Nasze projekty
fot. Il ragazzo/cathopic.com

Stary – nowy. Jaki feminizm?

Rozumiem, że kobieta może bardzo tęsknić za kapłaństwem. Ale jeśli uznaje, że dzieje się jej krzywda, zaczynam podejrzewać, że nie dostrzega wartości własnego przeznaczenia.

Reklama

Od czasu, gdy w „Evengelim Vitae” Jana Pawła II przeczytałam, że kobiety mają stać się promotorkami nowego feminizmu, próbowałam wyobrazić sobie, na czym ten nowy feminizm ma polegać. Odbierałam to jako apel, skierowany także do mnie, aby w miarę moich możliwości intelektualnych i duchowych istotę tego feminizmu odkryć, a później działać stosownie do odkrytych wskazówek.

W związku z tym spróbowałam się rozejrzeć po feminizmie, po kolejnych falach emancypacji kobiet (do pewnego momentu jak najbardziej koniecznych, słusznych i sprawiedliwych), zastanawiając się, co nowego należałoby wnieść w ten wieloraki nurt, tak, aby był on prawdziwym nośnikiem Ewangelii. Czasem nachodziło mnie podejrzenie, że Papież rzucił tę myśl i sobie poszedł, zostawiając kobiety z tą łamigłówką. Jedną przestrogę jednak zostawił: żeby ten nowy feminizm nie ulegał pokusie naśladowania „maskulinizmu”, ale „umiał rozpoznać i wyrazić geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku”. Od czasu do czasu dorzucał wskazówki i tropy, gdy pisał w „Mulieris dignitatem”, że „Moralna siła kobiety, jej duchowa moc, wiąże się ze świadomością, że Bóg w jakiś szczególny sposób zawierza jej człowieka”. Ogólnie czułam się jednak jak harcerz podczas rajdu, który, choć odnajduje w gęstwinie rozmaite wskazówki i strzałki, i tak w końcu sam musi dojść do celu.

Równolegle z poszukiwaniami odpowiedzi obserwowałam także inne poszukujące. I nieraz zastanawiałam się, czy sposób myślenia o procesach, zachodzących we współczesnym świecie, nie przenika do naszego kościelnego podwórka? Z jednej strony to jest naturalne – wszyscy, także katolicy, jesteśmy dziećmi naszej epoki i nikt z nas nie mieszka na bezludnej wyspie. Z drugiej strony – i znowu korzystałam ze wskazówki Jana Pawła z „Mulieris dignitatem”: „…ażeby nie przenosić na Kościół — nawet o ile jest on ‘instytucją’ złożoną z ludzi i osadzoną w historii — takich kryteriów rozumienia i wartościowania, jakie do natury Kościoła się nie odnoszą”. 

Reklama

A często tak się dzieje i uwidacznia, także w rozmaitych dziełach katolickich feministek. Francuska antropolog i profesor filozofii politycznej Chantal Delsol jest zdania, że żyjemy w czasach, w których dominuje dążenie do totalnej emancypacji. Słuszny cel, ale liczne jego realizacje mogą budzić niepokój, bo wiążą się z całkowitym zerwaniem z tradycją i korzeniami, gdyż „stary świat jest totalnie zły, a ludzie żyli w nienormalnych warunkach, które należy zmienić”. Jest więc bunt i agresja i „kompulsywna wola zaprowadzenia na świecie porządku, wola totalnego zerwania, gdyż poprzednia sytuacja zaczęła być odczuwana jako głęboko niesprawiedliwa”. I jest jeszcze „nieposkromiona niecierpliwość dążąca do osiągnięcia natychmiastowego efektu i stworzenia doskonałego świata”. A „jednym z zasadniczych fundamentów emancypacyjnej nowoczesności jest równość”.

Pytanie, czy feministki, zaangażowane w życie Kościoła dążą do władzy czy do służby, jest najlepszym testem w ocenie motywów i celów ich aktywności.

Gdy czytam prace niektórych feministek, nieraz spotykam podobne myślenie. W Kościele też przeszłość jest totalnie zła, kobiety żyły w nienormalnych warunkach, należy naszą kościelną rzeczywistość naprawić, stworzyć doskonały świat, wprowadzić równość między mężczyznami i kobietami, co oznacza zrezygnowanie lub ograniczenia władzy mężczyzn, przede wszystkim księży i biskupów dla jednych feministek, a kapłaństwo kobiet dla drugich. Trudno nie zauważyć, że jest to walka o władzę, u podstaw której bez wątpienia tkwi upośledzona pozycja kobiet w przeszłości, ale słuszna „naprawa” starego kościelnego świata może pójść w złym kierunku. I pytanie, czy feministki, zaangażowane w życie Kościoła dążą do władzy czy do służby, jest najlepszym testem w ocenie motywów i celów ich aktywności.

Reklama
fot. Exe Lobaiza/cathopic.com

Tak więc „świat” przenika wielokrotnie i niejednokrotnie dotyczy kościelnego feminizmu. Ale jaki w końcu ma być feminizm, ten nowy, o którym pisał Jan Paweł II? Podrzucił on kolejną wskazówkę pisząc, że świat potrzebuje nowej kultury życia, w której kobiety mają szczególną rolę do odegrania.

Nowy feminizm istnieje od dawna, bo kobiety od wieków przezwyciężają wszelkie formy dyskryminacji, przemocy i wyzysku, zaś Karol Wojtyła stykał się z nim od dzieciństwa.

W końcu mnie olśniło – nowy feminizm istnieje od dawna, bo kobiety od wieków przezwyciężają wszelkie formy dyskryminacji, przemocy i wyzysku, zaś Karol Wojtyła stykał się z nim od dzieciństwa. Uczęszczał przecież do przedszkola sióstr nazaretanek w Wadowicach. Zgromadzenie założyła w XIX w. m. Franciszka Siedliska, a siostry służyły rodzinom, zakładały przedszkola i szkoły, opiekowały się starymi ludźmi. Spotykał Karol Wojtyła nowe feministki już jako ksiądz, później biskup, poznając dorobek takich zgromadzeń jak prezentki, niepokalanki, urszulanki. A te zgromadzenia, ale też wiele świeckich kobiet, budowały kulturę życia, przeciwstawiały się wyzyskowi i dyskryminacji. O godność robotnic walczyła matka Róża Godecka, założycielka pierwszego na świecie zgromadzenia, pracującego wśród i dla robotnic (zrobiła to trzy lata przed opublikowaniem encykliki Leona XIII „Rerum novarum”). O kobiecą godność walczyła Eleonora Motylowska, która w tym samym niemal czasie założyła zgromadzenie dla służących, podnosiła ich kwalifikacje, często zaczynała od uczenia ich katechizmu, czytania i pisania. Matka Florentyna Dymman, rozwijając Zgromadzenie Rodziny Maryi, założone przez abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego dbała o jak najlepsze zawodowe przygotowania dziewcząt – w dużym procencie sierot – gdyż chciała, by wychowanki w dorosłym życiu dzięki zdobytym kwalifikacjom dobrze odnajdywały się na rynku pracy i były niezależne i samodzielne.

Reklama

Nie sposób wyliczyć wszystkie inicjatywy niegdysiejszych nowych feministek. Były one bardzo różnorodne, ale miały wspólny mianownik – każda z nich służyła. Nowe feministki służyły i służą.

Nie sposób wyliczyć wszystkie inicjatywy niegdysiejszych nowych feministek. Były one bardzo różnorodne, ale miały wspólny mianownik – każda z nich służyła. Nowe feministki służyły i służą. Władza ich nie interesowała, choć zdarzało się, że miały ogromną władzę, ale jak mawiał dominikanin o. Joachim Badeni, była to władza wpływu, autorytetu, wypływającego ze świętości, nieformalna, niezwiązana z funkcją i urzędami. Żadna z nich nie żądała kapłaństwa, choć kapłaństwo niezwykle ceniły, unikały świecznika jak ognia, raczej dawały nura w samą otchłań ludzkiej biedy żeby ratować najsłabszych przed upadkiem i upodleniem.

Czuły się w pełni zrealizowane w Kościele, choć uznawały swoje drugoplanowe miejsce w jego hierarchii. Czy te kobiety służyły zawsze potulnie i bezkonfliktowo?  Nie, bo nie bały się konfliktu, gdy księża lub biskupi próbowali ograniczyć pola ich służby, uznając, że wkroczyły na ich „teren”. Wówczas, wciąż pokorne, stawały się nieugięte. Tak jak m. Marcelina Darowska, gdy zakwestionowano fakt, że w prowadzonych przez jej zgromadzenie szkołach, katechizmu uczą zakonnice, co było zarezerwowane dla księży. Wydarzenie rewolucyjne w XIX w., sprawa oparła się o wysokie instancje kościelne, a Matka broniła twardo swojego stanowiska – przecież pierwszymi katechetkami w życiu człowieka są matki – argumentowała.

Rozumiem, że kobieta może bardzo tęsknić za kapłaństwem. Ale jeśli uznaje, że dzieje się jej krzywda, zaczynam podejrzewać, że nie dostrzega wartości własnego przeznaczenia.

Podobnie m. Róża Godecka. Do jej zgromadzenia należało, jako odrębna grupa, dwa tysiące robotnic fabrycznych. Zbyt nowoczesne i nowatorskie rozwiązanie, prawo kościelne nie przewidywało takiej formy życia konsekrowanego – bycia osobą konsekrowaną w świecie. Matka gorliwie broniła tej koncepcji, bo całe fabryki się nawracały, a wojna klas wygasała. Przegrała, bo urodziła się za wcześnie o jakieś pół wieku, ale próbowała ocalić swe dzieło.

A jeżeli mimo wszystko pragnienie funkcji i sprawowania urzędów, czyli władzy, jest dominująca? Taka postawa budzi mój niepokój. Rozumiem, że kobieta może bardzo tęsknić za kapłaństwem. Ale jeśli uznaje, że dzieje się jej krzywda, zaczynam podejrzewać, że nie dostrzega wartości własnego przeznaczenia. Zaś jeśli chodzi o władzę, jest i na to sposób i na to Jan Paweł II też podrzucił wskazówkę w „Liście do kobiet”: „To ‘królowanie’ Maryi jest służeniem! To Jej służenie jest ‘królowaniem’”! Świętość i służba prowadzi do królowania. Nie tylko Maryi z Nazaretu, ale słabo wykształconych wieśniaczek, służących, mieszczek. Na tym polega istota feminizmu wszechczasów. Innej drogi nie ma.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę