W trakcie oglądania „Czarnobyla” trzeba co pewien czas uświadamiać sobie, że to nie science-fiction, a historia opowiedziana na faktach. Sugestywne, kręcone z rozmachem sceny, dramatyczne ujęcia (scena, w której mieszkańcy Prypeci z uśmiechem podziwiają łunę nad płonącą elektrownią, nieświadomi, że przyjmują dawkę śmiertelnego promieniowania), ale przede wszystkim obnażone do gołej kości zakłamanie rosyjskiego aparatu partyjnego, dla którego propaganda sukcesu i nieliczenie się z życiem ludzkim były dalece ważniejsze niż ratowanie sytuacji i miejscowej ludności.

Prawda was wyzwoli
Przeczenie faktom, unikanie odpowiedzialności i zakaz przyznawania się do porażki przebija się w historii opowiadanej z perspektywy inżynierów pracujących w czarnobylskiej elektrowni czy partyjnych dygnitarzy różnego szczebla KPZR. W pierwszym odcinku powyższa patologia kumuluje się w przemówieniu sędziwego urzędnika aparatu władzy, który dusi w zarodku oddolne próby ratowania lokalnej ludności:

„Państwo mówi nam, że sytuacja nie jest groźna. Miejcie wiarę, towarzysze. Państwo chce zapobiec panice. Słuchajcie go. Z doświadczenia wiem, że gdy ludzie zadają pytania niebędące w ich interesie, to należy im po prostu powiedzieć, by myśleli o pracy, a sprawy państwowe pozostawili państwu.”
„Czarnobyl” warto zobaczyć choćby ze względu na to, aby uświadomić sobie, jak ważne jest trwanie w prawdzie. Niezależnie od okoliczności, motywacji ani pokus „mniejszego zła” czy „większego dobra”.
Przeczytaj również
Posłuchaj więcej w najnowszym Popfiction: