Powoli nieść owce
– Okradziono nas z najcenniejszego i najbezpieczniejszego miejsca, do którego wprowadzili nas nasi rodzice przez chrzest i Komunię Świętą – mówi jedna z ofiar wykorzystania seksualnego przez osobę duchowną. Czy Kościół pomaga im w powrocie do relacji z Bogiem?
Katarzyna
Śliczna, trzydziestoparoletnia blondynka uśmiecha się do mnie, ale nie potrafi ukryć napięcia. W dłoniach gniecie kartkę, na której zanotowała kilka najważniejszych myśli. – Ksiądz wykorzystał mnie, kiedy byłam sześcioletnią dziewczynką – zaczyna opowieść Katarzyna. Całe jej świadectwo publikujemy TUTAJ. – Później przez lata miałam ogromne problemy ze swoją seksualnością, a tymczasem w kościele słyszałam, że mam żyć w czystości i że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. W moim wyobrażeniu zaczął więc powstawać zafałszowany obraz Boga: myślałam o Nim jako o Kimś, kto tylko wymaga i chce mnie ukarać. Zaczęłam bać się, że grzechy seksualne prowadzą do piekła. Nie potrafiłam pogodzić w sobie swojej kompulsywnej seksualności z wezwaniem do życia w czystości, żyłam w ciągłym konflikcie. Skończyło się to potężną nerwicą na tle religijnym, potwornie bałam się piekła, opętania, grzechu. W kościele zdarzały mi się ataki paniki – przymyka oczy, wspominając tamten czas.
Zaburzenia emocjonalne, depresja, zniekształcony obraz siebie, lęk, niska samoocena, trudności w kontaktach z ludźmi, uzależnienie od alkoholu i narkotyków, zaburzenia seksualne… Te i wiele innych długofalowych skutków wykorzystania seksualnego w dzieciństwie wymienia literatura psychologiczna. Rzadko jednak mówi się o tym, że taka krzywda, szczególnie dokonana przez osobę duchowną, powoduje spustoszenia także w życiu duchowym ofiary.
Większość ofiar wykorzystania seksualnego przez osoby duchowne to młodzi ludzie mocno związani z Kościołem. Często są to członkowie grup parafialnych – ministranci, Dzieci Maryi, bywa też, że sprawca zaprzyjaźniony jest z rodziną ofiary. Kościół wcześniej kojarzył im się jako dobre, bezpieczne, przyjazne miejsce. Krzywda, jakiej doznają, doszczętnie rujnuje ten obraz.
Z polecenia Konferencji Episkopatu Polski wszystkie diecezje i zgromadzenia zakonne wyznaczyły swoich delegatów do spraw ochrony dzieci i młodzieży. Część z nich poszła o krok dalej i oprócz delegata wskazała także duszpasterza osób pokrzywdzonych i ich rodzin. O ile zadania delegata są bardziej formalne – przyjmuje zgłoszenie o wykorzystaniu, nadaje bieg sprawie, zgłasza ją do Kongregacji Nauki Wiary, a bywa, że i do prokuratury – to rolą duszpasterza jest towarzyszenie duchowe osobom, które życzą sobie takiego wsparcia.
Czy każdy pasterz jest wilkiem?
W gronie duszpasterzy są m.in. ks. Artur Chłopek z archidiecezji krakowskiej i ks. Janusz Kamiński, salezjanin.
Przeczytaj również
– Zastanawiałem się, czy doświadczenie osób skrzywdzonych seksualnie w Kościele jest inne od tego, którego doznały osoby wykorzystane w innych środowiskach: w rodzinie czy w szkole – analizuje ks. Janusz. – Doszedłem do wniosku, że zranienie zadane przez kapłana sięga głębiej, bo dotyka sfery duchowej. Przywołując figurę Dobrego Pasterza i zagubionej owcy, to te owce nie zagubiły się same, tylko zostały zranione przez pasterza. Potem pozostaje w nich rezerwa, nieufność do ludzi Kościoła, pytanie czy kolejny pasterz nie okaże się wilkiem? – obrazuje kapłan.
Z kolei ks. Artur zauważa, że wielu sprawców do usprawiedliwienia siebie wykorzystuje wątki teologiczne i moralne. Wmawiają ofierze, że to, co zrobili, było dobre, a złem byłoby opowiedzenie komuś o zaistniałej sytuacji. – Relacja pomiędzy ofiarą a sprawcą nie jest równa, kapłan zwykle jest autorytetem, dziecko jest od niego w jakiś sposób zależne. To sprawia, że krzywdzicielowi łatwiej jest zmanipulować ofiarę, zrzucić na nią część winy, a potem roztoczyć wokół sprawy obłok tajemnicy, który jest bardzo zagrażający. Niewypowiedziane zranienia zaczynają „żyć własnym życiem”, pustosząc wnętrze człowieka – uzupełnia ks. Kamiński.
Ks. Adam
Ksiądz Adam zatapia się w fotelu z kubkiem kawy w ręku. W kilkunastotysięcznej parafii, w której pracuje, nie narzeka na brak obowiązków i zmęczenie czasem daje się we znaki. Ale mimo, że codziennie spotyka mnóstwo ludzi, tamtej spowiedzi nigdy nie zapomni. – „Byłem molestowany przez księdza”, powiedział przez kratkę mężczyzna, a ja aż wyprostowałem się w konfesjonale – wraca pamięcią do sytuacji sprzed kilku miesięcy. – Ten człowiek przyjechał z innego miasta, do dziś nie wiem, dlaczego wybrał właśnie mnie. Byłem bardzo młodym księdzem, miałem zaledwie półtora roku kapłaństwa, ale doskonale wiedziałem, z czym mierzy się ten człowiek. Wiedziałem… bo sam byłem ofiarą molestowania, choć nie ze strony osoby duchownej. To było w dzieciństwie, kiedy miałem siedem lat, a potem gdy byłem nastolatkiem. Sprawca był ode mnie kilka lat starszy. I choć wykorzystywanie ciągnęło się przez dwa lata, absolutnie wyparłem je ze świadomości. Nie pamiętałem zupełnie nic! Nagle, kiedy byłem na czwartym roku seminarium, wspomnienia uderzyły we mnie w jednym momencie i zasypały mnie jak lawina. A ze wspomnieniami przyszły pytania – „gdzie byłeś, Boże? Dlaczego do tego dopuściłeś?”… Dlatego świetnie rozumiałem, co dzieje się w człowieku, który do mnie przyszedł. Ja swoją traumę przepracowałem z pomocą terapeuty i kierownika duchowego. Teraz, działając równolegle z psychologiem, mogłem zacząć powoli pomagać temu mężczyźnie w powrocie do Kościoła. Może właśnie po to zostałem księdzem? – zastanawia się.
Z jakimi trudnościami w sferze duchowej musi mierzyć się ofiara? – Ze względu na relację, jaka łączy zazwyczaj ofiarę i sprawcę, oprócz dramatu wykorzystania pojawia się utrata zaufania. Stąd już blisko do myślenia, że to była zdrada ze strony Pana Boga – wyjaśnia ks. Chłopek. – Często cechy sprawcy rzutują na obraz Boga. Takim osobom trudno jest prowadzić życie sakramentalne, czasem samo wejście do budynku kościoła budzi opór – zauważa.
Do tego dochodzi wspomniane przez ks. Kamińskiego poczucie winy, które sprawcy starają się wpoić swoim ofiarom. To poczucie winy jest bardzo silne, choć zupełnie irracjonalne.
Z obserwacjami duszpasterzy zgadza się ks. Adam. – Pierwsze, co trzeba było zrobić, to powoli odbudować zaufanie do Kościoła, do księży. Musiałem pokazać, że nie chcę go skrzywdzić – wspomina pierwsze spotkania z kierowanym przez siebie człowiekiem. – Potem przez wiele miesięcy zmagał się z poczuciem winy: przecież mogłem wyjść, zareagować, przecież widać było, że on ma złe zamiary. Długo musiałem tłumaczyć mu, że jest tylko i wyłącznie ofiarą, nie ma żadnej odpowiedzialności za to, co się stało. Sam doskonale znałem to poczucie winy, wiedziałem, jakie jest silne i jak trudno rozbić go argumentami – przywołuje swoje doświadczenie.
– Często długo jedynym, co można zrobić od strony duszpasterskiej, to po prostu słuchać tej osoby, wejść w jej świat. Trzeba wyjść i szukać tych owiec, a potem bardzo powoli nieść je w stronę owczarni, czyli bardzo powoli włączać, na miarę gotowości i wolnej woli, do wspólnoty Kościoła – wraca do przywołanego wcześniej obrazu ks. Janusz. Ale osoby zwracające się z prośbą o pomoc do duszpasterza najczęściej są wewnętrznie już odbudowane na tyle, że chcą wejść w relację z Bogiem. – Jest w nich dużo złości, żalu, pytań „gdzie był Bóg”, ale mimo to pragną być blisko Niego – charakteryzuje sytuację ofiar ks. Artur.
Nie pytać o wiarę
Rozmowy o duchowości osób skrzywdzonych są bardzo trudne, wymagają ogromnej delikatności, wyczucia. Ks. Łukasz Płaszewski, delegat do spraw ochrony dzieci i młodzieży archidiecezji katowickiej podkreśla, że nigdy w rozmowie nie pyta o stosunek pokrzywdzonego do wiary. – Może się zdarzyć, że ofiara jest ateistą czy nawet zaciekłym antyklerykałem. Nie mogę dopuścić do tego, żeby pomyślała: „no tak, skoro nie jestem wierzący, to nie będą chcieli mi pomóc”. Proponuję kontakt do duszpasterza, ale nie namawiam do takiego spotkania. Ważne, żeby osoba skrzywdzona wiedziała, że taką pomoc może uzyskać – zaznacza.
Bywa, że wcześniej niż duszpasterz, pomocy duchowej może udzielić osoba świecka. Tak było w przypadku Katarzyny, której towarzyszyła Maria. – Podstawa to wysłuchać osobę skrzywdzoną, pokazać, że nie zostanie wyśmiana czy odrzucona. Być przy niej, przyjmować to, co mówi i nie burzyć się, kiedy wyrzuca z siebie trudne emocje względem Boga, mówiąc o Nim złe rzeczy. Ale przede wszystkim samemu trzeba dbać o swoje życie duchowe, o regularną modlitwę i przyjmowanie sakramentów, bo inaczej można się samemu zagubić – podkreśla Maria. Osoba skrzywdzona musi czuć się w tej relacji wolna, a pomagający nie może zastąpić jej w działaniu. Kiedy Katarzyna tego potrzebowała, Maria była przy niej na spotkaniach, ale często jej towarzyszenie polegało na modlitwie albo adoracji Najświętszego Sakramentu w czasie, kiedy miała trudne rozmowy. – Ważne, żeby pamiętać, że to nie ja dźwigam tę osobę, ale niesie ją Jezus, ja mam ją tylko do Niego podprowadzić. Najważniejsza jest siła modlitwy, do której jesteśmy wezwani: każdy z nas może osoby skrzywdzone przynosić w sercu podczas Eucharystii czy adoracji – akcentuje kobieta.
Coraz częściej także w strukturach kościelnych zaczynają pojawiać się świeccy, których rolą jest udzielanie wsparcia tym ofiarom wykorzystania, dla których kontakt z kapłanem może być zbyt trudny. Tak jest na przykład w archidiecezji katowickiej, gdzie arcybiskup powołał dekretem dwie osoby świeckie – kobietę i mężczyznę – do roli Rzeczników Praw Osób Skrzywdzonych w Kościele. W archidiecezji poznańskiej 16 września zainaugurował swoją działalność punkt konsultacyjny dla osób zranionych w środowisku kościelnym, którego konsultantami są głównie świeccy. Wszystko po to, aby zapewnić ofiarom maksymalne poczucie bezpieczeństwa.
Tadeusz
W nagraniu dostępnym na stronie delegata episkopatu do spraw ochrony dzieci i młodzieży Tadeusz nie pokazuje twarzy, jego głos jest zmieniony. Zależy mu, żeby chronić siebie i swoją rodzinę przed niezrozumieniem, którego niejednokrotnie doświadczają ofiary. – Wiele ofiar, pewnie w większości, jest poza Kościołem, bez pomocy, w samotności, w nienawiści, w oddaleniu od sakramentów, bo nie są w stanie wejść do świątyni i rozmawiać z księdzem, bo jest on „wyzwalaczem” – mówi mężczyzna. – Okradziono nas z najcenniejszego i najbezpieczniejszego miejsca, do którego wprowadzili nas nasi rodzice przez chrzest i Komunię Świętą. To powinno być dla wiernych Chrystusowi przerażające, a dla odpowiedzialnych za to – krzykiem w sumieniu, który nie pozwala zasnąć. Przedstawiciel Kościoła i Chrystusa na ziemi, odebrał nam to co najcenniejsze – sens życia i miejsce, w którym mogliśmy wzrastać i w sakramentach i Słowie Bożym spotkać Żywego Boga. To jest ogromna rana duchowa zadana ofierze, ale to jest rana wymierzona także w sam Kościół – wskazuje w swoim świadectwie, które w całości dostępne jest na stronie ochrona.episkopat.pl.
– Skoro zranienie dokonało się we wspólnocie Kościoła, to w tej samej wspólnocie powinno zostać leczone – nie ma wątpliwości ks. Artur Chłopek. Zdarza się, że w rozmowach z osobami zaangażowanymi w różne wspólnoty w Kościele spotyka się z ich oporem. „Mnie to nie dotyczy”, „nie mam z tym nic wspólnego”, mówią czasem. – Dotyczy, bo razem jesteśmy w Kościele – ucina takie stwierdzenia ks. Chłopek. Przestrzenią wsparcia duchowego jest przede wszystkim modlitwa, co podkreślił papież Franciszek, wzywając do ustanowienia dnia modlitwy i pokuty za grzech wykorzystywania seksualnego osób małoletnich. W Polsce od 2018 roku jest nim pierwszy piątek Wielkiego Postu. Ze strony ofiar wykorzystywania pojawił się jednak apel, żeby pamiętać o nich w modlitwie nie tylko ten jeden raz w roku. Na tę prośbę odpowiedzieli świeccy, zrzeszeni w krakowskich wspólnotach oraz osoby związane z inicjatywą „Zranieni w Kościele”. 30 czerwca zeszłego roku w kościele św. Idziego odbyło się pierwsze spotkanie modlitewne. Od tego czasu miało miejsce kilka podobnych spotkań, jak np. to 21 czerwca w Sanktuarium św. Jana Pawła II w krakowskich Łagiewnikach, gdzie oprócz Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu można było kontemplować Boskie Oblicze z Manoppello. – Ten wizerunek nie jest przypadkowy. Przedstawia twarz Jezusa, na której widać rany, ale jednocześnie wierzymy, że to wizerunek Zmartwychwstałego, który, choć poraniony, żyje. Ta perspektywa jest bardzo ważna dla ofiar – uzasadnia ks. Artur.
Początek drogi
Choć w ostatnich latach Kościół zaczyna obejmować pomocą osoby skrzywdzone seksualnie przez duchownych, można odnieść wrażenie, że sfera wsparcia duchowego jest w tym względzie zaniedbywana. Dużo mówi się o konieczności rozwiązań prawnych, pomocy psychologicznej czy odszkodowaniach, ale temat zranień na płaszczyźnie duchowej rzadko pojawia się w wypowiedziach osób zaangażowanych w działania pomocowe. O ile wszystkie diecezje dopełniły obowiązku powołania delegatów do spraw ochrony dzieci i młodzieży, to tylko nieco ponad połowa wskazuje na swoich stronach internetowych duszpasterza osób pokrzywdzonych i ich rodzin. Jeszcze trudniej takich duszpasterzy znaleźć w prowincjach zakonnych.
Pytani o to kapłani podkreślają, że Kościół znajduje się na początku drogi niesienia pomocy ofiarom wykorzystania seksualnego, także w sferze duchowej. – Być może faktycznie aspekt duchowy został dotychczas zaniedbany, ale to się powoli zmienia, budujemy struktury pomocy – nie ma wątpliwości ks. Płaszewski. Archidiecezja katowicka co roku wysyła kilku kapłanów na podyplomowe studia, przygotowujące ich do pracy z pokrzywdzonymi. Ale jak pokazuje historia ks. Adama, ofiary nie zawsze zgłaszają się do wyspecjalizowanych księży – bywa, że o swoim doświadczeniu pierwszy raz mówią w konfesjonale. Ta pierwsza rozmowa może być początkiem wewnętrznego uzdrowienia, ale może również pogłębić traumę. Spowiednik wobec takiego wyznania może poczuć się bezradny, dlatego delegaci przygotowują materiały, w których wskazują duszpasterzom, gdzie pokierować skrzywdzone osoby.
– Chciałbym, żeby każda osoba, która doświadczyła zranienia poprzez sferę seksualną, bez względu na to kim był sprawca, została objęta modlitwą grup czy wspólnot zakonnych – mówi o dalszych perspektywach wsparcia duchowego ks. Artur i kończy – ale nie możemy tej modlitwy ograniczyć tylko do tych, którzy sami o nią poproszą. Wiele ofiar nigdy nie zgłosi się po pomoc do duszpasterza. Naszym zadaniem jest pamiętać także o nich, bo oni też są częścią Kościoła.
Imiona ofiar i ks. Adama zostały zmienione