Nasze projekty

„Spalaj się, a nie kopć!” Wspomnienie o ks. Orzechowskim

Ludzie mówią, że za Orzechem szły tłumy, bo był sobą, a świat tęskni za autentycznością, ale myślę, że ludzie garnęli się do niego, bo On naprawdę miał w sobie Bożego Ducha. Kiedy opowiadał o spojrzeniu Pana Jezusa, kiedy mówił o Jego sprężystym mocnym kroku, człowiek nie miał wątpliwości, że Orzech to spojrzenie widział, a te kroki słyszał.

Reklama

Wczoraj, wczesnym popołudniem, zakończyły się uroczystości pogrzebowe śp. ks. Stanisława Orzechowskiego – legendarnego wrocławskiego Orzecha. Trudno opisać, co działo się w moim mieście przez te ostatnie kilka dni. Myślę, że trzeba napisać najprościej – żegnaliśmy Świętego. Od dnia jego śmierci (19.05) trwały nieustanne modlitwy, czuwania, adoracje, a przede wszystkim odprawiono wiele Mszy świętych w jego intencji. Orzech głosił swoje ostatnie rekolekcje. I głosił je w wielkim stylu – przyciągając znowu prawdziwe tłumy. Kiedy w noc przed pogrzebem jechałam na ul. Bujwida, gdzie znajduje się założone przez Orzecha Duszpasterstwo Akademickie „Wawrzyny”, myślałam, że w kaplicy będzie nas garstka. Było mocno po północy. Pierwsze zdziwienie – tłum samochodów i kłopot z miejscem parkingowym, drugie zdziwienie – kłopot z przedostaniem się do środka, trzecie zdziwienie – tłum w kaplicy. Ludzie wchodzili, wychodzili, klęczeli przy trumnie albo przy niej siedzieli. Ktoś cicho płakał, ktoś się z kimś witał, ktoś kogoś przytulał. Byli wszyscy – studenci i narzeczeni, kolejarze i siostry zakonne, kilku profesorów, kapłani, których powołanie rodziło się w cieniu Orzechowych skrzydeł, i my – małżeństwa, które od tylu lat uczył dialogu. Patrzyłam na tę zbieraninę i cieszyłam się jak dziecko, bo byłam w Kościele, za którym bardzo tęskniłam – w Kościele, w którym wszyscy byli jedno. I to – zdaje się – miał być temat tych ostatnich Orzechowych nauk.

Patrzyłam na tę zbieraninę i cieszyłam się jak dziecko, bo byłam w Kościele, za którym bardzo tęskniłam – w Kościele, w którym wszyscy byli jedno. I to – zdaje się – miał być temat tych ostatnich Orzechowych nauk.

Po prostu był wielki

Chyba nie było we Wrocławiu człowieka, który by o nim przynajmniej nie słyszał. Odważny do granic rozsądku kapelan Solidarności, obdarzony niespotykaną fantazją twórca i czterdziestokrotny przewodnik Pieszej Wrocławskiej Pielgrzymki na Jasną Górę, duszpasterz akademicki, duszpasterz rodzin katyńskich, duszpasterz kolejarzy, duszpasterz i inicjator dialogów narzeczeńskich i małżeńskich, a przede wszystkim niestrudzony spowiednik. Człowiek, który porywał tłumy. Co w nim było? Trudno to opisać słowami. Naprawdę trudno. Powiedzieć, że był autentyczny do granic, to mało. Powiedzieć, że był krwisty i siarczysty w formie i wyrazie, to też mało. Powiedzieć, że był potężny i ciałem, i duchem – wciąż niewiele. Ks. Aleksander Radecki – jego serdeczny, długoletni przyjaciel – powiedział wczoraj podczas kazania pogrzebowego po prostu: był wielki.

Reklama

Nie potrzeba innego świadectwa świętości

Orzech miał swoje koniki, jak każdy duszpasterz lubił wracać do pewnych wątków, jak to mówią – miał swoje evergreeny. Bywało, że zaczynał kazania od jedynego w swoim rodzaju pozdrowienia: „Pozdrawiam wszystkich niuniusiów, bziubziusiów, dydusiów, wszystkie pudelki mamusi i Nefretete”. Orzech prowokował wytrwale kilka pokoleń wrocławskich studentów do dorastania do wielkich ról; do bycia mężczyzną i kobietą na obraz Boży. Miał niebywałą zdolność do wprowadzania młodych ludzi w małżeństwo. Dialogi narzeczeńskie, które prowadził, cieszyły się do ostatnich lat jego życia niesłabnącą popularnością. Potrafiło brać w nich udział nawet 200 par. My sami nie załapaliśmy się na Orzechowe duszpasterstwo. Wrocław nie jest moim miastem studenckim, mieszkam tu dopiero 12 lat, ale przez ten czas zdołałam poznać i pokochać Orzechowe małżeństwa – ludzi, których kształtowały jego pielgrzymki i jego kazania. Te małżeństwa są niesamowicie piękne, mocne i pełne życia. Nie potrzebuję żadnego innego świadectwa jego świętości – pieczęć, jaką odcisnął na tych parach, wystarcza mi za wszystko. 

Orzech prowokował wytrwale kilka pokoleń wrocławskich studentów do dorastania do wielkich ról; do bycia mężczyzną i kobietą na obraz Boży. Miał niebywałą zdolność do wprowadzania młodych ludzi w małżeństwo.

„Orzech pracuje zdalnie”

Piszę te wszystkie słowa z bardzo ściśniętym gardłem. Nie, nie z powodu żalu, bo jak mówił wczoraj na porannej mszy pożegnalnej o. Piotr Bęza CMF – wieloletni bliski współpracownik Orzecha z duszpasterstwa akademickiego, dziś prowincjał polskiej prowincji księży klaretynów – nic się nie zmieniło – Orzech po prostu teraz pracuje zdalnie z domu Ojca. Boję się czegoś zgoła innego, bo jeśli Orzech czegoś szczerze nie znosił, to zajmowania się jego osobą. Więc jeśli będę pisać więcej, to niewykluczone, że zaraz spuści na mnie deszcz ognia i spojrzy tak, że będę od razu wiedziała, Komu mam pisać laurki.

Reklama

Ludzie mówią, że za Orzechem szły tłumy, bo był sobą, a świat tęskni za autentycznością, ale myślę, że ludzie garnęli się do niego, bo On naprawdę miał w sobie Bożego Ducha. Kiedy opowiadał o spojrzeniu Pana Jezusa, kiedy mówił o Jego sprężystym mocnym kroku, człowiek nie miał wątpliwości, że Orzech to spojrzenie widział, a te kroki słyszał. 

Orzechowe serce

Na tym nocnym czuwaniu siedzieli obok siebie przeróżni ludzie. Pochodzili z tak odległych od siebie światów, a jednak płakali razem. Razem tulili swoje czoła do jego trumny i pozdrawiali się spojrzeniami pełnymi zrozumienia. Orzechowe serce, przez całe jego życie, rozrastało się jak piękne rozłożyste drzewo, w którego cieniu mógł usiąść każdy, kto szukał schronienia. O każdej porze dnia i nocy, można było do niego przyjść po ratunek, wsparcie, po wytchnienie. Pomyślałam, jakie byłoby to cudowne, gdyby życie każdego z nas prowadziło do takiego pojednania między ludźmi. Gdyby na naszych pogrzebach godzili się wrogowie, siadali obok siebie ci, którzy od lat ze sobą nie rozmawiają. Żebyśmy jak Orzech rośli na piękne, dobre, rozłożyste drzewa, w których cieniu jest miejsce dla każdego.

„Nie adorujcie asfaltu!”

Zrobiłabym Orzechowi wielką krzywdę, gdybym zakończyła tę relację tutaj. Bo on nie tylko wychowywał i stawiał do pionu, ale przede wszystkim bawił i to po mistrzowsku!

Reklama

Legendarne były jego teksty podnoszące morale pielgrzymów. Do idących z opuszczonymi głowami wołał: „Patrzcie na łąki, na pola, patrzcie w niebo a nie adorujcie asfaltu!”, a na tych, co przysypiali na pielgrzymkowych kazaniach grzmiał: „Nazarejczyk charczał w strasznych męczarniach na Golgocie, a ty przysypiasz, bo cię droga zmęczyła?”.

Gdybym miała wskazać najpopularniejsze powiedzonko Orzecha, które krąży po Wrocławiu, to pewnie byłoby to, które też wczoraj usłyszałam w kaplicy: „I tak się spalisz. Więc spalaj się, a nie kopć!”. Bp Andrzejowi Siemieniewskiemu (nomen omen wychowankowi Orzecha) udało się  ująć w jednym zdaniu całą wielkość i piękno tego niezwykłego Kapłana. Powiedział o nim wczoraj, że był to człowiek, który rozdał swoje życie. Orzech się po prostu spalił. Nie było żadnego kopcenia.

W testamencie poprosił, aby pogrzeb był radosny. W dzień przed uroczystością pocztą pantoflową rozchodziła się informacja, żeby każdy, kto zjawi się następnego dnia na Bujwida, był ubrany na kolorowo. Były więc jego ukochane pieśni, były flagi i numery pielgrzymkowe i były wielkie, wielkie tłumy. Były też trąbki, bo Orzechowi marzyło się wstępowanie do nieba wśród trąb anielskich. I to niesłabnące przekonanie wśród zebranych, że wczoraj w niebie Magnificat był śpiewany w gwarze wielkopolskiej (Orzech pochodził z Kobylina koło Krotoszyna). Wrocław żegnał swojego Orzecha tak, jak się żegna świętego. W spokoju, dziękczynieniu i radości. Z wielką obawą i drżeniem, żeby nie zmarnować, nie roztrwonić owoców jego wielkiego i świętego życia.

Wrocław żegnał swojego Orzecha tak, jak się żegna świętego. W spokoju, dziękczynieniu i radości. Z wielką obawą i drżeniem, żeby nie zmarnować, nie roztrwonić owoców jego wielkiego i świętego życia.

Kiedy w nocy wyszłam z kaplicy, na ulicy było sporo studentów, którzy dekorowali okoliczne mury cytatami z Orzecha i wyrazami swojego oddania i pamięci. Podczas pogrzebu czytał je każdy, kto szedł w tym radosnym orszaku za Orzechową trumną. Zostawię Was z nimi i proszę rozejrzyjcie się za jego książkami, poszukajcie jego kazań na YT, bo jako się rzekło – nic się nie zmieniło, on teraz po prostu pracuje zdalnie.

„Ogłaszam prymat MIŁOŚCI przed studiami”

„Boże, mój Boże łzami błagam Ciebie, gdy umrę, daj mi Wielkopolskę w niebie”

„Bóg cię zapyta, coś dobrego zrobił”

„Gratuluję tym, którzy kierują się sercem”

„Dokąd idę? Zgadnij KOTECZKU?”

„Chrześcijanie powinni być jak strumienie i rzeki, co klaszczą w dłonie. I jak góry i pagórki wołające radośnie, bo Pan nadchodzi, by sądzić ziemię”

„Nogi do schodzenia, ręce do dawania, gardło do zdarcia, serce do kochania”

„Ostatecznie tylko miłość się liczy. Nie zło. Miłość”

„Ma pecha, kto nie zna Orzecha”

„Chwała Bogu na wysokości, Orzech dotarł do wieczności”

„Będziemy tęsknić. Bzibziusie, Dudusie, Palantiny, Pudelki Mamusi”.

Fot. pielgrzymka.pl

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę