„Witold Pilecki. Mój ojciec”. Rozmowa z Andrzejem Pileckim
"Wszystkich kochaj, wszystkim służ. Żadne inne słowa, moim zdaniem, nie charakteryzują lepiej mojego ojca". Rozmowa z Andrzejem Pileckim, synem Witolda.
Fragmenty rozmów z Andrzejem Pileckim, synem Witolda Pileckiego, rotmistrzem kawalerii Wojska Polskiego, współzałożycielem Tajnej Armii Polskiej, żołnierzem Armii Krajowej, więźniem i organizatorem ruchu oporu w KL Auschwitz.
To, co wydaje mi się dominujące u ojca, to właśnie fakt, że miał świadomość, iż nieustannie musi pracować nad sobą, wykuwać swój charakter. Tracenie czasu na czcze rozrywki, z których nic nie wynika, które nie rozwijają żadnych umiejętności, niczego nie uczą i nikomu nie służą, było według niego zwykłym marnowaniem czasu. Człowiek powinien starać się być użytecznym i pomocnym dla innych.
Ludzie, którzy pobieżnie zapoznali się z życiem Witolda Pileckiego, mówią czasem, że przypomina on bohatera powieści awanturniczej, poszukiwacza przygód…
To bardzo powierzchowna interpretacja losów ojca, jego postawy życiowej. Okres rodzinny, sukurczowski, to najlepszy czas jego życia, w którym znakomicie się odnajdował i w którym nie ma żadnych przygodowych elementów. Po prostu dla ojca wartością nadrzędną w życiu była niepodległa Polska, więc gdy ona wzywała, trzeba się było na jej wezwanie stawić, nawet rezygnując z osobistego szczęścia. Na jego pomniku w Grudziądzu, odsłoniętym w 2008 roku, napisano: „Wszystkich kochaj, wszystkim służ”. Żadne inne słowa, moim zdaniem, nie charakteryzują lepiej mojego ojca.
Czy w Sukurczach odczuwało się nadciągający kataklizm wojny?
Przeczytaj również
Rodzice na pewno niepokoili się sytuacją w Europie, ale nam, dzieciom, nie dawali tego odczuć. My inaczej odbieraliśmy rzeczywistość, inne chyba wydarzenia zwiastowały koniec epoki, tego naszego znanego, bezpiecznego świata. (…)
Myślisz, że wysłanie Twojego ojca przez jego dowódców do obozu koncentracyjnego, żeby zbadał, jak tam jest, i zorganizował ruch oporu, miało sens? Tajna Armia Polska postanowiła sprawdzić, co się dzieje w obozach, gdy okazało się, że wielu ze złapanych przez Niemców członków TAP trafiło do Auschwitz.
Przecież o obozach koncentracyjnych nie wiedziano praktycznie nic. Zastanawiano się, czym one w ogóle są. Może gdyby wiedza na ich temat była większa, nikt nie wyszedłby z pomysłem wysyłania do środka tego piekła jednego z oficerów? Może też wtedy ojciec nie przyjąłby takiej misji? Był moim zdaniem człowiekiem rozważnym, podejmującym decyzje dopiero po analizie okoliczności i szans powodzenia danego przedsięwzięcia. Przecież ojciec zgłaszał wątpliwości. Jak ma stworzyć katalog zadań dla obozu, skoro nie wiadomo, czy w warunkach obozowych możliwe będzie ich wykonanie? Skoro nie ma żadnego rozpoznania na temat obozu, brak przygotowanych kanałów łączności? To tak, jakby wysłać człowieka w czeluść bez żadnego wsparcia i powiedzieć mu: radź sobie sam. Ale chyba miało sens, właśnie dlatego, że nic nie wiedziano. Był przecież dopiero 1940 rok.
To major Jan Włodarkiewicz zasugerował, że jedynym oficerem, który mógłby przeniknąć do obozu z taką tajną misją, jest Twój ojciec. Miał dać się złapać Niemcom w łapance. Jak myślisz, dlaczego mimo wątpliwości zdecydował się?
Widocznie był przekonany, że jest to zadanie niezwykle ważne i że być może rzeczywiście tylko on jest mu w stanie podołać, bo jest do niego mentalnie przygotowany.
Wyjaśnijmy raz na zawsze jedną rzecz: to nie była samowolna misja, bo wtedy to byłaby głupota. Misję zleciło dowództwo Polskiego Państwa Podziemnego, a ojciec dobrowolnie się jej podjął. Nikt nie mógł wydać oficerowi rozkazu samobójstwa, a przecież była to misja niemal samobójcza. Ojciec sam musiał zdecydować, czy podejmie się tego zadania, czy też nie. I zdecydował się.
Sam moment zatrzymania Pileckiego przez żandarmów jest dobrze znany.
Tak, opisała to dokładnie wujenka Ostrowska, która była świadkiem aresztowania. 19 września 1940 roku we wczesnych godzinach rannych nastąpiła wielka obława niemiecka na mieszkańców Warszawy, naraz w kilku dzielnicach. Niemcy otaczali budynki i zatrzymywali znajdujących się w nich mężczyzn w wieku od osiemnastu do czterdziestu pięciu lat. Ojciec nocował w mieszkaniu wujenki przy alei Wojska Polskiego. Jak tylko zaczęła się łapanka, do mieszkania wujenki przybiegł dozorca Jan Kiliański, zaprzysiężony żołnierz TAP. Chciał ukryć tatę w kotłowni, ale ten odmówił. To ważne, bo często błędnie podaje się, że ojciec dołączył do ludzi zatrzymanych podczas łapanki. Nie dołączył, on czekał na żandarmów. Kiedy Niemcy stanęli w drzwiach, nie krył się, wyszedł im naprzeciw. Szepnął jeszcze wujence: „Zamelduj, gdzie trzeba, że rozkaz wykonałem”. Potem zresztą opisał to w raportach o Auschwitz – które ja wolę nazywać pamiętnikami.
Myślę, że legenda o ulicznej łapance była potrzebna tacie dla zapewnienia większego bezpieczeństwa i swojej misji, i najbliższym. Dzięki niej mógł uchodzić za przypadkową ofiarę represji.
W swoich raportach ojciec często pisze, że słabość fizyczna i utrata woli życia szybko doprowadzały inteligentów do śmierci. On sam otarł się o śmierć, chorując na zapalenie płuc, a później na tyfus. Jednak utrzymywało go przy życiu to, że był wysportowany, że w Sukurczach ciężko pracował, także fizycznie, był więc bardziej przyzwyczajony, że miał silny charakter. No i miał zadanie do wykonania. Już miesiąc po przybyciu do Auschwitz udało mu się – poprzez zwalnianego z obozu więźnia – wysłać na zewnątrz pierwszy meldunek.
Dotyczył życia w lagrze, traktowania więźniów, robót, do których ich przymuszano, stosowanych kar i wyżywienia. Ten meldunek dotarł do Londynu w marcu 1941 roku i był pierwszym dokumentem o Auschwitz, jaki znalazł się w posiadaniu aliantów.
Potem były następne, ale też nie na wiele się zdały. Alianci mało z tą wiedzą zrobili, pozostawali obojętni. Ojciec jednak robił swoje, zawiązywał w Auschwitz konspiracyjną organizację. Z czasem, gdy założony przez niego Związek Organizacji Wojskowej rozrósł się, przekazał dowództwo wyższym rangą oficerom, a sam zajmował się pracą organizacyjną.
Myślę, że największą jego zasługą jest to, co cechowało go już podczas tworzenia Tajnej Armii Polskiej: tacie udało się zjednoczyć w jednej organizacji i wokół jednego celu reprezentantów wszystkich grup politycznych, od Stronnictwa Narodowego po Polską Partię Socjalistyczną. Był państwowcem i uważał, że interes Polski stoi ponad interesami partyjnymi.
Jest takie zdjęcie z 1943 roku: trzech uciekinierów z obozu, Pilecki, Redzej i Ciesielski, sfotografowało się przed Koryznówką. Stoją w białych koszulach z krótkimi rękawami, uśmiechnięci, zadowoleni, jakby to było przed wojną, a oni gościli latem w dworku znajomych na wsi. Mieli fantazję.
Trzeba przyznać, że fantazji im nie brakowało, zwłaszcza uwzględniając topografię miejsca. W czasie okupacji wokół Koryznówki nie było innych domów. Dwieście metrów poniżej dworu znajduje się piękny zamek Lubomirskich, a dwieście metrów powyżej – dawny klasztor karmelitów bosych, który od czasów austriackich był ciężkim więzieniem. Na drodze w pobliżu zamku Niemcy ustawili szlaban i urządzili punkt kontrolny. Każdy, kto szedł w stronę Koryznówki, był legitymowany i musiał wyjawić cel wizyty. Ojciec ukrywał się więc przez kilka miesięcy pod samym bokiem Niemców, tu również mieściła się placówka miejscowego AK. Na szczęście do dworu dało się też dojść od strony jaru.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś ojca po jego ucieczce z Auschwitz?
Tato wyjechał z Nowego Wiśnicza do Warszawy w sierpniu 1943 roku. Myśmy się z nim widywali, jednak szczegółów spotkań nie pamiętam, ale to wtedy wśród moich rzeczy znalazła się brązowa koszulka z dziurą po kuli, która trafiła ojca w trakcie ucieczki z Auschwitz w Puszczy Niepołomickiej. Niestety przez ciągłe przeprowadzki naszej rodziny ta pamiątka mi zaginęła. Tato wrócił do Warszawy, kiedy AK zadecydowała, że ataku na obóz nie będzie. (…)
On nie mógł się pogodzić z faktem, że los tysięcy więźniów Auschwitz wydaje się obojętny dowódcom AK i aliantom. I nigdy się z tym nie pogodził. Przecież obiecał kolegom, że zrobi wszystko, by uwolnić więźniów obozu.
↵