gdybym nie zaufał Bogu, to szybko bym stamtąd uciekał”

„Misje bardzo wiele mnie nauczyły i dużo mi dały. Po pierwsze - uczą pokory” - mówi w rozmowie z KAI bp Jerzy Mazur, przewodniczącym Komisji KEP ds. Misji. I dodaje: “Chciałbym po misjonarsku zadać pytanie każdemu ochrzczonemu, każdej ochrzczonej: czy ludzie których spotykasz pytają ciebie o Boga?”

Fot: Cathopic/Yandry Fernández Perdomo

W wywiadzie biskup ełcki dzieli się swoim doświadczeniem misyjnym z Ghany, tłumaczy czym jest inkulturacja i przekonuje, że każdy chrześcijanin jest posłany, by być misjonarzem oraz, że misje dotyczą także Polski, bowiem wzrasta u nas liczba nieochrzczonych.

Tomasz Królak (KAI): Pandemia Covid-19 była – i wciąż jest – wielkim wyzwaniem także w dziedzinie działalności misyjnej. Jak sobie z tym radzą polscy misjonarze?

Bp Jerzy Mazur: Czas pandemii koronawirusa jest dla nas wszystkich próbą wiary i miłości miłosiernej, ale jest też wielką szansą. Wszyscy znaleźliśmy się w tej trudnej sytuacji. Także misjonarze i misjonarki w krajach misyjnych a przede wszystkim ci, wśród których oni pracują. Brak lekarstw, środków higieny osobistej, brak żywności. W wielu miejscach grozi epidemia głodu.

Reklama

W dobie pandemii opcja na rzecz ubogich, biednych stała się jeszcze bardziej aktualna. Przyznam, że pojawiały się różne głosy apelujące o to, by dać misjonarzom możliwość powrotu. Długo się nad tym zastanawiałem, choć byłem w stu procentach przekonany, że żaden misjonarz nigdy nie opuści swojej placówki, chyba, że jest chory i wraca na leczenie. Niemniej, nie chcąc być posądzonym o zignorowanie takich sugestii, jako Komisja Misyjna KEP zaproponowaliśmy misjonarzom rozważenie możliwość tymczasowego powrotu, by przeczekać czas pandemii. Otrzymaliśmy bardzo dużo głosów utrzymanych w tonie: jesteśmy tu dla tych ludzi, zostaliśmy posłani, nie możemy w trudnym czasie opuścić naszych wiernych. I zostali na placówkach misyjnych świadomi zagrożenia swego zdrowia a nawet i życia. To z kolei mocno nas zmobilizowało do wystosowania apelu do wiernych o pomoc misjonarzom, żeby poprzez nich jeszcze bardziej wspomóc najbiedniejszych w odległych, ubogich krajach. Oni są mocni i silni mocą łaski Bożej oraz siłą naszej modlitwy i darem naszych serc. Odzew był duży ponad 2 miliony 600 tysięcy złotych zostało przekazane przez misjonarzy dla potrzebujących na wszystkich kontynentach, więc sporo pieniędzy mogliśmy przeznaczyć na wsparcie dla ubogich w tym trudnym czasie.

Bardzo podoba mi się afrykańskie przysłowie, że jeśli dasz biedakowi choćby troszkę, Bóg odda ci dużo. Dlatego nie żałujmy niczego biednym. Wspierając misjonarzy możemy wspomóc tych ludzi w prosty sposób.

Także wśród samych misjonarzy coraz wyraźniej podnoszony jest wątek inkulturacji, a więc tego, by głoszenie Ewangelii było bardzo mocno osadzone w lokalnej kulturze, uwzględniało jej język, świat symboli, sposób myślenia. To od europejskich, w tym polskich, misjonarzy wymaga dobrego przygotowania. Dają radę?

Reklama

Mówiąc o inkulturacji trzeba mieć świadomość trójbiegunowego procesu inkulturacji, który zawiera miejscową kulturę, Ewangelię oraz głosiciela Ewangelii. Św. Paweł VI w adhortacji Evangelii nuntiandi zauważył, że rozdźwięk między Ewangelią a kulturą jest bez wątpienia dramatem naszych czasów i dlatego trzeba dołożyć wszelkich starań i zabiegów żeby ewangelizować troskliwie ludzką kulturę czy raczej kultury. Ewangelia i ewangelizacja nie mogą być utożsamiane z jakąś kulturą, gdyż są niezależne od wszystkich kultur.

Temat inkulturacji był stale poruszany przez św. Jana Pawła II szczególnie w czasie jego pielgrzymek do młodych Kościołów. On zostawił nam bogate w treść nauczanie na temat inkulturacji. Określał inkulturacje jako twórczą wymiana, przez którą Kościół wciela Ewangelię w różne kultury i jednocześnie wprowadza narody z ich kulturami do swej własnej wspólnoty. Czyli możemy powiedzieć, że inkulturacja to wejście chrześcijańskiego posłania z jego rozumieniem Boga, z różnymi darami jak łaska, sakramenty, Kościół, z jego kultem Boga i normami postępowania w konkretną kulturę jakiegoś narodu. Chrześcijaństwo wchodząc w tę kulturę, wnosi w nią coś, czego w niej dotychczas nie było, daje jej nową perspektywę rozwoju, nie niszcząc w niej niczego, co wartościowe i dla niej ważne.

Inkulturacja jest bardzo ważną kwestią. Misjonarz musi mieć świadomość, że wchodzi w inną kulturę, tradycje, zwyczaje. Nie może mówić: u nas było tak i tak będzie tutaj. Musi poznać tę nowość, którą spotyka jako misjonarz – i kulturę, i zwyczaje i tradycje – i wchodzić w tę rzeczywistość, akceptować ją. Trzeba powiedzieć, że pomiędzy misjonarzem a miejscową kulturą zachodzi wzajemne oddziaływanie. Misjonarz głosząc Chrystusa z pokorą i obumieraniem w sobie własnej kultury wnosi Ewangelię do kultury ludzi, którym głosi orędzie Ewangelii, a z drugiej strony tę kulturę musi poznać i przyjąć jej wartości. Ta kultura przenika do głosiciela Ewangelii.

Reklama

Dlatego tak ważne jest przygotowanie, jakie dokonuje się w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Podczas wykładów z misjologii prowadzonych przez 9 miesięcy m.in. przez profesorów z UKSW, bardzo mocno zwraca się na to uwagę. Chodzi o to, by misjonarz miał świadomość inności i był na nią otwarty, a nawet więcej: on sam musi się “zainkulturować”. Wzorem inkulturacji jest św. Paweł na Areopagu. On stanął w środku Areopagu i zaczął przemawiać nie wyrażając wobec Ateńczyków oburzenia, ale uznanie: „widzę, że jesteście bardzo religijni”. Do takiej wypowiedzi skłoniły Apostoła miejsca kultu różnych bóstw a wśród nich ołtarz z napisem „Nieznanemu Bogu”. Ołtarz ten jest dla św. Pawła wyrazem religii, jako szukania Boga.

Podziwiamy i uczymy się od św. Pawła jego metody nauczania, modelu przepowiadania, głoszenia ewangelicznego kerygmatu w kulturze środowiska. Uczymy się od niego jako pioniera inkulturacji, jak z szacunkiem odnosić się do innej kultury i dostrzegać to co dobre, jak nie odrzucać nic co w innej religii jest prawdziwe i święte.

Ważne jest przede wszystkim to, że Ewangelia, którą głosi misjonarz musi wchodzić w kulturę ludzi, do których przybył.

Jan Paweł II wskazywał, że “wiara, która nie staje się kulturą, jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w całości przemyślaną, nie przeżytą wiernie”. Dlatego dając świadectwo o Jezusie Chrystusie musimy dobrze znać lokalną kulturę, język, zwyczaje i tradycje, żeby nie mówić ponad głowami, ale żeby Ewangelia przemienia tę kulturę od wewnątrz, wyrażała się w niej i wypowiadała. Jeżeli bowiem Ewangelia nie zostanie zainkulturowana, to pozostanie tylko na powierzchni. A jeśli tak, to po jakimś czasie następuje powrót do dotychczasowych, tradycyjnych wierzeń. Natomiast, gdy nastąpi spotkanie człowieka z Chrystusem, gdy nawiąże on z Nim relacje jako z Osobą; kiedy przyjmie Go jako Pana i Króla swojego serca, to Ewangelia będzie przynosiła owoce – owoce miłości wiary, miłości, nadziei.

Kościół głoszący Ewangelię przez swych misjonarzy może dość łatwo zahamować proces inkulturacji wtedy, gdy głosząc Ewangelie wnosi cały bagaż własnej kultury, podaje to orędzie w „opakowaniu” europejskim. Powiedzmy tak: jako misjonarz podaję Afrykańczykowi mleko ale zmuszam go niejako, by wypił je zjadając także szklankę, to znaczy tradycję, kulturę, obyczaje, w których się wychowywałem. Tymczasem, jako misjonarz, mam poprosić tych, do których przybywam o naczynie, do którego to mleko, czyli Ewangelię, wleję.

Głoszenie Ewangelii winno być zrozumiałe i dopiero wtedy przeniesie owoce, kiedy zakorzeni się, wejdzie w mentalność ludzi miejscowych, w ich kulturę. Jezus głosząc Dobrą Nowinę o zbawieniu używał przypowieści zrozumiałych dla narodu izraelskiego. Natomiast dam przykład z kultury ghańskiej. Ich tradycja jest oparta na przysłowiach. Dlatego misjonarz tam głosząc Ewangelię winien posługiwać się także przysłowiami. Pamiętam, że często przygotowując homilię, katechezę prosiłem katechistę, by do tej treści, którą chciałem przekazać podpowiedział jakiego przysłowia użyć, by słuchacze lepiej zrozumieli. I to jest jeden z elementów inkulturacji, wejście w miejscową kulturę po to, żeby słowo Boże było skuteczniej przyjęte.

Misjonarze muszą też chyba bardzo uważać, by ich działalność w żaden sposób nie była wiązana z trudną przeszłością kolonialną, z wyzyskiem, jakiego ludy afrykańskie doświadczyły za sprawą Europejczyków. Podczas swojej niegdysiejszej pracy misyjnej, Ksiądz Biskup zapewne liczył się z takim niebezpieczeństwem…

Wzrastałem i wzrastam w Kościele w Polsce. Jako misjonarz dzieliłem się także doświadczeniem mojego spotykania się z Bogiem, ze swoim, europejskim, polskim doświadczeniem Kościoła. Ale czyniłem to w duchu dialogu, a więc dzieląc się Ewangelią a nie – narzucając ją.

Papież Benedykt XVI powiedział pięknie, że w dyskusji nikt nikogo nie nawrócił. Najważniejsze jest świadectwo – czytelne, poparte modlitwą moją oraz tych, którzy się modlą za misję, a którzy mają ogromny udział w owocach ewangelizacji przez danego misjonarza. Franciszek powiedział, że modlitwa jest sercem misji Kościoła.

Proces inkulturacji dokonuje się wolno, ale przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że nadrzędnym podmiotem ewangelizacji jest Duch Święty. To On przygotowuje serca słuchaczy. Pięknie mówił o tym Paweł VI w encyklice “Evangelii nuntiandi” (potem powracali do tego kolejni papieże): Duch Święty działa zarówno w głosicielu Ewangelii, a równocześnie usposabia serca słuchaczy, aby się na nią otwarli.

Ale kwestię inkulturacji możemy odnieść także do sytuacji w Polsce. Bo spójrzmy, jeśli człowiek wierzy, ale jest to wiara tradycyjna, nie oparta o osobową relację z Chrystusem, to już choćby wyjazd ze swojej miejscowości, w której czuł się bezpiecznie, a już tym bardziej zderzenie z sekularyzacją czy ateizacją – powoduje zagubienie.

Działalności misyjnej na pewno nie ułatwia fakt, że Kościół jest podzielony. Jan Paweł II pisał z żalem o tym, że misjonarze nie mogą dać, niestety, świadectwa jedności, o co przecież prosił Jezus. A idą głosić Jego naukę…

Przed 100 laty odbyła się konferencja w Edynburgu. Afrykańczycy zauważyli, że są na niej misjonarze katoliccy i protestanci. Byli trochę zagubieni, można było usłyszeć na przykład: wy głoście nam Chrystusa, a Kościół wybierzemy sobie sami…

Misjonarze katoliccy ukazują Chrystusa, który jest Głową Kościoła. Jak mówi Sobór Watykański II, właściwym celem działalności misyjnej jest “przepowiadanie Ewangelii i zakładanie Kościoła wśród ludów i grup, gdzie Kościół nie zapuścił jeszcze korzeni” (Ad Gentes nr 6). W ten sposób Sobór połączył predicare i plantare – głoszenie i zakładanie Kościoła czyli połączył dwie szkoły misjologiczne: Munster i Louvain. Bo, jak mówi św. Paweł, “spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących”. W człowieku musi nastąpić przemiana czyli nawrócenie, które prowadzi do wiary i do chrztu, czyli do wejścia do Kościoła. Wtedy można mówić o byciu w Kościele Chrystusowym.

W krajach misyjnych szczególnie w Afryce ekumenizm jest realizowany w praktyce. Chrześcijanie nie tylko spotykają się w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan, ale żyją razem na co dzień. Uczęszczają do jednej szkoły prowadzonej przez kościół katolicki czy protestancki. Utrwaliła się praktyka w wielu krajach, że większe uroczystości przeżywają razem w kościele katolickim czy katolicy idą do protestantów. Pomagają sobie nawzajem. Natomiast wiele zła wyrządzają sekty, z którymi naprawdę trudno znaleźć wspólny język. Trudno prowadzić dialog.

Myślę, że Afrykańczycy oczekują od nas przede wszystkim tego, żebyśmy dali świadectwo, że ja naprawdę wierzę. Nie tylko głoszę, ale wierzę w to, co głoszę. I oni to wyczuwają.

Kolejnym wyzwaniem jest dla misjonarza dialog, tym bardziej, że przychodzi w przestrzeń – językowo, kulturowo, religijnie – nową, odmienną od swoich doświadczeń życiowych, religii, duchowości, od swojego przeżywania wiary…

Tak, bycie misjonarzem oznacza gotowość na dialog w różnych wymiarach: na dialog międzykulturowy, ale też dialog z chrześcijanami innych Kościołów oraz z wyznawcami innych religii. Powinniśmy popatrzeć na to, co jest w innej religii dobre, bo Sobót mówi przecież o tych ziarnach, które w innych religiach są “prawdziwe i święte”. To trzeba odnieść także do religii tradycyjnych.

Rozpoznawanie i wydobywanie takich ziaren to poważne misjonarskie zadanie.

Pracując w Ghanie, mówiłem o Chrystusie jako o Pośredniku posłanym przez Ojca aby nas zbawić. Zobaczyłem, że w religii animistycznej funkcjonują pośrednicy, którymi są przodkowie (ancestors). My z kolei za pośredników uważamy świętych. W każdym razie przekazując Ewangelię i mówiąc o pośrednictwie mamy się na czym oprzeć, do czego odnieść.

I misjonarze muszą wyszukiwać takie odniesienia, żeby korzystając ze znanych wyobrażeń, napełnić je nową treścią.

Tak, żeby to, co chcą przekazać było zrozumiałe, lepiej “uchwycone”.

Wydaje mi się, że także bycie na misjach jest darem, że misjonarze – czy to księża, czy siostry zakonne czy świeccy – zostają wzbogaceni przez fakt spotkania z innymi ludźmi, innymi kulturami, religiami. To chyba niesamowicie poszerza perspektywy a ostatecznie wzbogaca życie duchowe misjonarzy ale też wspólnot Kościoła, do których wracają?

Tak. Myślę, że na misjach – czy dotyczy to wolontariusza, siostry zakonnej, czy duchownego – najważniejsze jest po pierwsze to, żeby przejść proces inkulturacji. To kosztuje, czasami wiele i jest potężnym wyzwaniem. Ale to jest też bogactwo, które przychodzi po tym, gdy muszę skonfrontować się różnymi lokalnymi problemami oraz z innością – językową, kulturową, religijną, mentalną.

Nasz założyciel, św. Arnold Jansen, jako charyzmat werbistów umieścił międzynarodowość, dlatego na misjach pracujemy w takich właśnie wspólnotach międzynarodowych. Wchodząc w międzynarodową wspólnotę zakonną, w której są bracia z Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej, misjonarz od razu styka się z innością, choć wszyscy mają ten sam cel: głoszenie tego samego Chrystusa. Każdy z nich będzie jednak czynił to innymi metodami, bo ma swoje doświadczenie Kościoła. Tak więc misjonarze także wnoszą to właśnie bogactwo do wspólnoty zakonnej.

Sam mogę powiedzieć, że misje bardzo wiele mnie nauczyły i dużo mi dały. Po pierwsze – uczą pokory. Wiele razy byłem takich sytuacjach, że gdybym nie zaufał Panu Bogu, to bym szybko stamtąd uciekał. Potrzeba więc zaufania Panu Bogu, wiary w to, że nie jestem sam, że Bóg jest ze mną. Wrócę do słów naszego Założyciela: im więcej trudności, tym bardziej trzeba zaufać Bogu. A przysłowie afrykańskie mówi: “W porze deszczowej zawsze będą komary”. Musimy być świadomi, że w krajach misyjnych, na terenach tropikalnych będziemy przeżywać różne trudności. Pytanie – jak je rozwiązywać, czyją mocą. Jeśli będę stawiał sam na siebie, to szybko się wykończę. Dlatego muszę mieć świadomość Boga, zawierzyć się Jemu, wierzyć w działanie Ducha Świętego oraz w to, że umacnia mnie łaska Boża. I modlić się.

Z drugiej strony bardzo ważne jest zaplecze tworzone przez darczyńców: zaplecze modlitewne oraz materialne, po to, żeby misjonarz miał poczucie, że w pracy głoszenia Dobrej Nowiny nie jest sam, że reprezentuje wspólnotę Kościoła, która go wspiera.

Bardzo bym chciał, żeby doświadczenie, jakiego nabierają misjonarze mogłoby być jeszcze bardziej wykorzystywane w Kościele w Polsce. Myślę, o wspomnianej przez Księdza Biskupa pokorze, ale też prostocie i bezpośrednim stylu relacji z wiernymi. To uprawnione oczekiwania?

Myślę, że Jan Paweł dał nam drogowskaz mówiąc, że misje odnawiają Kościół. Misje odnawiają całe wspólnoty zakonne jak i poszczególnych ludzi: duchownych, zakonnice czy świeckich. Bo “sprzyjają” odnawianiu relacji z Chrystusem, całkowitemu zaufaniu Bogu. Świadomość, że jestem posłany przez Boga nie do wypełniania mojej misji, ale tej misji, którą On mi powierzył. Unikam sformułowania: “wyjechał na misje”, wolę “został posłany”, bo to Kościół w imieniu Boga mnie posyła. Ta świadomość odnawia mnie wewnętrznie. Misjonarz ma świadomość, że jest posłany dlatego idzie do ludzi, jest w drodze do człowieka, wychodzi na peryferie. Po drugie, jeśli doświadczam procesu inktulturacyjnego, przemiany, to muszę otwierać się na inność, na inne kultury, zwyczaje na innego człowieka, to ja tą otwartością żyję także tu, w Polsce, do której wracam po pracy w odległych krajach.

Na misjach doświadczyłem tez jak dużą role w ewangelizacji odgrywają świeccy, którzy SA wielką pomocą misjonarzowi. Na misjach świeccy przygotowują do sakramentów, uczą katechizmu, ewangelizują, przygotowują liturgię, w niedzielę prowadza liturgie Słowa Bożego. Są nieodzownymi pomocnikami misjonarza.

Jak sprawić, by doświadczenie misyjne stawało się zaczynem zmieniającym lokalne Kościoły, także wspólnotę w Polsce? Jak to robić nie mając doświadczenia misyjnego?

Zawsze się jest posłanym.

Choć nie zawsze taka świadomość katolikom towarzyszy…

Dlatego tak ważne są dokumenty papieża Franciszka, który mówi o duszpasterskim nawróceniu, o byciu w permanentnym stanie misji i wychodzeniu na peryferia. Sam marzę o tym, by Kościół ełcki był Kościołem, który jest w drodze, który wychodzi na peryferie, na krańce ziemi, a tymi krańcami są miejsca, gdzie brakuje miłości, nadziei, pokoju, radości. Musimy stale zachowywać świadomość, że z mocy chrztu świętego jesteśmy misjonarzami, a więc jesteśmy posłani. Powinniśmy mieć większą świadomość posłania – tu! Często powtarzam swoim księżom: ja was nie wysyłam na misje ad gentes, lecz do wspólnego wychodzenia do tych, którzy żyją na terenie waszych parafii lub przyjeżdżają tu na jakiś czas. Bo jestem odpowiedzialny za ich zbawienie. Taki jest bowiem cel misji. Dzisiaj jesteśmy w sytuacji, w której wzrasta liczba nieochrzczonych.

W związku z tym powinniśmy zmienić rozumienie słowa “misje”.

Pamiętam, że już wiele lat temu na różnych międzynarodowych konferencjach mówiono o Europie jako kontynencie misyjnym. Wedle dawnego rozumienia, misje to z Europy i Ameryki Północnej wyjeżdżali (ja powiem: byli posyłani) misjonarze do innych krajów.

Sobór wymienia trzy aktywności Kościoła: działalność duszpasterską wśród ludzi ochrzczonych; ekumeniczną – wobec chrześcijan z innych Kościołów oraz misyjną wśród ludzi nieochrzczonych. Natomiast Jan Paweł II wprowadza termin nowej ewangelizacji. Franciszek mówi o etapach ewangelizacji zaznaczając, że pierwszym etapem nowej ewangelizacji jest głoszenie Ewangelii wśród ludzi ochrzczonych, którzy praktykują swoją wiarę. Drugi etap to, głoszenie jej wśród tych, którzy opuścili Kościół, odeszli od Boga. Trzeci etap, to głoszenie Ewangelii w duchu nowej ewangelizacji wśród ludzi nieznających Chrystusa. Ważna jest zatem świadomość: komu głoszę, kim jest ten, do kogo mówię.

Czasami trudniej jest dziś głosić Ewangelię w krajach europejskich niż w Afryce. Trudniej nie pod względem warunków bytowych oczywiście, lecz pod względem otwartości na przyjęcie Słowa Bożego, gotowości na taki proces.

Okazuje się, że i tu potrzebna jest swoista inkulturacja.

Oczywiście. A w naszej Komisji mówimy też o potrzebie inkulturacji misjonarza, który po iluś tam latach wraca do ojczyzny, żeby nie tylko mógł wejść w nową rzeczywistość, ale jak najpełniej podzielić się z Kościołem w Polsce bogactwem zdobytym podczas pracy misyjnej w Afryce, Ameryce Południowej, Oceanii czy Azji.

A Kościół do którego wraca jest już inny niż np. 10 lat temu.

 Dlatego szukamy tutaj nowych form i metod ewangelizowania. To, co misjonarze mają najwspanialszego, to radość: oni są zawsze radośni.

Lubi Ksiądz Biskup przywoływać wyznanie jednego z dziennikarzy. “Najbliżej Chrystusa czułem się wtedy, gdy towarzyszyłem misjonarzom”. Myśli Ksiądz, że właśnie ta radość była kluczowa w tej ocenie?

Tak, radość ze spotkania z Chrystusem. A pięknem tego spotkania misjonarze z radością się dzielą.

A dlaczego tę radość zatraciliśmy, jak się wydaje, w katolickiej Polsce?

Ja staram się tą radością żyć. Gdy pewien dziennikarz zapytał Matkę Teresę, jak naprawić świat, odpowiedziała: pan się musi zmienić i ja się muszę zmienić, i wtedy stanie się lepszy.

Ale dlaczego ten dziennikarz, mówiąc o radości, wskazał na misjonarza a nie na swojego proboszcza. A przecież stąd misjonarze są posyłani…

Kiedy, nieżyjący już, ks. Marian Żelazek, wieloletni misjonarz w indyjskim Puri rozpoczynał swoje wielkie dzieło w duchu dialogu z religiami niechrześcijańskimi, to sami Hindusi powiedzieli: Chrystus zamieszkał w Puri. Czyli o. Marian swoim świadectwem życia ukazał, że żyje Ewangelią, błogosławieństwami, przykazaniami. Kiedy pytali go o Boga, on żył Jego radością, to znaczy miał radość wynikającą z bycia blisko Niego. Mówiąc o innych kapłanach, to żeby nie uogólniać, niech każdy popatrzy na swojego proboszcza, wikariusza, kapłana, którego zna czy nie może powiedzieć o nim, że „najbliżej Chrystusa czuję się wtedy, gdy jestem w towarzystwie tego kapłana”. Pomyśl, kiedy ten kapłan udziela ci rozgrzeszenia w sakramencie pokuty, kiedy uczestniczysz we Mszy św. odprawianej przez tego kapłana, kiedy on pełni posługę głoszenia słowa Bożego, posługę sakramentalną, miłości miłosiernej, kiedy modli się za ciebie każdego dnia. Zachęcam też do modlitwy za kapłanów o ich świętość, by prowadzili wiernych do świętości.

Przyzwyczailiśmy się krytykować i źle mówić o innych także o kapłanach. Pamiętajmy, że wartość kapłana i jego posługi zauważymy dopiero wtedy, kiedy go zabraknie. A krytykując przy dzieciach, młodzieży, nigdy ich nie zachęcimy do życia wiarą, życia sakramentami i czynnego zaangażowania się w parafii.

Myślę, że dziś jest wielkim wyzwaniem, aby ludzie pytali kapłana o Boga, ale też by pytali o Niego ludzi ochrzczonych, pod wpływem jego radości, jego świadectwa. Chciałbym po misjonarsku zadać pytanie każdemu ochrzczonemu, każdej ochrzczonej: czy ludzie których spotykasz pytają ciebie o Boga?

Widocznie tego świadectwa chrześcijan, poruszającego otoczenie, jest za mało.

A dziś, jak mówił św. Paweł VI, świat bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli. Wszystkie środki techniczne propagujące Ewangelię są dobre, ale nic nie zastąpi cichego świadectwa ochrzczonych.

KAI: W Polsce wzrasta liczba świeckich wolontariuszy chcących pracować na misjach…

Tak. Czymś bardzo ważnym jest tu dobre przygotowanie tych młodych ludzi. W ubiegłym roku zainicjowałem wolontariat misyjny diecezji ełckiej. Byli bowiem i tacy, którzy chcąc zdobyć właściwe przygotowanie jeździli także do Krakowa. Teraz już nie muszą. Pandemia spowodowała, że nie możemy posłać tych 14 osób za granicę, ale są gotowi. Natomiast w czerwcu, zaproszony przez salezjanów, uczestniczyłem w posłaniu 21 młodych wolontariuszy do różnych krajów misyjnych.

Komisja Episkopatu ds. Misji odnowiła Instytut Misyjny Laikatu, który oferuje dwuletnie przygotowanie. Spodziewałem się, że będzie o wiele więcej chętnych, na razie zainteresowanie nie jest zbyt duże. Ale myślę, że to się poprawi, bo jest naprawdę duże zapotrzebowanie na świeckich misjonarzy i misjonarki.

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę