Tomasz Krzyżak: Kościół musi być do bólu transparentny
Żadnego zaufania nie uda się odzyskać dopóki Kościół nie zwróci się w stronę człowieka. Dopóki nie będzie do bólu transparentny.
Obejrzałem film Tomasza Sekielskiego dwa razy. Za pierwszym razem na chłodno. Poruszyły mnie relacje ofiar. Wszedłem w ich ból i cierpienie. W żaden sposób nie zaskakiwały mnie reakcje sprawców w konfrontacji ze skrzywdzonymi. Dokładnie takie jak opisywane w licznych publikacjach na ten temat. Wyłapałem parę błędów w kościelnych procedurach, kilka niedopowiedzeń reżysera. Wkurzałem się na to, że nie domyka historii, nie mówi co było dalej, że takim mechanizmem prowadzi widza do z góry określonej tezy. Mimo tych mankamentów nie da się obok tego filmu przejść obojętnie. To nie jest film antykościelny i każdy musi go zobaczyć. Tak też napisałem w swoich pierwszych relacjach.
Oazę w naszej parafii rozkręcił ksiądz Józef, potem był ksiądz Krzysztof, Jan, znów Krzysztof, Jerzy, Ignacy, Andrzej. Bodaj dla wszystkich nasza parafia była ich drugą placówką duszpasterską. Pracowali z nami po cztery, pięć lat. Wspólnot było sporo. Wspólne wyjazdy na ferie, wakacje letnie. Imprezy okolicznościowe w domu katechetycznym, wieczory spędzane w mieszkaniach księży na oglądaniu filmów lub wspólna gra w tenisa stołowego na strychu parafialnego domu. Wszyscy mieli jakiś wpływ na moje życie, późniejsze wybory. Do dziś z wieloma utrzymuję kontakt, śledzę ich kościelne kariery. Kapłani właściwie bez skazy chociaż każdy jakąś swoją wadę miał.
A… był jeszcze ksiądz Mirosław. Karateka. Przy ołtarzu niezwykle skupiony, odprawiał mszę nabożnie bez pośpiechu. To była jego druga parafia. Na pierwszy wakacyjny wyjazd zabrał ze sobą grupkę 14-15-letnich dziewcząt z poprzedniego miejsca pracy. Mieliśmy po 15-16 lat i jakoś uwierało nas, że mieszka z tymi dziewczynami w pokoju. Ich opiekunką była Malwina – starsza od nas o jakieś dwa, maksymalnie trzy lata. Była siostrą księdza. Po roku ksiądz Mirek zniknął z naszej parafii. Po latach dowiedziałem się, że zrzucił sutannę, ożenił się z ową Malwiną, mają dzieci. Kiedyś zadzwonił do mnie nie wiedząc, że ja to ja. Pracował w jakimś przedsiębiorstwie samochodowym, a ja przygotowywałem kolejną pielgrzymkę na Jasną Górę. Chciał nam zaproponować usługi. Spotkaliśmy się. Nie poznał.
Przeczytaj również
Twarze tych księży miałem przed oczami przez cały czas oglądania filmu „Tylko nie mów nikomu” po raz drugi. I nie wiem dlaczego, ale cały czas kołatało się w mojej głowie pytanie: który? Któryś z Krzysztofów, Jan, Jerzy, Andrzej? A może ów Mirek? Ale przecież…
Potem otworzyłem w internecie tzw. kościelną mapę pedofilii w Polsce fundacji „Nie lękajcie się”. A tam nazwa mojej miejscowości z dzieciństwa i wczesnej młodości z informacją, że do fundacji zgłosiła się osoba, która w latach 90. miała być molestowana seksualnie przez jakiegoś księdza z tej właśnie parafii. Szok. I znów pytanie: który? Nie wiem. Sam nigdy nie zauważyłem u żadnego z tych kapłanów niepokojących zachowań. Nawet dziś nie potrafię sobie takich przypomnieć. W kurii nikt nic nie słyszał, żadna ofiara molestowania do nich się nie zgłosiła.
Ale oprócz pytania o to który, równie natrętne jest kto? Przed oczami przebiegają mi twarze koleżanek i kolegów z tamtych czasów, wracają różne – głównie miłe – wspomnienia. A jeśli ktoś z nich żyje z traumą, jeśli ktoś z nich tłumi w sobie ból, nie potrafi go z siebie wyrzucić. Co zrobić? Jak mogę ewentualnie pomóc? Ale komu? Czy ten ktoś jeszcze jest w Kościele? Widzę tamte twarze…
Skrzywdzeni, którzy odważyli się mówić w filmie Sekielskiego, są dla mnie Bohaterami. Tak, przez duże „b”. Podziwiam ich odwagę, by opowiedzieć nam wszystkim o tym co przeszli, jaki wpływ na ich życie ma trauma z dzieciństwa. I wiem, że czas nie leczy żadnych ran. I wiem, że musimy zrobić wszystko, by to się więcej nie powtórzyło. Tak, my wszyscy. Bo wszyscy jesteśmy Kościołem. Biskupi, księża i wierni. Tylko razem możemy dokonać oczyszczenia i razem robić wszystko dla ochrony dzieci. I dobrze, że ten film powstał. Bo liczę na to, że ci którzy tego nie rozumieją wreszcie pojmą.
Zacząłem od kapłanów. Który? Cień podejrzenia padł na wszystkich. Dokonałem generalizacji. I tej generalizacji dokonuje wiele osób. Przewinienia nielicznych spadają na wszystkich. Wszyscy chodzą dziś ze swego rodzaju piętnem. Czują wstyd, że ich współbracia zdradzili. Ale też zastanawiają się nad tym jak odzyskać nasze zaufanie. Nie da się tego zrobić bez oczyszczenia stada. Chrystus mówił: „jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego”. To jest wystarczająca wskazówka. To jest cała procedura, która zastępuje wszystkie wytyczne.
Żadnego zaufania nie uda się odzyskać dopóki Kościół nie zwróci się w stronę człowieka. Dopóki nie będzie do bólu transparentny. Na wszystkich polach – także w odniesieniu do finansów. Im więcej jawności – tym lepiej. Tam gdzie sekret jest niepotrzebny trzeba go wreszcie porzucić! Cień podejrzenia spadnie z księdza Józefa, obu Krzysztofów, Jana, Ignacego, Andrzeja, Jerzego i tego Mirka, który sutanny już nie nosi.