
“Dzięki niemu nauczyłem się przegrywać”. Andrzej Wrona wspomina dziadka walczącego w Powstaniu Warszawskim
“Graliśmy z dziadkiem w szachy, karty, warcaby, statki. Jestem mu wdzięczny że nie dawał mi wygrywać! Bo dzięki niemu nauczyłem się przegrywać. To były zalążki miłości do rywalizacji zaszczepionej we mnie” - mówił Andrzej Wrona wspominając swojego dziadka Zdzisława Rąbińskiego ps. “Rębacz”, który walczył w Powstaniu Warszawskim.
Andrzej Wrona wspomina, że jego dziadek był pogodnym, pełnym poczucia humoru i radości człowiekiem. Zawsze miał w sobie chęć bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi. Był dostojny, zawsze nienagannie wyglądał. Bardzo często wykonywał wiele gestów zupełnie z zaskoczenia, by sprawić swojej rodzinie nieco radości.
Moja mama zajmowała się nami czy załatwiała różne sprawy, a tato był w pracy. Dziadek miał klucze do naszego domu i potrafił wpaść, nagotować 200 pierogów ruskich, zostawić karteczkę z napisem: “niespodzianka” od tajemniczego nieznajomego – mimo, że wszyscy wiedzieli że to on, choćby po sposobie pisania. Zostawiał te moje ulubione pierogi i wychodził. My wracaliśmy, a na stole stał stos pierogów ruskich. Tych gestów było sporo i one są też takimi anegdotami w naszej rodzinie.
Przeczekiwał największą burzę
Dziadek Andrzeja Wrony miał prawdziwie anielską cierpliwość. Miał w sobie takie pokłady spokoju, o których wielu osobom się nawet nie śniło. Jak sam mówi – ma to szczęście, że ta część dziadka jest w małej części w nim samym.
Dziadek kochał babcię na zabój i kiedy teraz patrzę na to z perspektywy czasu – musiał mieć ogromną cierpliwość do babci bo nie była łatwą osobą. Dziadek miał w sobie stoicki spokój i gdy widziałem, że babcia go denerwuje czy wchodzi mu na głowę “nie zrobiłeś tego, tu jest źle”, dziadek siadał w fotelu na spokojnie i przeczekiwał tę największą burzę (śmiech). Mógł zareagować złością, a ja nigdy nie widziałem dziadka krzyczącego. I to mam chyba po nim – może nie aż tak, żeby nigdy się nie złościć, ale też mam dużą cierpliwość w sobie i spokój w przeróżnych sytuacjach, nie tylko w kłótniach i relacjach międzyludzkich ale staram się trzymać nerwy na wodzy.
Zawsze byliśmy w centrum wydarzeń
Siatkarz spędził u boku dziadka całe dzieciństwo. Zdzisław Rąbiński był już wtedy na emeryturze, więc miał czas, by wychowywać wnuka, gdy rodzice pracowali. Wraz z babcią robili wszystko, by wypełnić czas swojemu ukochanemu wnukowi. Kształtowali w nim patriotyzm, miłość do ojczyzny i szacunek wobec historii.
Przeczytaj również
Z dziadkiem odwiedzaliśmy Muzeum Wojska Polskiego, braliśmy udział w honorowej zmianie warty na Placu Piłsudskiego. (…) Oczywiście też braliśmy udział we wszystkich uroczystościach państwowych z okazji 11 listopada, rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, czy rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja. Zawsze byliśmy w centrum wydarzeń, bardzo to lubiłem.
Duch rywalizacji
Dziadek wychował Andrzeja w duchu rywalizacji. Nauczył go, że w życiu, aby wygrać, trzeba najpierw poznać smak porażki. Gdy grywali w szachy, czy w statki, nie dawał mu wygrać, by poczuł radość ze zwycięstwa. To było w jego życiu bardzo ważne – nauczył się przegrywać. A w końcu w życiu nie ma osoby, której zawsze wszystko się udaje.
Graliśmy w szachy, karty, warcaby, statki (…) i jestem mu wdzięczny, że nie dawał mi wygrywać! (śmiech) Bo dzięki niemu nauczyłem się przegrywać. To były zalążki miłości do rywalizacji zaszczepionej we mnie. Porażki mobilizują mnie do jeszcze większej pracy w życiu dorosłym. Wtedy – dziadek był świetnym szachistą i jak z nim grałem, 90% czasu przegrywałem. Ale jak już wygrałem, to rzeczywiście było święto i byłem strasznie dumny z siebie, gdy pierwszy raz zwyciężyłem.
Tego się nie zapomina!
Zdzisław Rąbiński ryzykował swoje życie walcząc w Powstaniu Warszawskim. Widział, jak giną jego koledzy, przyjaciele. Chwilę później za tę jego bohaterską postawę spotkała go kara – zesłanie do obozu w Austrii. Spowodowała ona poważne uszczerbki na jego zdrowiu, które już na zawsze odbiły na nim swoje piętno i towarzyszyły mu do końca życia. Jak mówi jego wnuk – z pewnością więcej by zrobił, zobaczył, gdyby nie problemy zdrowotne dziadka. Mowa tu choćby o zdruzgotanym kręgosłupie, który już nie mógł wytrzymać tak ciężkiej pracy w warunkach obozowych. Andrzej Wrona wspomina pewną zabawną anegdotę z udziałem swojego schorowanego dziadka.
Pamiętam sytuację, gdy dostałem swój pierwszy rower od rodziców i zjeżdżałem z tatą z górki, by go wypróbować. Wtedy dziadek akurat przechodził obok (chciał przyjść zapewne po to, żeby coś ugotować) i zapytałem dziadka, czy chce spróbować pojechać na rowerze, ten od razu się zgodził. Nie jeździł na rowerze wiele lat przez swoje problemy zdrowotne,a wtedy wsiadł na rower i szybko z niego spadł – na szczęście nic sobie nie zrobił. On był taki szczęśliwy, taki zaoferowany, że ja dostałem ten rower, że chciał pokazać jak to się robi. (…) Mówi się, że jazdy na rowerze się nie zapomina, a jednak dziadek nie wziął pod uwagę swoich zdrowotnych uszczerbków.
Wdzięczność
Dziadek Andrzeja Wrony był człowiekiem pełnym wdzięczności i radości. Wiedział, że zawdzięcza swoje życie szczęściu, ale także pomocy dobrych ludzi. Kiedy przebywał w austriackim obozie, pewna rodzina przynosiła im dodatkowe porcje jedzenia czy ciepłą herbatę, co pozwoliło im przetrwać mordercze warunki.
Wzruszającą historią jest to, że moja mama, gdy już zaczęła zarabiać pieniądze, zorganizowała dziadkowi wyjazd do Austrii, by spotkał się z wnukami rodziny, która uratowała mu życie w tamtym czasie.(…) Mój dziadek dzięki mamie miał okazję pojechać tam i podziękować tym ludziom. To była naprawdę wzruszająca sytuacja.
Osiemnaste urodziny
Dojrzałość, dorosłość Andrzeja była dla Zdzisława Rąbińskiego pewnym punktem zmiany. Wraz z wnukiem nie mogli doczekać się momentu, w którym przyszły siatkarz polskiej reprezentacji, otrzyma swój dowód osobisty. Wyczekiwali tego wydarzenia, ale niestety, dziadek dwa tygodnie po 18. urodzinach swojego wnuka zmarł, nie zobaczył jego dokumentu tożsamości.
Dziadek zmarł dwa tygodnie po moich osiemnastych urodzinach. Żałuję, że nie mogłem zabrać dziadka w jakieś miejsca w Europie, czy na świecie, żeby chociaż trochę pozwiedzał w nieco innych okolicznościach, niż w wagonie zamknięty z rodzicami i kuzynami. Żałuję, że nie mogłem się mu odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobił, ile poświęcił. (…) Pamiętam, jak ważne to było dla mnie i dla dziadka, że niedługo będę pełnoletni, że będę miał dowód osobisty. Doczekał moich osiemnastych urodzin. Obiecałem mu, że gdy tylko dostanę dowód, przyjadę do niego się nim pochwalić, a niestety pojechałem na cmentarz.
Łut szczęścia
Temat Powstania Warszawskiego był dla dziadka Andrzeja Wrony bardzo trudny. Wolał mówić o radości z życia, opowiadać wojskowe anegdotki z lat 50-tych, czy inne zabawne historie. Kiedy wybuchło Powstanie, miał 12 lat. Jako dziecko miał ze sobą broń, ale jego najważniejszym zadaniem było przenoszenie meldunków, czy odbywanie tzw. “czujki”. Dzieci do pewnego momentu nie były obiektem poszukiwań Niemców, do czasu…
Dziadek mówił mi, że w pewnym momencie zaczęło się polowanie na dzieciaki. Wspominał jedną sytuację, gdy uciekali wraz z kolegami obok Mostu Poniatowskiego, a Niemcy do nich strzelali. Dziadek wraz z jednym kolegą zeskoczyli ze skarpy, ale tylko tej dwójce udało się uciec, a reszta z oddziału zginęła. Wielu jego kolegów, koleżanek zginęło. To zwykłe szczęście, że moja rodzina ma swoją kontynuację.
kw, zś, YouTube.pl/MuzeumPowstaniaWarszawskiego, Stacja7