
„Mogłem się bardziej postarać”. Ostatnia scena z „Dojrzewania” która nami wstrząsa
Komu z nas rodziców nie przychodzi do głowy to zdanie, niech pierwszy rzuci kamień. Serial "Dojrzewanie" niestety nie koi i nie wygładza tego poczucia.
Napisano o tym serialu już tyle, że nie będę skupiać się na samej fabule i odczuciach po obejrzeniu. Chciałabym zastanowić się nad wnioskami i może nawet diagnozami i wskazówkami jakie my rodzice możemy z tego serialu, patrząc na nasze życie wyciągnąć…
Chciałabym też abstrahować od głosów na temat tego, co było inspiracją do tej fabuły, ponieważ wiele filmów powstało z inspiracji i to nie znaczy, że wiernie opowiadają daną historię, ale stają się kanwą do poruszenia wielu innych ważnych problemów i tak odczytuję ten serial.
„Dojrzewanie”, serial o dzieciach w wieku 12-13 lat, ich rodzinach, szkole i środowisku. Tak można w jednym zdaniu to opisać. Było takich filmów i seriali już wiele, czym więc ten się wyróżnia, że tyle o nim się mówi i pisze? Wielowątkowość tego serialu trochę ciężko zebrać w całość, ale warto podjąć próbę.
PRZECZYTAJ TEŻ>>> „Moje dziecko nie chodzi do kościoła i chyba przestało wierzyć w Boga”
Dzieci
Kiedy przygotowujemy się do rodzicielstwa, dostajemy całą masę rad, poradników i super blogów na temat: pieluszkowania, ząbkowania, nieprzespanych nocy i wielkiej odpowiedzialności za życie dziecka. Zaczynamy, można powiedzieć „bawić się w rodzinę”, dekorujemy przepięknie pokoiki (oglądamy miliony galerii z pokoikami dzieci celebrytów, itp), jakie to wszystko jest miłe. Tak bardzo chcemy założyć rodzinę, więc przeglądamy tysiące blogów i słuchamy dobrych rad, czytamy całe biblioteki poradników, jak być dobrym rodzicem.
Przeczytaj również
I w końcu jest! Rodzi się dziecko! I co? Okazuje się, że żadne poradniki i tak nas do tego nie przygotowały. Wszystko jest inaczej niż napisano i pokazano. Nie mniej przemierzamy te kolejne nieprzespane noce z dzieckiem na ręku, wymieniamy kolejne pieluszki, gotujemy papki. Cieszymy się z pierwszych słów i kroków. Jak talizmany przechowujemy pierwsze ząbki, obcięte włoski i odciski stopy… Generalnie, jak w końcu opanujemy sytuację i skupimy się na wychowaniu i miłości, czujemy wreszcie z siebie dumę, że daliśmy radę. Że tak świetnie się organizujemy, że tyle poświęciliśmy dziecku, a teraz już będzie z górki…
I tak jest. Kiedy dziecko wchodzi w wiek nastoletni, „zwalniają nam się ręce”, dzieci stają się samodzielne, a my możemy złapać pierwszy oddech po wielu latach troski, oddania siebie i bycia non stop, i na każde zawołanie. Zaczynamy mieć trochę więcej czasu na karierę, na hobby, na wyjścia a może po prostu na odpoczynek. Czujemy ulgę, że dzieci chodzą do szkoły, uczą się (często dobrze), są grzeczne, spokojne. Wszystko wygląda dobrze. Myślimy sobie jak serialowi rodzice, że jest dobrze, dziecko jest w domu, w swoim pokoju, jest spokojne, nic mu nie grozi…
Możemy więc nieco odpuścić, a nawet powinniśmy, bo przecież jesteśmy dobrymi rodzicami i dlatego też chcemy dać dzieciom ich własną przestrzeń. Niedługo przecież będą dorosłe, mają już swoje sprawy nie możemy im tak „matkować” i ich tłamsić. Dzieci w tym wieku zresztą czują to samo, chcą trochę już oderwać się od rodziców, poczuć samodzielność, jak tylko więc podjęlibyśmy próbę większego zaangażowania, natychmiast się zbuntują. Czasem wręcz sprawiają wrażenie jakbyśmy im działali na nerwy, jakby nas nie lubili. Jednym słowem także dla ich szeroko pojętej wolności spuszczamy ich z oka, ale też nasze oko nie sięga tam gdzie dzieje się tak naprawdę życie naszych dzieci.
Tracimy kontrolę
Tymczasem zaczyna się moment, kiedy to już nie my mamy wpływ na ich życie. Wchodzą w świat dla nas bliżej nieznany. Choćby nie wiem jak nam się wydawało, że wszystko wiemy, bo znamy ich znajomych, bo staramy się na ile nam pozwolą wiedzieć co się u nich dzieje. Wiemy w końcu, że szkoła, że rówieśnicy to nie są „przelewki”. Sami pamiętamy jak to było z nami, w szkole (zwłaszcza gdy nie we wszystkim radziliśmy sobie najlepiej) byliśmy powodem do drwin, czasem kuksańców, a może też poniżania. Takie życie… Wyszydzanie, prześladowanie, wyśmiewanie tych, którzy słabiej sobie z czymś radzą było zawsze. Też jako dzieci i młodzież borykaliśmy się z bezwzględnością rówieśników… Dlatego delikatnie obserwujemy. Jednak chyba nadal do nas nie dociera, że wtedy działo się to w jakiejś chociaż minimalnej prywatności. Ktoś w jakiejś grupie, w szkole, kogoś poniżył, wyśmiał było ciężko, ale w sumie umieliśmy tę grupkę jakoś dźwignąć.
Teraz wyśmiewanie przyjęło skalę publiczną, globalną. O tym, że ktoś jest „ofiarą losu”, że z czymś sobie nie radzi, ze sportem, nauką, kompleksami, natychmiast wiedzą wszyscy. Taka świadomość już nie jest do dźwignięcia. Do tego dochodzimy my, nieświadomi niczego rodzice, którzy często im bardziej dziecko się zamyka, tym bardziej poprzestajemy na pytaniu „co tam w szkole” i na odpowiedź, że jest „spoko” reagujemy rzeczywistym spokojem, bo przecież i tak niczego więcej nie wyciągniemy, a trzeba dziecku dać też przestrzeń do prywatności.
Tymczasem środowisko, z którym muszą się mierzyć to przestrzeń, której pewnie jeszcze długo nie zrozumiemy. I przecież dziś już nawet mamy świadomość, że nie jesteśmy w stanie żyć razem z dziećmi w tym ich reality show. Jaka więc może być dla lekcja?
ZOBACZ>>> Bezradność, czyli problem depresji w filmie „Syn”
Rachunek sumienia rodzica
Serialowy ojciec rozpacza, że wprawdzie zapisywał go na piłkę, na różne sporty, żeby był bardziej sprawny, żeby lepiej sobie radził, ale jednocześnie wyrzuca sobie, że może bardziej chodziło mu o to by syn był jego dumą. Do tego stopnia, że gdy synowi coś nie szło na boisku, starał się nie patrzeć, bo wolał tego nie widzieć. A dzieci? Zwłaszcza te wrażliwe, te, które są najbardziej podatne na działanie rówieśników, one widzą wszystko. Nawet gdy są zbuntowane i mają 12-13 lat kątem oka nas widzą. Każdy zawód w naszych oczach, rozczarowanie, smutek. To im nie pomaga.
Czy dostrzegają w naszych oczach dumę? Nie tylko ci olimpijczycy i kapitanowie drużyn, ale każde z nich? Kiedy ostatnio powiedzieliśmy swojemu nastoletniemu dziecku, że jest w czymś dobre? Kiedy stworzyliśmy przestrzeń do rozmowy, nie taką, że rzucił plecak i krótkie spoko na pytanie jak było w szkole? Przestrzeń domową, podczas posiłku, wspólnego spędzania czasu, bez telefonów, telewizora i innych konsol, taką przestrzeń, w której każdy członek rodziny opowiedział zwyczajnie jak mu minął dzień? Kiedy jako rodzice pokazaliśmy dzieciom dumę z ich osiągnięć nawet tych „mizernych” albo tych, które nam się wydają głupie, jakiś nowy taniec, rodzaj muzyki, jakaś dziwna pasja, która wydaje nam się stratą czasu? Wreszcie kiedy stworzyliśmy taką przestrzeń, która by dała nam szansę zauważyć w oczach dzieci, w słowach, gestach, że coś jest nie tak?
Czy pamiętamy jeszcze z jaką pieczołowitością kleiliśmy piękną, dziecięcą tapetę w ich pokoju albo składaliśmy łóżeczko? Ten nasz nastolatek o wiele bardziej potrzebuje zbudowanej przez nas przestrzeni niż wtedy potrzebował tego pokoiku i zabawek edukacyjnych.
Serial „Dojrzewanie” i jego ostatnia scena może być naszym rachunkiem sumienia, że wychowanie dziecka nie kończy się na przedszkolu, nie kończy się na tym, kiedy dziecko już nas nie chce, bo czuje się dorosłe. Wychowanie dziecka trwa w zasadzie do końca życia bo zawsze będziemy od niego starsi i bogatsi we własne doświadczenia. Bez względu na to ile mamy lat i ile lat mają nasze dzieci. Dobrze by nasz rachunek sumienia nie skończył się zdaniem „przepraszam cię synu, mogłem się bardziej postarać, a tego nie zrobiłem”.
Jeśli każde z nas rodziców po tym serialu będzie umiało uderzyć się w pierś i pomyśleć co jeszcze możemy zrobić to opłacało się go obejrzeć i polecić.
P.S. Nie ograniczam wniosków z tego serialu tylko do rodziców. Jest tam jeszcze cała kwestia rodzeństwa, ogromny temat szkoły, nauczycieli, psychologów, social media. Chciałam tu skupić się na rodzicach, cała ta reszta to jeszcze inny temat rzeka.