Ks. Bogusław Kowalski: Piotrek zostawił mi „testament praktyczny”
"Piter miał w sobie taką prostolinijność i nieraz mnie tym zaskakiwał. Gadać, żeby nie nosić w sobie. Wyjaśniać, jak jest coś z kimś do wyjaśnienia" - tak o ks. Piotrze Pawlukiewiczu opowiadał ks. Bogusław Kowalski.
Przypominamy rozmowę Anny Koźlik z ks. Bogusławem Kowalskim przeprowadzoną i opublikowaną 21 marca 2021, rok po śmierci jego przyjaciela, ks. Piotra Pawlukiewicza
Anna Koźlik: Minął już rok od śmierci ks. Piotra. Wszystkim nam brakuje jego głosu, słów, nowych, płomiennych kazań. Ale dla Księdza to przecież był rok bardzo szczególny. My straciliśmy świetnego kaznodzieję, a Ksiądz stracił przyjaciela…
Ks. Bogusław Kowalski: Nawet powiem, że nie tylko przyjaciela, ale więcej niż przyjaciela – brata. Dlaczego? Bardzo kocham moich rodzonych braci, mamy świetne relacje, ale żyjemy w innych perspektywach. Oni mają rodziny, żony, dzieci, a ja – ksiądz! Razem z Piotrkiem mieliśmy swój świat, rozumieliśmy się do żywego i te relacje braterskie powodowały, że miałem poczucie bezpieczeństwa – jak nie miałem z kim pogadać (a w życiu kapłańskim są takie momenty), to był Piter.
Jest taka sfera, że potrzeba kogoś, kto ma podobnie. Powiedziałbym, że nawet rówieśnika, na takim samym etapie życia. On miał podobne patrzenie na kapłaństwo, na kapłańską, codzienną pracę. Patrząc na moją pracę nieraz mówił: Boguś, ja coraz bardziej się utwierdzam, że ja na proboszcza się nie nadaję. Słucham Ciebie o tych sprawach administracyjnych… Wiesz, jak ja idę na drogę krzyżową, to się głowię nad rozważaniami, a nie organizacją. Jest, była taka sfera braterskiego rozumienia się. Przez ostatnie 9 lat były to bardzo intensywne spotkania, także ze względu na bliskość zamieszkania. Wychodziłem z kijkami (z parafii katedralnej na Pradze, „przy miśkach”- przyp. red.) i szedłem po drodze do Piotra na drugą stronę Wisły, pogadać godzinę i robiłem dalej swoją trasę. Kawa u Piotrka to była dla mnie taka „lotna premia”. Teraz raz, że ja gdzie indziej mieszkam, a dwa – Piotrek jest już po drugiej stronie… Ale co przechodzę, co przejeżdżam koło miejsca, gdzie mieszkał, tam, gdzie jest kościół na skarpie, nad fontannami na Starym Mieście, samochód prawie sam tam skręca. To zostało, ten odruch: do Pitra, do Pitra… Raz mi się tylko śnił. Była kolejka do wystawionej trumny, w dziwnych okolicznościach, w teatrze. Podszedłem do niego leżącego w tej trumnie i – jak mieliśmy w zwyczaju – poklepałem go (ks. Bogusław przerywa i cytuje: „Mordo ty moja” i w odpowiedzi: „Weź weź, zostaw mnie!”) i on wtedy się obudził, usiadł, a ja mówię: Piotrek, to Ty żyjesz! I koniec snu. Tak, raz jeden…
Razem z Piotrkiem mieliśmy swój świat, rozumieliśmy się do żywego i te relacje braterskie powodowały, że miałem poczucie bezpieczeństwa – jak nie miałem z kim pogadać (a w życiu kapłańskim są takie momenty), to był Piter.
Przeczytaj również
Ludzie szukają kontaktu z Księdzem ze względu na Waszą przyjaźń?
Wielu ludzi pisze do mnie w sprawie modlitw, czuwań… To byłoby fajne – spotkanie z księdzem Piotrem, zdjęcia, wspólne odsłuchanie jego konferencji, ale pandemia dużo tu blokuje. Muszę przyznać, że stale sporo osób do mnie pisze. Prosząc o pamiątkę albo chcąc po prostu przekazać, podzielić się, co Bóg zdziałał dla nich przez słowa Piotrka. Nawet taką teczuszkę sobie założyłem i zbieram te listy. Po jednym z nich ostatnio sam miałem łzy w oczach. Ludzie piszą, proszą, dziękują, dzielą się. Książki nasze wspólne („Czarny humor, czyli o Kościele na wesoło”) ostatnie podpisywałem dla jednego młodego chłopaka. Już kilka takich sytuacji miałem. I teczka rośnie!
Czyli ludzie tęsknią za ks. Pawlukiewiczem i Księdza szukają!
Jest jakiś łącznik po prostu. Ja się temu nie dziwię, ani mnie to nie męczy absolutnie. Choć czasem mam obawy, że ludzie myślą, że jak ja gdzieś będę, to będzie i namiastka ks. Pawlukiewicza. Co jest ciekawe, ludzie łapią pewne fragmenty z jego nauki i pytają o pamiątki. Przykładem może być nawet ostatnio taka sytuacja, gdzie kobieta spod Poznania prosiła o „Modlitwę mężczyzny”, którą ks. Piotr swojego czasu wydrukował w formie obrazka z Michałem Archaniołem na koniu i ją po prostu rozdawał. Miałem ostatnie takie sztuki, to rozdałem. Miłość do księdza Piotra i wdzięczność wobec niego rykoszetem trafia do mnie i to jest dla mnie takie świętych obcowanie. Ale ludzie też są pełni empatii w takim kontakcie mówiąc: ”Zdaję sobie sprawę, że to przecież ksiądz był przyjacielem i ksiądz pewnie też przeżywa jego stratę”.
Została w sercu jakaś wyrwa?
Dla mnie osobiście – tak. Szczególnie tam, gdzie się przyzwyczaiłem do naszego stylu funkcjonowania. Trzydzieści parę lat. Piotrka imienny czy moje imieniny to był czas na tradycyjne lody. On do mnie, ja do niego. Potem już tylko ja do niego. Wtedy, 21 marca 2020 roku, miałem za 1,5 godziny (około godz. 10) być u niego. Wiedziałem, że mu ciężko będzie złożyć mi życzenia imieninowe przez telefon i to w dodatku w niedzielę, więc się wybierałem po prostu dzień wcześniej. Rano odebrałem ten telefon. I nie zdążyłem. Ostatni raz widzieliśmy się tydzień przed pogrzebem, czyli w środę, 18 marca. I jest pewna wyrwa, bo mi się skomplikowało. Nie ma już takiego przyczółku. Mam świetnych kolegów w kapłaństwie, ale nie takich, jakim przyjacielem dla mnie był Piotr. Świetne relacje mam z księżmi z poprzedniej parafii, którzy mnie tutaj na Gocławiu odwiedzają, ale takiej ostoi wiadomo, że już nie ma.
I jak sobie Ksiądz z tym radzi?
Czasem coś przygotowuję, myślę o kazaniu i mówię: ”Piter, Ty wiesz jak jest”. Albo mam poczucie, że coś palnąłem… Nieraz dzieliliśmy się takimi gafami między sobą i to nasze powiedzenie: „Ziemio, rozstąp się!” czasem do mnie wraca. To było powiedzenie Piotrka, ja je przejąłem. „Kowal, co ja palnąłem, ziemio rozstąp się” – tak mówił. Nieraz mam taki odruch. Człowiek jest w ruchu, więc nie opłakuje jak wdowa po mężu. Ale taka przyjaźń w kapłaństwie to jest coś niesamowitego! My wszyscy potrzebujemy takiego wygadania się, żeby ktoś zrozumiał i wysłuchał. Tym bardziej, że naszą wspólną bazą, niejako podstawową, była miłość do Kościoła i kapłaństwa. Pomimo naszych różnych słabości. Piotrek nieraz mówił, miał takie poczucie, że Pan Bóg uratował mu życie przez kapłaństwo. To był jego fundament.
Naszą wspólną bazą, niejako podstawową, była miłość do Kościoła i kapłaństwa. Pomimo naszych różnych słabości. Piotrek nieraz mówił, miał takie poczucie, że Pan Bóg uratował mu życie przez kapłaństwo. To był jego fundament.
Jeżdżę na grób do Piotrka tak mniej więcej co miesiąc. Tam ciągle ktoś jest, ciągle palą się znicze, ktoś coś pisze. Spotykam tam ludzi i mimo, że rzadko jestem wtedy w sutannie, częściej po cywilu, to rozpoznają mnie, rozmawiamy. Tam, na Powązkach, ciągle ktoś go odwiedza.
Jest jakaś myśl ks. Piotra, która jest dla Księdza osobiście cenna?
Jedna zasadnicza rzecz i mam to często przed oczyma. Wiele razy rozmawialiśmy o naszych dylematach, jakichś trudnościach na poszczególnych etapach kapłaństwa. „Nie no, Kowalszczak, tutaj nie ma co snuć domysłów, po prostu idź tam i pogadaj”. Piter miał w sobie taką prostolinijność i nieraz mnie tym zaskakiwał. Gadać, żeby nie nosić w sobie. Wyjaśniać, jak jest coś z kimś do wyjaśnienia. Ja lubię czytelne sytuacje – czy radosne, czy bolesne, ale czytelne. To mi zostało, takie zdrowe podejście. Taki testament praktyczny, stosowany na co dzień. Bo to, że jego różne zdania czy myśli często mi się przypominają, to w zasadzie normalne.
Fot. YouTube Maskacjusz TV