
O angielskim katoliku, który jadał barszcz. Gilbert Chesterton
Katolicki ksiądz-detektyw rozwiązujący kryminalne zagadki i to… w angielskim miasteczku? Wpaść na ten pomysł mógł tylko ktoś nietuzinkowy. Taką postacią był niewątpliwie Gilbert Chesterton, brytyjski pisarz, kochający polski barszcz z uszkami, zwany człowiekiem-paradoksem, dorastający w wiktoriańskich czasach, które znacząco podkreśliły jego wyjątkowość.
Nie zakopał talentu
„Noga”, „ciąża” – te słowa uznawano za zbyt wulgarne w epoce, w której rodził się Chesterton – kojarzyły się prostacko. Absurdów w otoczeniu panowało znacznie więcej. Za ściągnięcie rękawiczek w towarzystwie damom groził niemal ostracyzm, a przynajmniej komentarze o ich braku moralności. Za to dżentelmeni, zamiast hańbić się pracą, parali się bywaniem w męskich klubach, co było bardzo mile widziane.
W środku takiej rzeczywistości, choć w nieco niższej klasie, w rodzinie kupca, urodził się Gilbert. Ojciec słynnego pisarza dbał o to, by dzieciom niczego nie brakowało. Młody Chesterton trafił więc do renomowanej londyńskiej Slade School of Fine Art. Na studia wyższe nigdy się jednak nie wybrał. Najpierw pracował jako rysownik i karykaturzysta. Potem zmienił nieco branżę – zaczął dorabiać tekstami dziennikarskimi, co wychodziło mu tak dobrze, że zdecydował się porzucić na dobre sztuki plastyczne i poświęcił się całkowicie literaturze. Nie zwracał uwagi na ubiór, wygląd i pieniądze, pisanie pochłaniało go całego, przez co bywał bardzo roztargniony. Krąży opowieść, w której Chesterton zamiast kluczem próbuje otworzyć drzwi… korkociągiem.
„Pokój bez książek to jak ciało bez duszy”
Pisanie stało się treścią jego życia. Potrafił chodzić z zeszytem po mieście, skrzętnie notując pomysły, które przyszły mu do głowy, nie zważając na okoliczności – byle znaleźć kawałek płaskiej powierzchni do pisania! Każda jego kolejna książka, a stworzył ich ponad osiemdziesiąt, okazywała się wybitna pod jakimś względem. Tworzył także felietony i wiersze (tych ostatnich pozostawił kilkaset!). W jego tekstach widać wyraźnie poglądy, jakie prezentował przez całe dojrzałe życie – konserwatyzm, niechęć do postępu, a także styl – groteskowy i humorystyczny.
Pisarzowi zawdzięczamy postać ojca Browna – księdza detektywa-amatora. Dzięki niemu popularność zyskali rozmaici duchowni serialowi (na rowerach lub nie!), zafascynowani kryminologią.
Przez zaświaty do Boga
Chesterton swojej wiary poszukiwał długo, ale efektywnie. Ochrzczony w Kościele Anglikańskim, nie czuł się zbytnio z nim związany – jego rodzice nie praktykowali. Na fali mody na magię i okultyzm młody Gilbert wraz z bratem organizowali seanse spirytystyczne, wykorzystujące planszę ouija: deskę z wypisanymi literami, na której stawiano wskaźnik (np. odwrócony kieliszek) i odczytywano komunikaty, jakie przekazywał duch, wodzący ręką kierującego seansem. Co ciekawe, w tym czasie pisarz określał się jako agnostyk.
Zmienił to dopiero ślub w 1901 roku. Jego żona, Frances, nawróciła go z powrotem na anglikanizm. Nie był to jednak koniec jego poszukiwań Boga. Dwadzieścia jeden lat później postanowił zmienić wyznanie. Konwertował na katolicyzm, co w Wielkiej Brytanii nigdy nie było popularną praktyką. Dzieje swoich religijnych poszukiwań opisał w dziele Ortodoksja. Jego nawrócenie sprawiło, że zyskał niespodziewaną popularność w Polsce już w dwudziestoleciu międzywojennym.
Katolicki pisarz odwiedza Warszawę
Półtora roku zajęły przygotowania, jakie podjął polski Pen Club przed przyjazdem Chestertona do Polski. 28 kwietnia 1927 roku na peronie dworca głównego pisarza, jego żonę i sekretarkę, Dorothy Collins przywitała niezwykła delegacja, złożona z literatów i… kawalerzystów, wśród nich płk Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, który w ogóle nie był zaproszony na tę uroczystość, ale wygłosił przemówienie na cześć gościa w języku francuskim, które przypadło Chestertonowi do gustu. Skąd ta ogromna nić sympatii pomiędzy literatem a naszym krajem? Jak sam przyznawał:
„Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa.” (G. K. Chesterton, „Letters on polish affairs”)
Przeczytaj również
Pisarz w naszym kraju spędził aż miesiąc, odwiedził kilka miast m.in. Kraków, Poznań, Zakopane czy Wilno. Rautom, przyjęciom i wystawnym obiadom na jego cześć nie było końca, co miało swój konkretny efekt – pisarz nosił przy sobie karteczkę z polską nazwą potrawy, którą poznał i pokochał w naszym kraju i z lubością odczytywał ją zainteresowanym jego wrażeniami z Polski. Chodziło o barszcz z uszkami.
Fenomen Chestertona polegał na charakteryzujących go sprzecznościach i wymykaniu się konwenansom. W czasach, kiedy dbano o dobre imię i opinie otoczenia, odwracano się od Boga i ludzi w kierunku techniki i rozwoju, on zwracał się w przeciwną stronę. Dostrzegał wnętrze, biedę i niesprawiedliwość, ozdabiając to solidną dawką humoru.