Hymnom, flagom i korpusowi dyplomatycznemu nie udało się nas zmylić. Papieski przylot do Rio to nie było powitanie głowy państwa watykańskiego, jak chciałby protokół, ale pokorna prośba apostoła, by przyjąć go w gościnę. Papież nie przyjechał by odnieść sukces.
Bergoglio wie doskonale, że nie ma głosić siebie, swoich ambicji i poglądów, on przyjechał utwierdzić braci w wierze i nadziei.
„Dowiedziałem się, że aby dotrzeć do narodu brazylijskiego, trzeba wejść przez bramę jego wielkiego serca. Niech mi więc będzie wolno w tej chwili delikatnie zapukać do tych drzwi. Proszę o pozwolenie, by wejść i spędzić ten tydzień z wami”.
Pokora gościa, wędrownego kaznodziei, który prosi o schronienie i możliwość głoszenia Słowa to wzór dla każdego kaznodziei. Widząc wczoraj Franciszka przebijającego się z trudem przez brazylijskie stołeczne korki, widziałem Go jak ziarno rzucone na ziemię, widziałem też spragnione tłumy, które w tych pierwszych minutach chciały pokarmu świętości.
Otoczony bezradnie spontanicznym tłumem, Papież nie stracił ani na chwilę uśmiechu, wierzył, mocniej niż ja Bożej Opatrzności. Był kompletnie wierny ewangelicznemu wezwaniu Jezusa: „Gdy do jakiego domu wejdziecie mówcie: Pokój temu domowi”. Łk 10,5
„Pragnę, aby do was wszystkich i do każdego oddzielnie dotarło moje pozdrowienie: „Pokój Chrystusa niech będzie z wami!”
– mówił pierwszego dnia.
Ta pierwsza pielgrzymka, to rzeczywiście podróż apostoła, który nie przyjechał, by rozwiązać problemy gospodarcze Brazylii, nakarmić głodnych, wybudować nowe mieszkania. Ale nie przyjechał też z pustymi rękoma, bo przywiózł Brazylii i wszystkim młodym to, co uważa, jako najcenniejszy Dar dla siebie samego: Jezusa Chrystusa! To jest naprawdę klucz do zrozumienia tej pielgrzymki, jej punktu ciężkości.
Franciszek zrobi wszytko, by nie przysłonić sobą Jezusa Chrystusa.
Mówił o tym pierwszego dnia pobytu w Brazylii, sugerując się że młodzi przybyli na Światowe Dni Młodzieży, nie na spotkanie z papieżem, ale z Odkupicielem, który czeka na nich w Rio de Janerio z otwartymi ramionami:
„Przyjechałem, by spotkać młodych, przybyłych z całego świata, których przyciągnęły otwarte ramiona Chrystusa Odkupiciela. Chcą oni znaleźć schronienie w Jego uścisku, właśnie przy Jego sercu, raz jeszcze usłyszeć Jego jasne i mocne wezwanie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (…) znajdują w Chrystusie odpowiedzi na swe najbardziej wzniosłe i wspólne dążenia, mogą zaspokoić głód czystej prawdy i prawdziwej miłości, które ich jednoczą ponad wszelką różnorodnością”.
Myślę, że Franciszek w te dni będzie chciał nauczyć nas, byśmy na nowo zaufali młodzieży, która nie szuka tylko nauczycieli, ale świadków wiary. Natychmiast wyczuwa fałsz i pozory. W papieżu widzi świadka, a nie przywódcę religijnego. On także jej ufa, bo zrobił to sam Chrystus:
„Chrystus ufa młodzieży i powierza jej przyszłość swojej misji: „Idźcie i nauczajcie” (…) Ale także ludzie młodzi ufają Chrystusowi: nie boją się powierzyć Jemu jedynego życia, jakie mają, bo wiedzą, że nie doznają zawodu”.
Wierzę że papież nie ulegnie pokusie skupienia uwagi na sobie. Jestem o niego spokojny. Franciszek będzie chrystocentryczny do bólu. Martwię się tylko o dziennikarzy i komentatorów. Czy będzie to tydzień o Chrystusie czy o teczkach, butach, samochodach i franciszkowym stylu?
Tak na marginesie: gdy czytam zachwyty nad bagażem podręcznym papieża, to wciąż przypominam sobie, że Jezus powiedział apostołom, by jednak nie brali na drogę torby.