
Transformacja pamięci. Jan Paweł II dwadzieścia lat później
Dwadzieścia lat po śmierci Jana Pawła II nie pytamy już, czy pamiętamy – lecz jak ta pamięć się zmienia, dojrzewa i rodzi na nowo w pokoleniach, które nie znały go osobiście.
Mija 20 lat od śmierci Jana Pawła II. Dniem upamiętnienia świętego w Kościele jest 22 października, dzień inauguracji pontyfikatu, ale jednak bardziej zapadły nam w pamięć dwie inne daty: 16 października – dzień wyboru na Stolicę Piotrową, a zwłaszcza 2 kwietnia 2005 – dzień śmierci, w chrześcijańskiej tradycji zwany dniem narodzin dla nieba.
Dwadzieścia lat to dużo. To zmiana pokoleniowa. Pokolenie trzydziestolatków miało co najwyżej dziesięć lat, kiedy Jan Paweł II umierał. Czy cokolwiek pamiętają? Pokolenie osób wchodzących w czterdziesty rok życia dobrze pamięta ostatnie lata jego pontyfikatu. To tu gdzieś przebiega granica – przed nią Jan Paweł II jest osobą realną, za nią staje się postacią historyczną, obcą, daleką, a czasem nawet obojętną. Dla tej pierwszej grupy same te określenia brzmią boleśnie.
Obwinianie siebie bądź innych za taki stan rzeczy jest nieporozumieniem. To naturalna kolej rzeczy. Naturalna zmiana pokoleń, którą – swoją drogą – można było przewidzieć. Przed nami nie misja walki z zapomnieniem, ale zadanie: pokazać Jana Pawła II na nowo. Nie daleko poza granicami Polski, lecz tu – ludziom młodym, nastolatkom, tym, którzy go nie pamiętają. W Polsce działa wiele instytucji próbujących dokonać tej transformacji pamięci: Centrum Myśli JP2, Muzeum Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego, prężna Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia.
Co nie przetrwało
Dwadzieścia lat to również wiarygodny filtr – oddzielający to, co naprawdę utrwaliło się w historii, od tego, co było „budowaniem pamięci” z obowiązku, z etosu. Niektórzy podejrzewają, że nawet wyniesienie na ołtarze miało w sobie coś z pośpiechu – bez dania czasu historii, by sama dokonała weryfikacji.
Ale nie warto traktować tego wszystkiego jako coś negatywnego. To naturalny proces. Dotyczy wszystkich osób przechodzących do historii, dotyczy wszystkich świętych. Pamięć o wielkości czy o świętości nie jest dana raz na zawsze – ona dojrzewa i przemienia się wraz z ludźmi, którzy ją niosą.
Przeczytaj również
Zadajmy więc pytanie wprost: co z pamięci o Janie Pawle II nie ocalało, a co – mimo wszystko – przetrwało? Wiele osób twierdzi, że nie przetrwała “oprawa zewnętrzna”. Język jego homilii, gęsty od odniesień do św. Pawła i teologii Soboru Watykańskiego II, bywa dziś odbierany jako trudny, odległy, nieprzyswajalny. Mało kto cytuje „Tryptyk rzymski”, rzadziej wraca sie do encyklik, historyczne homilie nie są “na teraz”, są już historyczne. Ale czy nie jest to przypadkiem naturalny proces?
Nie przetrwały też niektóre formy kultu. Ołtarze-pomniki nie przyciągają pielgrzymów, bo taka też nie jest już masowa, powszechna pobożność. Zmieniliśmy się jako katolicy. Nie chodzi o to, że jest nas mniej czy staliśmy się inni. Ci, którzy praktykują, praktykują głębiej, szukając grup albo ciszy, adoracji. Dla innych święta niegdyś godzina 21:37 – dwadzieścia lat temu cały świat naprawdę wtedy się zatrzymał – staje się internetowym memem. Ale to także forma pamięci – choćby ironiczna, nadal obecna.
Nie przetrwała również jednomyślność. Dziedzictwo Jana Pawła II, dawniej niemal nietykalne, dziś podlega sporom, reinterpretacjom, a czasem – próbom pominięcia. Mówi się o konieczności „nowego odczytania” jego nauczania, zwłaszcza w kwestiach bioetyki, rodziny czy relacji Kościoła z państwem. Bywa jednak, że to „nowe odczytanie” zamienia się w wypieranie. A niekiedy inaczej, próbuje się przeciwstawić Jana Pawła II jego następcom. Pojawia się narracja: „dobry papież Jan Paweł II” kontra „zły papież Franciszek” – jakby Bóg zatrzymał prowadzenie Kościoła w 2005 roku. Tymczasem to Jan Paweł II sam mówił, że Kościół jest rzeczywistością żywą, a Duch Święty nie przestaje go prowadzić.
Co ocalało
A jednak – coś przetrwało. I to coś, co trudno zbanalizować czy zdyskredytować. To dziedzictwo, zawsze otwarty skarbiec, z którego można czerpać coś, co chyba będzie coraz bardziej potrzebne: zasady.
Przetrwała jego antropologia: głęboka wiara w człowieka, jego wolność, godność, sumienie – obecna choćby w Redemptor hominis, która zapoczątkowała jego pontyfikat i ciągle jest gotowym remedium na wszelkie problemy i próby zdyskredytowania człowieka w naszych czasach wojen narracyjnych.
Przetrwała idea solidarności – nie jako polityczny szyld, ale jako etyczna cnota i duchowy obowiązek.
Przetrwała zasada samostanowienia narodów – wielokrotnie przywoływana dziś w kontekście konfliktów zbrojnych i tożsamości kulturowej.
Przetrwała jego wizja rodziny i osoby ludzkiej – zawarta w Familiaris consortio, Veritatis splendor, Evangelium vitae, dokumentach, które wciąż cytowane są w oficjalnych dokumentach Kościoła, także przez papieża Franciszka. Nawet jeśli świat ją kwestionuje, sam fakt sporu z koncepcjami tak mocno artykułowanymi przez Jana Pawła II coś mówi.
Przetrwała „teologia ciała” – cykl środowych katechez, który dopiero dziś jest szeroko odkrywany i komentowany, także poza Kościołem. Tak, to trudny język, ale aktualna inspiracja.
Przetrwała postawa wobec cierpienia – jego choroba, starość i śmierć były świadectwem godności aż do końca, zwłaszcza dziś – po doświadczeniu pandemii i kryzysu zdrowia publicznego.
Przetrwało jego nauczanie społeczne – zawarte m.in. w Centesimus annus czy Laborem exercens, nadal obecne w katolickiej nauce społecznej. Wciąż aktualna siła uzdrowieńcza na przykład dla polskiej spolaryzowanej areny politycznej.
Przetrwało przypominanie, że jest coś takiego, jak prawda – zwłaszcza dziś, gdy jesteśmy świadkami szalejących narracji i tego, że połowa społeczeństwa jest w stanie zmienić swoją opinię w ciągu dwudziestu czterech godzin.
A ponad tym wszystkim – przetrwał jego wpływ na historię. Niewielu ludzi w dziejach miało taki udział w upadku komunizmu – z żelazną logiką i spokojną siłą rozmontował imperium lęku. I przetrwał jego głos proroka – uczący, by nie bać się prawdy, wolności i świętości. Z całą pewnością, długo nie będziemy mieć tak dobrze postrzeganego, tak powszechnie znanego, tak cytowanego, tak wielkiego Polaka.
Prorok we własnej ojczyźnie
Nie sposób nie dostrzec paradoksu – może najbardziej bolesnego. Jan Paweł II, największy ambasador Polski na świecie, we własnej ojczyźnie coraz częściej bywa postrzegany z dystansem. Jego postać została – paradoksalnie – odziedziczona nie tylko przez tych, którzy go pamiętają, ale przez tych, którzy odziedziczyli po nim nadmiar pomników i uroczystości.
Tu tkwi źródło słynnego pytania o „pokolenie JP2” – tych, którzy opłakiwali jego śmierć i przysięgali, że nie zapomną. Dziś nie tyle zapomnieli o nim – co o sobie z tamtego czasu.
To w Polsce próbowano obarczyć go winą za tuszowanie przestępstw seksualnych w Kościele. I tylko dobra reakcja historyków i archiwistów, pokazujących nierzetelność dziennikarskiej narracji, sprawiła, że temat się „nie przyjął”.
Gdy w 2020 roku próbowano wystawić Jana Pawła II na sąd opinii publicznej, reakcja światowych przywódców, nawet opinii społecznej była zaskakująco jednomyślna – zdystansowana. Niektórzy wyrażali zdumienie i sprzeciw wobec prób zburzenia postaci, która dla milionów była symbolem moralnej odwagi. Podczas jednej z międzynarodowych konferencji dziennikarze z różnych stron świata pytali mnie ze szczerym zdumieniem: jak to możliwe, że to właśnie w Polsce?
Prorok bywa niemile widziany we własnej ojczyźnie – powiedział Jezus. Historia zna wielu, których świat docenił dopiero wtedy, gdy ich własny naród się zawahał. „Swego nie znacie” – chciałoby się powiedzieć za klasykiem. Tymczasem świat… pamięta. I to bez egzaltacji.
Prezydent Włoch to wtedy nazywał go „sumieniem Europy”, były sekretarz ONZ mówił, że papież z Polski nauczył świat, czym jest pokój bez przemocy. Cytują go kolejne pokolenia prezydentów USA – również Joe Biden, który publicznie dwukrotnie wspominał go z szacunkiem właśnie wtedy, gdy w Polsce trwała kampania osłabiająca jego pamięć. Chciał tym samym przypomnieć, że nawet z punktu widzenia państwowości i polityki Wojtyła jest taką wartością, a jeśli ktoś chce języka ekonomii – walutą, której nie wolno sobie samemu zdewaluować, bo to dziwaczne zachowanie.
Przywołuje się dziś jego słowa o prawach człowieka, o rodzinie narodów, o demokracji bez wartości, która łatwo przekształca się w totalitaryzm. Nawet wśród niewierzących pozostaje postacią szacunku – nie tyle ze względu na świętość, ile na wielkość. A “Nie lękajcie się” z początku pontyfikatu – zacytowanie słów Jezusa – stało się wielkim programem pontyfikatu i wielkim źródłem nadziei dla wielu.
I wciąż – gdziekolwiek pojedziemy, gdy padnie pytanie, skąd jesteśmy, w odpowiedzi na „z Polski” najczęściej padają dwa nazwiska. Dawniej „Boniek, Wojtyła”, potem „Wałęsa, Wojtyła”, dziś częściej „Lewandowski… Wojtyła”. Nie bez powodu.
Co się zrodzi
Mamy go w podręcznikach, w nazwach szkół i ulic, niektórzy w sentymentalnych wspomnieniach. Mamy go w listach pasterskich episkopatu, mamy go w nauczaniu Kościoła, według niektórych mamy go w nadmiarze. Ale czy mamy go – na serio – na myśli?
Może jest jak tlen – niewidoczny, a jednak nim ożywczo oddychamy. Może wciąż nas inspiruje, choć nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Przecież to on przetłumaczył nam na nowo Pana Boga na polski – był tym, kim dla kolejnych pokoleń stali się księża Szustak czy Pawlukiewicz: interpretatorem wiary. Mówił prostym językiem o sprawach najgłębszych. A nawet jeśli dziś jego kazania brzmią archaicznie – to właśnie ten język stał się wtedy punktem odniesienia dla pokoleń. Część księży wówczas zainspirowanych do dziś mówi pięknie “Wojtyłą”.
Wtedy przywrócił nam godność. To wtedy podnieśliśmy głowy. Nawet gdy mówił o wyśmiewanych dziś kremówkach. To wtedy uwierzyliśmy, że mamy historię, prawo do dumy, prawo do żartu. Katolicy na serio traktujący swoją wiarę, długo traktowani z dystansem, najpierw w czasach komunizmu, potem w czasach wolności, mogli poczuć się wtedy… u siebie.
Dziś mamy dwa pokolenia JP2 – tych, którzy pamiętają, i tych, którzy pamiętać nie mogą. Dla tych drugich 21:37 to mem, a „Barka” – hymn śpiewany dla żartu. A jednak – czasem ten żart zamienia się w chwilę ciszy. Czasem – w pytanie.
To między tymi, którzy pamiętać nie mogą, narodzi się nowa pamięć. Nowe postrzeganie. Nie dlatego, że tamta taktyka zawiodła. Ale dlatego, że tak działa historia. Sam jestem ciekawy efektów tej transformacji pamięci.