Nasze projekty
Fot. s. Aneta Milecka

Ekstrawertyk w zakonie klauzurowym? Dla Boga nie ma nic niemożliwego! S. Izabela Stokłosa

Czy ekstrawertyk nadaje się do zakonu klauzurowego, o co chodzi w „rozeznawaniu” i skąd wiemy, że decyzje, które podejmujemy są słuszne? O życiu zakonnym i podejmowaniu decyzji rozmawiamy z siostrą Izabelą Stokłosą, redemptorystką.

Reklama

Zofia Świerczyńska: Czym dla siostry jest powołanie?

S. Izabela Stokłosa OSsR: Ktoś kiedyś powiedział, że powołanie to jest najlepsza wersja samego siebie. Jeżeli coś jest twoim powołaniem, to rozwiniesz się na tej drodze, a nawet więcej – będziesz po prostu szczęśliwy, zrealizowany. Pan Bóg tego dla nas chce. On chce, żebyśmy się rozwijali, a nie podejmowali decyzje na zasadzie: „Boże, już nie było nigdzie miejsca dla mnie, to może mnie przygarną w tym klasztorze”. Nic bardziej mylnego!

Jak to podejmowanie decyzji wyglądało u siostry?

Pierwsze myśli o tym, żeby pójść taką drogą, pojawiły się w dzieciństwie, ale nikomu o tym wtedy nie mówiłam. Potem wróciły w liceum, ale nie były zbyt określone. To był czas, gdy coś zaczęło mnie nurtować… Zastanawiałam się nad tym, czy takie życie w ogóle jest możliwe? Jak to jest, że niektórzy wybierają takie życie… ale ponieważ wychowywałam się w Warszawie, chodziłam do dobrego liceum, to tak czy inaczej w perspektywie miałam studia, więc nie brałam pod uwagę takiej opcji.

Co spowodowało zmianę?

Sama myśl o zakonie skonkretyzowała się w sumie dosyć szybko, na pierwszym roku moich pierwszych studiów, gdy rozpoczęłam studia historyczne. Z początkiem studiów okoliczności życia zaczęły się „po ludzku” komplikować, pojawiły się trudne wydarzenia, które zmobilizowały mnie do zadania sobie fundamentalnych pytań…

Odczułam wtedy wyraźnie, że chcę całe swoje życie oddać panu Bogu właśnie w taki sposób, w życiu konsekrowanym. Było z tym związane jedno konkretne wydarzenie i późniejsza krótka rozmowa z osobą ze wspólnoty akademickiej, w której byłam – jej podpowiedź była tu znacząca. W kontekście tego wydarzenia o którym tu mowa, a które przeżyłam podczas ewangelizacji, którą prowadziliśmy dla studentów, znajoma powiedziała: „a to ty też myślisz o powołaniu, ja też… Bo wiesz Pan Bóg nas zaprasza, ale potrzebuje naszej odpowiedzi…”. Dziś ta znajoma jest szczęśliwą żoną i matką kilkorga dzieci. Ale te jej słowa pomogły mi stanąć w prawdzie przed samą sobą i Panem Bogiem. Pamiętam, że wróciłam wtedy do domu z rozpalonym sercem, uklęknęłam przy łóżku przed krzyżem i innymi świętymi obrazami,  i powiedziałam: „Boże, jeżeli to naprawdę Ty, jeżeli chcesz mnie w takim życiu, to i ja tego chcę, tak Panie, przyjmuję Twoją wolę! Tak chcę!”. Po tej modlitwie czułam się, jakby Ktoś mi się oświadczył… I jak widać, rzeczywiście tak jest!

Reklama

Jak wyglądał wybór zakonu?

Pierwsza myśl była taka, że będzie to czynny zakon, może jakieś misje, no na pewno nie pójdę do klauzury! (śmiech) Przecież jestem tak aktywna, wszystko muszę wiedzieć i wszędzie być. To jest niemożliwe, żeby zamknąć się całe życie w klasztorze, więc tej opcji nie brałam pod uwagę.

Fot. s. Aneta Milecka

Ale Pan Bóg ma poczucie humoru…

Tak, Pan Bóg zrobił mi psikusa! (śmiech). I zaprosił mnie właśnie do życia w zakonie klauzurowym, ale to okazało się dopiero po kilku latach. Miałam wtedy 23 lata i byłam już, mimo młodego wieku, mocno zrezygnowana żmudnym poszukiwaniem w różnych zakonach i zmęczona niepewnością, która temu towarzyszyła… Nie wiedziałam jaka jest droga mojego życia, studiowałam, miałam bliskiego przyjaciela, a wciąż nie wiedziałam do końca w jakim kierunku iść, nie potrafiłam podjąć ostatecznej decyzji. Właściwie po pół roku studiowania, odeszłam ze studiów i rozpoczęłam nowy kierunek, wybrałam teologię kultury, co było ściśle związane z pytaniem o życiowe powołanie. I pewnego dnia znajomy ksiądz, duszpasterz akademicki, widząc moją walkę wewnętrzną i niemoc w „tym temacie”, zabrał mnie na srebrny jubileusz dwóch sióstr redemptorystek.

I to było „to”?

Byłam tam raptem kilka godzin, a poczułam wewnętrzne, bardzo mocne poruszenie serca, uczuć, emocji, zwłaszcza w czasie Eucharystii podczas kazania i po przyjęciu komunii świętej. Wiedziałam, że to Pan Bóg wtedy bardzo mocno mnie dotknął, ale jeszcze nie wiedziałam, co to oznacza.

Pierwsze poruszenie było podczas kazania – ksiądz opowiadał wtedy o życiu i powołaniu jednej z sióstr, bardzo mnie to wtedy dotknęło, dotarło do mnie, że jednak można w życiu się na coś zdecydować, mimo wielu wątpliwości i pytań… Ale kluczowym momentem była chwila po przyjęciu Komunii Świętej. Gdy uklęknęłam, mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Jezusa namalowanego na obrazie, który znajduje się w centralnym miejscu kaplicy w prezbiterium nad tabernakulum. Usłyszałam wtedy w sercu wyraźny głos Jezusa, który powiedział : „ja ciebie znam”, ale w tym „ja ciebie znam” było po prostu: „ja wszystko o tobie wiem, ja ciebie kocham.” I to było takie pierwsze mocne doświadczenie.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę właśnie w tym klasztorze. Jednak to doświadczenie było tak tak silne, tak mocne, że pamiętam, że czułam, że muszę tu wrócić. Za tydzień wróciłam do tego klasztoru i już wtedy wiedziałam, że to jest TO miejsce. Po prostu poczułam się tutaj jak w domu. Wiedziałam, że jeśli miałabym gdzieś być, to chcę być tu. Czułam, że to jest moje miejsce, to jest mój dom. 

Reklama

Dla wielu słowo „rozeznawanie” brzmi obco, czy wręcz – odstraszająco. Czym właściwie jest i na czym polega rozeznanie powołania?

Rozeznawanie jest drogą, ma swoją dynamikę rozwoju. To jest właśnie słowo klucz – droga. Trzeba rozeznać, ale nie chodzi o to, żeby dać „rzucić się” życiu tam, gdzie ono mnie postawi, chodzi o obserwację rzeczywistości. Aby zrobić to dobrze, pierwszą sprawą jest mieć kontakt z samym sobą. To jest pierwszy punkt – obserwuję siebie, widzę to, co we mnie jest, co jest w moim sercu. Próbuję usłyszeć samego siebie. Potem konfrontuję to z okolicznościami życia: wiekiem, kulturą w jakiej żyję, domem z jakiego wyszłam, w czym się wychowałam i biorę te wszystkie rzeczy pod uwagę. Jeżeli Pan Bóg jest dla mnie ważny, i wierzę w to, że On naprawdę jest miłością, naprawdę mnie kocha, jest dobrym Ojcem i chce dla mnie dobrze, to chcę z Nim to skonfrontować i zwyczajnie pytam Go: jaki masz plan dla mojego życia? Co by ci się podobało? Jeżeli stawiam sobie takie pytania, to jeszcze wcale nie oznacza, że skończę w seminarium czy w klasztorze. Może być tak, że ktoś odkryje, że jego powołaniem jest małżeństwo.

Rozeznawanie jest drogą, ma swoją dynamikę rozwoju. To jest właśnie słowo klucz – droga. Trzeba rozeznać, ale nie chodzi o to, żeby dać „rzucić się” życiu tam, gdzie ono mnie postawi, chodzi o obserwację rzeczywistości. Aby zrobić to dobrze, pierwszą sprawą jest mieć kontakt z samym sobą.

Dla wielu ta droga jest bardzo wyboista i wydaje się ciągnąć bez końca…

To jest zasadniczy problem. Każde rozeznanie musi się kiedyś skończyć. Myślę, że to jest duży problem dla współczesnych ludzi – nie tylko młodych – którzy po prostu nie są w stanie podjąć ostatecznej decyzji. Czy jest to kapłaństwo, czy życie konsekrowane, czy małżeństwo – musimy podjąć decyzję, a decyzja wiąże się z wyborem, a jeżeli wybieram, to coś zyskuję, ale też coś tracę…

Reklama

Rachunek zysków i strat?

Nie chodzi o zrobienie drzewka decyzyjnego czy rachowanie gdzie jest więcej plusów a gdzie minusów, tylko wybór tego, co mnie bardziej pociąga, do czego Pan Bóg mnie zaprasza. To nie jest tak, że zakon to jest jakiś wyrok śmierci. Osoba, która wybiera takie życie – mogę powiedzieć to o sobie – czuje się szczęśliwa. Czuje się zakochana! To również nie jest tak, że z dniem przekroczenia klauzury i furty klasztornej już na pewno będę zakonnicą. Potem jest jeszcze długi czas formacji i w tym czasie jeszcze wiele, wiele rzeczy może wyjść i wiele jeszcze może się zmienić.

Często wybór kapłaństwa czy drogi zakonnej jest trudny do zaakceptowania przez najbliższych. Jak było u siostry? Jak zareagowała rodzina, chłopak – przyjaciel?

Rodzinę trzymałam do ostatniej chwili, dowiedzieli się na końcu, właściwie tydzień przed wyjazdem do klasztoru (śmiech). Natomiast jeżeli chodzi o mojego przyjaciela – od początku naszej relacji wiedział, że myślę o takim życiu, że ukierunkowuję się w stronę życia konsekrowanego, aczkolwiek on myślał, że ja tylko tak mówię (śmiech). Świetnie się rozumieliśmy, mieliśmy bardzo wiele wspólnego i to na wielu płaszczyznach. Oczywiście były różne rzeczy, w których się różniliśmy, ale jak to się mówi – chemia była. Tylko właśnie poza tą chemią jest coś jeszcze, bo gdzieś w głębi serca czułam, że nie jestem w stanie ostatecznie powiedzieć „tak”. Wiedziałam, że mogę z tym człowiekiem stworzyć rodzinę zbudowaną na wierze, na Panu Bogu, ale jednocześnie czułam, że Bóg zaprasza mnie do czegoś innego, do czegoś więcej.

Fot. s. Aneta Milecka

Jak wyglądały pierwsze dni w klasztorze?

Przed pierwszymi ślubami było dużo radości i „niedoczekania” kiedy to nastąpi. Początkowy okres formacji w klasztorze to jest trochę takie dzieciństwo – nie jest się wtedy w pełni w obowiązkach, ma się swoją mistrzynię, z którą się spotyka, rozmawia, zdobywa wiedzę i w praktyce uczy się życia w klasztorze, we wspólnocie z siostrami. Tak naprawdę wszystko zaczyna się dopiero po ślubach! Dopiero po ślubach zaczyna się wchodzić w życie, którym żyje wspólnota.

Nie miała siostra żadnych wątpliwości, trudności?

Jeśli mam mówić o – nazwijmy to, odważmy się – kryzysach, w moim przypadku nastąpiły dopiero po pierwszych ślubach. Chyba zazwyczaj tak jest, że te kryzysy przychodzą później – nawet słyszałam takie zdanie, że nie jest dobrze jak kryzysy nie przyjdą. Bo to oznacza, że ktoś się nie zetknął z prawdą. Faktycznie stawiałam sobie pytania o powołanie, ale nigdy nie było tak, żebym powiedziała: „nie, no rzucam to wszystko i nie wytrzymam tutaj” (śmiech). Takich myśli nie było. Raczej pytałam: „Boże, czy Ty rzeczywiście chcesz, żebym ja tutaj była, bo ja nie wiem, czy jestem w stanie być taka czy taka, tego się ode mnie wymaga czy tamtego, tyle mi brakuje…” 

Potem się odkrywa, że nie chodzi o te braki, tylko o otwarcie się na Pana Boga, na łaskę i przyjmowanie tego, co On daje i dalej – odkrywanie tego, że to powołanie już we mnie jest i to tak naprawdę nie tyle chodzi o uczenie się czegoś nadzwyczajnego, tylko odkrywanie, że ja to mam już w sercu. Jeżeli Bóg mnie powołał do tego życia, to dał mi też wszelkie narzędzia, które pomogą mi w tym życiu wzrastać i pięknie żyć. 

W czasie naszej rozmowy siostra wręcz emanuje radością i entuzjazmem, a przecież klasztor klauzurowy to ciągła kontemplacja i umartwianie…

Ale kontemplacja nie jest smutna! (śmiech) W konstytucjach naszego zakonu jest to pięknie wytłumaczone – jeśli mówimy o umartwieniu, to nie chodzi o smutek – umartwienie to jest przyjmowanie z radością tego, co przynosi dzisiejszy dzień. To jest umartwienie redemptorystki – z radością przyjmować to, co przynosi codzienność. Więc wbrew pozorom nie nosimy tutaj żadnych włosienic, ani się nie biczujemy, nic z tych rzeczy! (śmiech).

Dzień w dzień radość?! Brzmi jak idylla…

Przywołam tutaj słowa abp. Rysia, który gdy byłam jeszcze w duszpasterstwie akademickim na rekolekcjach w Zakopanem, powiedział takie zdanie: „Słuchajcie. Nie musicie szukać krzyża, krzyż sam was znajdzie.” Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest takie przewrotne, ale rzeczywiście jest wielka w tym prawda i mądrość, której wszyscy codziennie doświadczamy – niezależnie od tego, czy jestem zakonnicą czy nie.

Życie jest po prostu trudne, każde. Taka jest nasza kondycja. Życie na ziemi jest jakąś drogą, przejściem, pielgrzymowaniem i wcale nie chodzi o to, żeby żyć w poczuciu totalnej tymczasowości, że skoro wszystko jest tymczasowe, to mi nie zależy. Wręcz przeciwnie, ponieważ widzę cel, wiem, że to życie na ziemi jest przejściowe, tymczasowe, ale patrzę na cel, na Dom Ojca, na Jezusa Chrystusa i to życie nasze – osób konsekrowanych – tutaj, na ziemi ma polegać na tym, że coraz bardziej mam się upodobnić do Jezusa, mam przyswajać Jego uczucia, Jego myśli, mój sposób zachowania ma upodobnić się do Jezusa.

Myślę, że to jest recepta dla dzisiejszego młodego człowieka – jeżeli podejmujesz decyzję, podejmuj ją na całe życie, nie na 10, 15 czy 30 lat, tylko na całe życie. I wtedy będziesz szczęśliwy.

Jaki jest przepis siostry Izabeli Stokłosy na odkrycie swojego powołania?

Przepis to jest przede wszystkim modlitwa. Jeżeli ktoś chce usłyszeć, jakie jest jego powołanie, niech po prostu modli się do Ducha Świętego i prosi Pana Boga o światło. 

Bardzo ważne jest, żeby poszukać kierownika duchowego, o niego też trzeba prosić. Powinna być jakaś osoba z zewnątrz, która zobiektywizuje to, co czuję w sercu, co wydaje mi się, że słyszę, że może Pan Bóg mnie do tego zaprasza. Dobrze jest po prostu porozmawiać z osobą doświadczoną, kapłanem czy siostrą zakonną. Naprawdę takich osób nie brakuje. Kolejna rzecz – trzeba mieć kontakt z samym sobą, mieć wgląd w samego siebie, żeby w ogóle zacząć cokolwiek rozeznawać. Są różne rekolekcje. Ja osobiście polecam bardzo rekolekcje ignacjańskie, sama w nich brałam udział. Ale są różne propozycje rekolekcji, tak zwanych „powołaniowych” czy rozeznania drogi życiowej. I na koniec najważniejsze – nie bać się! Nie ma się czego bać! Pan Bóg nikogo na siłę do klasztoru, ani do seminarium, nie wsadzi (śmiech). 

Zaryzykować na pewno warto i nie ma co czekać, nie odwlekać w nieskończoność! W rozeznawaniu najważniejsze jest to, by w końcu podjąć decyzję i być jej wiernym. Myślę, że to jest recepta dla dzisiejszego młodego człowieka – jeżeli podejmujesz decyzję, podejmuj ją na całe życie, nie na 10, 15 czy 30 lat, tylko na całe życie. I wtedy będziesz szczęśliwy.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę