Nasze projekty
Fot. Laura Fuhrman/Unsplash

“Wierzę, że Basia oddała swoje krótkie życie za naszą rodzinę”. Poruszające świadectwo utraty dziecka

Gdy urodziła pierwsze dziecko miała 23 lata. Jej córka Basia zmarła po kilku dniach. Od tamtych wydarzeń minęło już ponad 30 lat. “Paradoksalnie dzięki temu, że ona odeszła, uświadomiłam sobie jak bardzo pragnę mieć i wychowywać dzieci” - mówi dziś z perspektywy czasu Jolanta. W rozmowie z Joanną Całko swoją historią utraty dziecka dzieli się Jolanta Kamińska.

Reklama

Joanna Całko: Twoje życie jest mocno skoncentrowane na rodzinie, opieka nad czwórką dzieci to chyba nie lada wyzwanie?

Jolanta Kamińska: Całe życie zajmowałam się domem i kilkorgiem dzieci oraz działałam charytatywnie. Oprócz tego podejmowałam się też wielu dorywczych prac. Obecnie dzieci są już dorosłe, a ja poświęcam swój czas osobom potrzebującym i bezdomnym w ramach wolontariatu. Najstarszy syn ma już 30 lat, starsza córka 29 lat, młodsza córka 27 lat i najmłodszy syn 22 lata. Czwórka dzieci, którą wychowałam.

Oprócz tej gromadki była jeszcze Basia.

Tak. Basia miałaby w tym roku 32 lata.

Basia była Waszym pierwszym dzieckiem?

Basia pojawiła się kilka miesięcy po ślubie – dość niespodziewanie, to była nieplanowana ciąża. Byłam wtedy 23-letnią dziewczyną. Przez całą ciążę bolał mnie brzuch, ale nikt specjalnie się tym nie przejmował. U lekarzy przechodziłam z rąk do rąk. Rodzina też nie bardzo wiedziała co ze mną zrobić, jak reagować, czy rzeczywiście coś mi jest, czy to tylko moje lęki. W końcu w 31. tygodniu ciąży trafiłam do szpitala z krwawieniem. Dostałam bóli. Niestety w wyniku błędu w dokumentacji medycznej (widniał tam 36. tydzień ciąży) nie zdecydowano się podać mi leków na podtrzymanie ciąży. W końcu zaczął się poród, który – jak powiedział mi potem lekarz z oddziału – nie powinien się wydarzyć, powiedział że nie zapomnę tego, że „zmarnowali dziecko”.

Reklama

Ale Basia przyszła na świat…

Po porodzie była bardzo słaba, płuca nie pracowały prawidłowo. Wspierała nas wtedy moja koleżanka pielęgniarka, która pracowała w szpitalu. Basia trafiła do inkubatora. Bałam się jej dotknąć, ale w końcu się przełamałam. Miałam dużo pokarmu i odciągałam ten pokarm z nadzieją, że Basia będzie mogła go wkrótce wypić. Jednak po trzecim dniu pobytu w szpitalu Basia dostała silnej żółtaczki i to ją osłabiło jeszcze bardziej. Mimo przetaczania krwi nie przeżyła. Może gdyby nie ta żółtaczka, byłoby inaczej…? Ale to tylko gdybanie. Koleżanka pielęgniarka wiedziała już, że Basia nie przeżyje, ale nie miała odwagi mi tego przekazać. Basia została ochrzczona przez położną zaraz po urodzeniu. Pogrzeb odbył się w kościele. Jest pochowana z moimi dziadkami w grobowcu. Ale ja nie poszłam na pogrzeb…

To była twoja świadoma decyzja?

Przede wszystkim bardzo źle czułam się po porodzie, ale też nie chciałam oglądać trumny. Czułam się bardzo związana z Basią, od początku kiedy rosła w moim brzuchu. Bardzo ciężko było mi się z nią rozstać. Był straszny ból, straszny krzyk we mnie. Niestety w tamtym momencie z każdej strony mogłam jedynie usłyszeć: nie histeryzuj, bądź cicho, uspokój się. A we mnie buzowały emocje. Pod ich wpływem obwiniałam nawet męża o to, że Basia umarła, że nic nie zrobił kiedy ja się źle czułam, że nie podjął decyzji np. o zawiezieniu mnie do szpitala. Gdybym poszła na jej pogrzeb, to chyba sama chciałabym wtedy odejść. Wiem, że to była dobra decyzja. Wsparła mnie w tej decyzji moja mama, która zajęła się pogrzebem Basi.

Później miałaś siłę odwiedzać grób Basi?

Tak, odwiedzałam i odwiedzam go, może nie za często, bo jest pochowana w innej miejscowości, ale chodzimy na jej grób całą rodziną.

Reklama

Kiedy opowiadasz o swoich odczuciach z tamtego czasu, mam wrażenie że słyszę ogromne osamotnienie.

Tak. Czułam się samotna. Właściwie nie miałam wtedy wsparcia. Moja mama raczej jest typem twardzielki. Sama też nie miała problemów w ciąży, więc ciężko jej było zrozumieć moje problemy. Wcześniej w rodzinie mojej mamy nie było takich przypadków. W tamtym czasie przebywaliśmy z mężem jednak u teściów. Teściowa była bardzo życzliwa. Mąż był przeszczęśliwy na wiadomość o ciąży, choć była nieoczekiwana. Czułam też podskórnie, że część rodziny męża nie cieszy się na wieść o ciąży.

Oczekiwałaś wsparcia od męża, ale najbardziej jednak ze strony bliskich Ci kobiet?

Liczyłam na to, że kobieta kobietę zrozumie. Mój tata był raczej wycofanym człowiekiem, nie wypowiadał się, nie potrafił okazać wsparcia, bo sam nie był tego nauczony. U mojego męża w domu widziałam ciepło i rodzinną atmosferę i widziałam ich jako wierzącą, kochającą się rodzinę.

Jak udało Ci się przebrnąć przez żałobę po Basi? Miałaś możliwość opłakać jej śmierć i pogodzić się z tym faktem?

Trwało to długo. Bardzo mi w tym pomogła wiara, moje nawrócenie. Natomiast po śmierci Basi czułam się pusta i byłam przerażona, że już nie urodzę dziecka mężowi, że ten nasz ślub i chęć założenia rodziny się nie spełni, że moje życie będzie bez sensu. Myślę, że gdybym później nie spełniła się jako matka, nie poradziłabym sobie do końca ze śmiercią Basi. Od lekarza usłyszałam w tamtym czasie, że jestem młoda i że urodzę jeszcze kilkoro dzieci, w co wtedy nie wierzyłam. Potem stwierdziłam, że miał rację. Po stracie Basi modliłam się do Boga, że może dać mi nawet pięcioro dzieci że wolę mieć ich więcej niż nie mieć żadnego. I Bóg wysłuchał mojej prośby.

Reklama

Kiedy zaszłaś w kolejną ciążę?

Po niespełna roku. Decyzję przyspieszyła nieciekawa sytuacja w pracy. Na szczęście syna donosiłam, ale także ciąża była zagrożona i prawie trzy miesiące leżałam w szpitalu. Z resztą w każdej ciąży były jakieś problemy, a i miałam pecha trafiać na lekarzy, którzy często działali po omacku albo nie mogli mi pomóc, a nawet zdarzało im się zaszkodzić.

Jak to widzisz, gdzie teraz jest Basia i co robi?

To jest fajne pytanie. Mój starszy syn powiedział mi, że kiedy był młodszy i było mu ciężko, modlił się do Basi. Moje dzieci wiedziały, że miały siostrę, chodziły na cmentarz z nami i  modliły się za wstawiennictwem Basi. Wszyscy czuliśmy jej obecność. Nawet miałam kiedyś taką historię, że podeszła do mnie starsza kobieta, która miała jakiś taki dar wyczuwania, że ktoś stracił bliską osobę, więc opowiedziałam jej o Basi. Ona mi powiedziała, że Basia pomoże komuś z cukrzycą. Nie wiedziała, że chodzi o moją drugą córkę, która w tym czasie już chorowała.

Wierzysz w to, że Basia jest świętą?

Tak! Nacierpiała się w ciągu pięciu dni swojego życia po porodzie. Widziałam ją podłączoną do aparatury. Być może ona oddała to swoje krótkie życie za naszą rodzinę. I jak teraz patrzę na naszą rodzinę to wierzę, że Basia nas trzyma razem. Dzięki niej moje małżeństwo się scaliło. Wierzę, że dzięki niej także rodzeństwo nie rozdzieli się. Czasem mówię, że Basia z nas wszystkich ma najlepiej. Nam jest dłuższa droga pisana do Nieba, a jej pięć dni wystarczyło na dotarcie tam.

Co według ciebie jest najcięższe w przeżywaniu śmierci swojego dziecka? Dla ciebie jako mamy?

Myślę, że brak wiary. Ja jestem katoliczką, ale powiedziałabym tu ogólnie o wierze w Boga. Jeśli nie masz takiej perspektywy życia wiecznego, a do tego nie masz wsparcia w bliskich ludziach, wtedy jest najciężej. Jeśli jednak wiesz, że masz osoby, które cię kochają i możesz na nich polegać i są przy tobie, to jest łatwiej. Ja buntowałam się po śmierci Basi, miałam pretensje nie tylko do męża, ale też do Boga. Jednak nie straciłam wiary, bo wiedziałam, że zarówno mąż jak i Bóg mnie bardzo kochają. Natomiast pojawiały się trudne pytania: o sens śmierci Basi, o cierpienie, pytanie dlaczego mi się to przytrafia, skoro Bóg jest dobry. Te pytania kierowałam do Niego. Trudne też było dla mnie, gdy widziałam, że inne koleżanki rodziły zdrowe dzieci w tym czasie, a moja córka umarła. Miałam poczucie braku sprawiedliwości i to było dla mnie ciężkie do przełknięcia.

Skąd dziś czerpiesz siłę?

Wiara, wiara i jeszcze raz wiara. Jako młoda dziewczyna spotkałam Jezusa, to było po bierzmowaniu. Poczułam, że On jest i chociaż później wydawało mi się, że to mogło być złudzenie, to w moim sercu pozostał na zawsze. I bardzo odczuwam opiekę Maryi w swoim życiu, Ona mnie strzeże, ochrania. Wiem, że mam Anioła Stróża, wiem, że Niebo się o nas troszczy. Nawet jeśli się buntuję, tupię nogą, płaczę i pytam dlaczego mnie się coś złego przytrafia, dziś rozumiem, że muszę się spotkać pod krzyżem z Matką Bożą i Jezusem. I tam pod Krzyżem dopiero przychodzi światło i wiem, że ono daje ukojenie. Wszystkim, którzy przyjdą pod Krzyż. 

Czy dziś widzisz jakieś pozytywne owoce tych strasznych wydarzeń, patrząc z perspektywy ponad 30 lat?

Myślę, że gdyby Basia urodziła się zdrowa i przeżyła, to nie wiem czy zdecydowałabym się na kolejne dziecko albo na kilkoro. Paradoksalnie dzięki temu, że ona odeszła, uświadomiłam sobie jak bardzo pragnę mieć i wychowywać dzieci. I to w czasach, gdzie wielodzietne rodziny były wyśmiewane jako „dziecioroby”, gdzie popularna była antykoncepcja dla kobiet w postaci spirali i ogólnie społeczne nastawienie do ludzi, którzy mają więcej dzieci, było raczej negatywne według mnie. Natomiast w takich sytuacjach potrafiłam odpowiadać, że nie jesteśmy patologią. Z takim podejściem spotkałam się nawet w szpitalu, jak byłam w piątej ciąży, a miałam rodzić czwarte dziecko, najmłodszego syna. Dzięki Basi byłam w stanie w kolejnych ciążach walczyć o życie dzieci w moim brzuchu, znosić szpitale, leżenie, zły stan i niepokój z cierpliwością.


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę