„Jestem mamą pięciorga dzieci. Czworo z nich jest już u Boga…” Świadectwo utraty dzieci
“Podczas pobytu w szpitalu poznałam wiele kobiet, które zmagały się z bólem po stracie dziecka. Wtedy czułam, że jestem w stanie z nimi rozmawiać i pocieszyć je. Mówiłam im, że przejście przez tak trudne doświadczenia jest możliwe jedynie z Bogiem. Kilka z nich przystąpiło do spowiedzi” - mówi Monika, która straciła czwórkę dzieci.
Na spotkanie z Moniką wybrałam się sporo kilometrów poza Kraków. Rozmowa z bohaterką była wynikiem odpowiedzi na jej wiadomość, która zaczęła się od słów: „Jestem mamą pięciorga dzieci. Czworo z nich jest już u Boga…”.
Joanna Całko: Moniko, czym się zajmujesz na co dzień?
Monika Błaszkiewicz: Nie pracuję zawodowo. Z wykształcenia jestem zootechnikiem, ale chciałabym rozpocząć własną działalność. Uwielbiam szyć i szyję ubrania dla siebie i córki. Chciałabym zająć się właśnie projektowaniem i szyciem. Stworzyć markę dla mam i córek. Jestem więc na etapie, gdzie poszukuję swojej ścieżki zawodowej, którą mogłabym pogodzić z byciem mamą dla mojej 6- letniej córki Emilii.
Emilia nie jest waszym pierwszym dzieckiem…
Pobraliśmy się z mężem w 2011 roku. W niecały rok po ślubie okazało się, że jestem w ciąży. Był to trudny okres w moim życiu. W tym czasie w naszym małżeństwie pojawił się kryzys, ja przygotowywałam się do obrony pracy magisterskiej. W momencie, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, poszłam do kościoła i zawierzyłam siebie i dziecko Maryi. Coraz bardziej oddalaliśmy się z mężem od siebie, i nie ukrywam, że oboje myśleliśmy o rozstaniu. Wtedy na wizycie u ginekologa okazało się, że ciąża jest obumarła. Był to 8. tydzień ciąży. Trafiłam do szpitala, gdzie miałam wykonany zabieg łyżeczkowania.
Jak przeżywałaś tę stratę?
Świat mi się zawalił. Pojawiły się myśli samobójcze i żal do Boga. Brak wsparcia ze strony męża i trudne relacje z teściami, pogłębiały tylko ten stan. Nie mogłam patrzeć na małe dzieci i szczęśliwe mamy, co było trudne, bo w tym samym czasie moja bratowa była w ciąży. Gdy oni się cieszyli swoim szczęściem, moje serce przeszywał ból. Pewnego dnia, nie mogąc udźwignąć tego wszystkiego, czując się przegrana jako kobieta, która nie może dać dziecka swojemu mężowi zażądałam od niego, aby się rozejść. Wtedy mój mąż stwierdził czy z dziećmi czy bez, chce abyśmy byli razem. Czułam, że to pierwsze nasze dziecko to był chłopiec i nadałam mu imię Paweł.
Co działo się potem?
Po roku byłam w kolejnej ciąży. Niestety radość nie trwała zbyt długo, bo w 11. tygodniu ciąży okazało się, że dziecko zmarło. Znowu trafiłam na zabieg łyżeczkowania. Pamiętam, że była to Niedziela Palmowa. Przed zabiegiem zawierzyłam się Jezusowi, pomimo żalu do Niego. Czekałam dwa dni w szpitalu na zabieg bez jedzenia i bez wody. Przed samą operacją przyjęłam do serca Pana Jezusa. Po zabiegu nie mogli mnie dobudzić. Po powrocie do domu mąż starał się jak potrafił mnie wspierać. Czułam, że to córeczka, więc nadałam jej imię Justyna.
Przeczytaj również
Czy był jakiś problem zdrowotny, z powodu którego nie mogłaś donosić ciąży?
Trafiliśmy na lekarza, który pokierował nas do ginekologa, gdzie zdiagnozowali przyczynę poronień. Okazało się, że mój organizm odrzuca płody, a dokładnie komórki mojego męża. Rozpoczęła się długa walka o to, aby mieć dziecko. Kolejna ciąża była obłożona lekami, sterydami, zarówno przed ciążą, jak i w jej trakcie. Przez cały ten czas starań, trwałam blisko Boga, choć nadal był we mnie brak zrozumienia, dlaczego nas to spotyka. Dlaczego Boże, skoro mnie kochasz, tak mnie doświadczasz? W 2016 donosiłam ciążę i przez cesarskie cięcie urodziła się Emilia Sara.
To jednak nie był moment, kiedy zdecydowaliście się z mężem nie mieć więcej dzieci?
Bardzo chciałam, żeby córka miała rodzeństwo, z którym mogłaby zbudować bliską relację. Gdy Emilia miała 3 lata, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Była to ciąża zagrożona. Między ścianką macicy, a zarodkiem był duży krwiak. W 14. tygodniu ciąży trafiłam z silnym krwawieniem do szpitala, gdzie lekarze nie dawali szans temu dziecku. Wtedy w szpitalu po 33 dniach przygotowań do zawierzenia Maryi, 8 grudnia zawierzyłam się leżąc na łóżku szpitalnym. Odbyłam spowiedź, poznałam też kobietę bardzo wierzącą, która pomagała modlitwą ludziom umierać w stanie łaski uświęcającej. Na święta Bożego Narodzenia wróciłam do domu. Lekarz, który mnie przyjmował na oddział powiedział, że on się już przygotowywał na zabieg. Przez cały ten czas modliłam się na różańcu za to dziecko, prosząc Boga abym mogła wziąć je w ramiona i poznać. W styczniu trafiłam z silnym krwawieniem do szpitala, gdzie byłam miesiąc. Podczas pobytu w szpitalu poznałam wiele kobiet, które zmagały się z bólem po stracie dziecka. Wtedy czułam, że jestem w stanie z nimi rozmawiać i pocieszyć je. Mówiłam im, że przejście przez tak trudne doświadczenia jest możliwe jedynie z Bogiem. Kilka z nich przystąpiło do spowiedzi.
Kiedy doszło do porodu?
W szpitalu okazało się że odeszły mi wody płodowe i że nie ma szans aby dziecko przeżyło. Ja usilnie prosiłam Boga abym mogła poznać dziecko i wziąć w ramiona. Przewieziono mnie do szpitala Matki Polki w Łodzi, gdzie uzupełniono mi wody. Niestety zaraz po zabiegu rozpoczęła się akcja porodowa i musieli ratować mnie i dziecko. Natalia, bo tak daliśmy na imię córce, urodziła się w 24. tygodniu i żyła 2 dni. Zaraz po urodzeniu przywieźli ją do mnie w inkubatorze i pozwolili wziąć ja na chwilę w ramiona. Była piękna. Ochrzciliśmy ją. Na drugi dzień rano zmarła. W ciąży z Natalią prosiłam Pana Boga, żeby mieć naturalny poród i móc ją wziąć w ramiona. Mimo, że urodziła się przez cesarkę, to wcześniej doświadczyłam skurczy porodowych. Mogła umrzeć przy pierwszym krwotoku, ale żyła i mogłam z nią być…
Jak się wtedy czułaś? W jakim byłaś stanie?
W noc poprzedzającą jej śmierć miałam piękny sen, że spacerowałam po ogrodzie, gdzie było stare drzewo obsypane kwiatami, ale nigdy w życiu nie widziałam tak pięknych kwiatów. Ten sen zapamiętałam, bo dał mi pewne pocieszenie i taki podgląd do Nieba, gdzie jest Natalia. Po cesarce natomiast bardzo źle się czułam i miałam robiony szereg różnych badań. Podczas rezonansu, w czasie gdy odbywał się pogrzeb Natalii, usłyszałam głos dziewczynki w sercu „mamusiu kocham cię, dziękuję że mnie urodziłaś, niedługo się zobaczymy”. Wtedy ze mną na sali leżała kobieta, która poroniła dziecko. Obie byłyśmy dla siebie wsparciem. Mąż także w tamtym czasie bardzo mnie wspierał, niestety śmierć kolejnego dziecka spowodowała, że przestał ufać Bogu. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.
Jak wyglądał twój powrót ze szpitala do domu?
Bałam się wrócić do mojej córki. Był to trudny czas pełen łez i bólu oraz pytań do Boga. W tym czasie miałam kilka razy doświadczenie bliskości Jezusa przy mnie i tylko to dało mi siłę, aby iść dalej. Zaczęłam na nowo pogłębiać relację z Bogiem. Uchwyciłam się wiary.
Można by się poddać w staraniu o dzieci po drugiej stracie, po trzeciej, po Emilce, ale zdecydowaliście się na kolejne dziecko. Jeszcze w tym roku byłaś w ciąży…
Nadal chciałam mieć jeszcze kolejne dziecko. Przy rozeznawaniu tematu, modląc się na różańcu, miałam wyobrażenie smutnego Pana Jezusa, który trzymał na rękach dziecko, więc zinterpretowałam to jako znak, żeby mieć kolejne dziecko. Zaszłam w ciążę, jednak okazało się, że nie rozwija się ona prawidłowo i w 8. tygodniu dziecko umarło, a ja przeszłam kolejny zabieg łyżeczkowania. Czułam, że to był syn i nadałam mu imię Mateusz. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że źle rozeznałam. Nie powinnam podchodzić do tego emocjonalnie. Powinnam raczej prosić Boga, żeby dał mi znak np. w badaniach, które pokazałyby, że mogę mieć kolejne dziecko.
Łaska buduje na naturze. Między jednym i drugim jest przestrzeń na rozeznawanie…
Miałam błędne myślenie. Podeszłam do tego w nieracjonalny sposób, chciałam zrzucić odpowiedzialność na Boga, pozbyć się własnej odpowiedzialności.
Obwiniasz się o śmierć swoich dzieci?
Co jakiś czas wraca do mnie poczucie winy. Mówi się, że czas leczy rany, ale są takie dni, że wstaję i nie wiem, co ze sobą zrobić. Ten ciężar jest zawsze ze mną. Kiedyś przeczytałam, że komórki dziecka z łona przenikają do organizmu kobiety i już w nim zostają. Czyli w sumie nawet fizycznie ta więź z dziećmi zostaje. Po śmierci Natalii miałam absurdalne myśli, że gdybym nie poszła na sanki z córką, to może Natalia by żyła. Teraz natomiast mam przekonanie, że moja Emilka nigdy nie jest sama, że jej rodzeństwo jest zawsze przy niej, a ja jedynie mam ją nauczyć kochać Pana Boga. Czuję, że nasze dzieci są blisko i kochają nas.
Wstawiają się za wami?
Odczuwam, że Natalia i wszystkie moje dzieci są przy mnie. Wcześniejszych dzieci nie mieliśmy okazji pochować. To były wczesne ciąże. Nie mieliśmy zorganizowanego pochówku, ani nabożeństwa. Czuję na co dzień obecność dzieci. Miałam momenty, że słyszałam je. Nie dzielę się tym, bo obawiam się, że ktoś mnie oceni, że zwariowałam…
Nie zwariowałaś. Ja też miałam takie momenty po śmierci moich dzieci. Wciąż też czuję ich obecność i czasami proszę je o „przysługi”…
Powinniśmy prosić o wstawiennictwo dzieci, które są już po drugiej stronie. Staram się pamiętać o tym, żeby prosić je o pomoc. To wymaga przełamania, a nie szarpania się i próbowania zrobić wszystkiego samemu. Wydaje mi się często, że samodzielnie jestem w stanie dużo zdziałać, ale tak nie jest. Niewiele jesteśmy w stanie kontrolować.
Emilka wie o swoim rodzeństwie?
Emilka wie o Natalii, że jest w Niebie, ale nie chcę jej obarczać informacjami o pozostałym rodzeństwie. Natomiast myślę, że ma jakąś świadomość. Kiedyś stała w oknie, to już było po śmierci Natalki i powiedziała do mnie: “Mamo, zobacz, tam jest mój braciszek na chmurce”. Nigdy jej nie mówiłam o tym, że przed nią poroniłam i to był Paweł.
Jak myślisz, co robią twoje dzieci w Niebie?
Trochę sobie to wyobrażam jak w filmie “Chata” – piękne miejsce, pełne miłości i ciepła, gdzie one beztrosko się bawią, są szczęśliwe i są razem.
Jak teraz podchodzisz do tematu ciąży?
Zdecydowaliśmy z mężem, że nie będziemy starać się o kolejne dziecko, po tym co przeszliśmy. Nie będziemy przysparzać sobie kolejnego bólu. Chyba, że Pan Bóg będzie miał inne plany. Zastanawiałam się nad adopcją lub rodziną zastępczą, ale na razie to jest jedynie zarys pomysłu. Chciałabym, żeby córka miała rodzeństwo, ale w naszym wypadku to jest prawie niemożliwe.
Jakbyś miała zastanowić się nad tym co przeszłaś, to strata którego dziecka była dla ciebie najbardziej traumatyczna i czy pamiętasz emocje, które ci towarzyszyły?
Zdecydowanie pierwsza, choć to była wczesna ciąża. Wtedy żyć mi się nie chciało. Zdaję sobie z tego sprawę, że gdybym nie była uformowana przez wcześniejsze rekolekcje i umocniona wiarą, nie dałabym rady, nie udźwignęłabym tego. Uchwyciłam się kurczowo Boga, mimo że miałam żal o stratę. Do tego nałożył się kryzys w małżeństwie, więc to był dla mnie bardzo trudny, smutny i bolesny czas. Po stratach nie zdecydowałam się na terapię indywidualną. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele emocji przede mną do przepracowania.
Czy oprócz męża masz wsparcie w innych bliskich osobach?
Mieliśmy z mężem bardzo trudny czas. Starty dzieci były dla nas zimnym kubłem wody, więc pora popracować także nad relacją małżeńską. Brakuje mi osoby mieszkającej blisko, z którą mogłabym porozmawiać. Mam przyjaciółkę, która mnie wspierała, ale mieszka daleko. Poza tym, dopóki nie masz takiego doświadczenia, to ciężko zrozumieć kogoś w takiej sytuacji. Najgłupszą rzeczą, jaką można powiedzieć człowiekowi wtedy, to „nie rozpaczaj, będziesz mieć kolejne dziecko”. A może właśnie nie będę mieć? Dlatego dobrze spotkać kogoś, kto cię zrozumie.
Śmierć dzieci to nie jest coś, co przyciąga do rozmowy innych…
Często ja sama nie wiem jak się zachować i co mówić. Nie chciałam, żeby ludzie się nade mną rozczulali, ale potrzebowałam o tym mówić i rozmawiać. Podczas moich pobytów w szpitalu spotykałam kobiety, które potrzebowały porozmawiać o swojej stracie i widziałam, że to im pomaga, jak dzielę się swoimi doświadczeniami. Jedno, co mogę powiedzieć wszystkim, że bez Pana Boga ciężko jest przejść przez trudne doświadczenia i to też staram się przekazać kobietom, że w tym wszystkim jest światełko w tunelu, nadzieja. Siłę czerpię z góry.
Mówienie o trudnych emocjach najbardziej pokazuje innym mamom, że nie są same i że mają prawo czuć się źle. Zastanawiasz się czasami dlaczego masz taką ścieżkę, a nie inną? Czy na tak trudnej drodze możliwe jest zebranie dobrych owoców traumatycznych wydarzeń?
Trwamy z mężem w małżeństwie mimo wszystko. Po stracie drugiej ciąży, mój tata pierwszy raz w życiu zapłakał, a jego łzy powiedziały mi, że mnie kocha, a nigdy mi tego nie mówił. Z kolei po śmierci Natalii, wujek mojego męża – alkoholik, odszedł w stanie łaski uświęcającej. Wiem, że Natalia się za nim wstawiła, wyprosiła tę łaskę…
Co byś powiedziała mamom, które doświadczają straty dziecka?
Powiedziałabym, że są wartościowe, jako kobiety i mamy, nawet jeśli tracą dziecko.
Czym jest dla ciebie bycie mamą?
Wyzwaniem. Powrotem do swojego dzieciństwa i zastanowieniem się nad swoją przeszłością. Dostrzegam duże podobieństwo siebie i córki. Ona pokazuje mi, że kochając ją, zaczynam kochać siebie.